- Kurna chata, mam dzisiaj dosyć. - Właśnie widzę, że jesteś - TopicsExpress



          

- Kurna chata, mam dzisiaj dosyć. - Właśnie widzę, że jesteś coś dzisiaj podenerwowany – powiedział Mietek – chcesz piwo? - Tak. Nie! Wódki chcę – powiedział ponuro, a Mietek skinął głową i ruszył w stronę baru. Po chwili przyniósł pełną szklankę wódki i duży karton soku pomarańczowego. Radek nie zastanawiając się ani chwili przechylił szklankę i odstawił ją w połowie pustą. W większej połowie. - No, naprawdę coś cie ugryzło – powiedziałem ze współczuciem. - A, cholera, kurna chata, żona mnie rozeźliła właśnie. W ogóle, kurna chata, ten dzień jest do dupy. Przechylił ponownie szklankę, aż zamigotało puste dno. Przełknął, nalał soku, wypił go równie szybko i trzasnął szklanką o stół. Dopiero teraz zobaczyłem, że jej krawędź jest ukruszona. – Znaczy, że Mietek jej używał – pomyślałem. -Dzwoni do mnie, kurna chata, a ja byłem u szwagra w Kamiennej. Przyjeżdżaj szybko – mówi, bo samochód się popsuł. Jak się popsuł – pytam jej kurna chata, no to mi mówi, że otworzyć się nie da. Jak? Kluczykiem próbowałaś? - Próbowałam. - A pilotem próbowałaś? - Próbowałam. - A może baterie słabe? Migocze pilot? - Migocze, bateria jest dobra, tylko nie działa! Przyjedź szybko i napraw tego grata! - Człowiek się kurde stara, ciuła grosze, coby jej kurna chata pojazd sprawić, a ta się drze po mnie, że gruchot, że dziadostwo! Że tydzień ma ledwie i już się popsuł. I że kurna chata, mam go oddać i kasę zabrać sprzedawcy. A gdzie teraz? Ja ze szwagrem na dachu, komin żeśmy montowali, upaprani w zaprawie, bo szwagier coś niecoś wypił i rzucanie szło mu z nakładką, mam teraz szybko do samochodu wsiadać i jechać do niej, bo się popsuło. I że kurna chata, ona tam czeka. - Dolej mi jeszcze- zwrócił się do Mietka, który bezzwłocznie spełnił jego prośbę. Radek wypił kolejne pół szklanicy, przetarł usta dłonią, westchnął głęboko i zaczął mówić dalej. - Jak żeśmy jeszcze kończyli ten komin, bo się bałem, coby szwagier mi nie spadł, a mógł spaść, to jeszcze kurna chata trzy razy z gębą zadzwoniła, czy już jadę i za ile będę. To jej kurna chata tłumaczę, że jej brata w końcu pilnuję, żeby nie spadł i krzywdy nie narobił. To ta znów, kurna chata dzwoni za chwilę, gdzie jestem i czy długo ma tak czekać. Sięgnął po szklankę i opróżnił ją do końca. Nalał soku, zapił, zamknął oczy, otrząsnął się i westchnął ciężko. - Żeśmy kurna chata, w końcu skończyli, to umyłem ledwie łapska i wskoczyłem do samochodu, a ta mi znowu dzwoni. Że ile ona ma czekać, co ja sobie wyobrażam, kiedy będę i że się ze mną policzy. - Jasna cholera, krew mnie zalewała, bo źli mnie takie coś, jak tłumaczę, że będę, że przyjadę, ale ma poczekać, ale ona nie czeka, tylko dzwoni jak na sraczkę. I jadę ci ja do niej, kurna chata, spieszę się, aż w końcu dojechałem pod ten market, a ta na mnie z japą. Że co ja sobie myślę! Kim ona jest i jak ją traktuję, że olewam i nie przyjeżdżam, kurna chata. Dobra, nic nie mówię, bo zły już byłem, jak mówiłem. Biorę kluczyki, próbuję otworzyć, ale nic! Ani drgnie! No to z pilota, kurna chata, pstrykam, lampki migają, ale kurna chata nic! Nie otwiera, ani trochę. Drapię się ja kurna chata, po głowie, obchodzę auto z tyłu i tak sobie myślę, że naprawdę coś się zepsuło. Patrzę ci ja, kurna chata, a tam z tyłu fotelik dla dziecka. A my, kurna chata, dziecka nie mamy! Tknęło mnie, patrzę na rejestrację, wołam ją, kurna chata i mówię: patrz! Nabrał powietrza, rozejrzał się po stoliku i nalał sobie soku. Zwilżył nim usta i zwrócił się do Mietka. - Daj no mi papierosa, kurna chata! - Przecież nie palisz? – odparł zaskoczony Mietek. - Dzisiaj palę! – powiedział stanowczo i wpakował w usta wymiętego peta, którego wyrwał Mietkowi. Zapalił, zaciągnął się kilkakrotnie i przymknął oczy. - Kurna chata, ta podchodzi i mówi „Patrzę! I co?!”. No to jej mówię, jaka to rejestracja? Pytam się kurna chata. - Normalna! Nowa. Otworzysz tego grata? - Nie – mówię, kurna chata – nie otworzę. - No i co? – Pyta się mnie tryumfalnie, tupiąc nogą o kostkę. Łapy skrzyżowała pod cyckami i szczerzy na mnie kły. - No i nic. To nie jest twój samochód! - No nie! Ja takiego grata nie chcę! Daj mi swój, a ty sobie tym jeździj! - Nie będę nim jeździł. Ty też nie, kurna chata- mówię już całkiem rozeźlony. - To zrób coś, ty go kupiłeś! Ja chcę samochód, a ty rób, co chcesz! – Krzyczy na mnie, kurna chata i próbuje mi kluczyki z mojego wyrwać, ale jej nie dałem. Wściekła się i syczy na mnie jak żmija z jadem. A ja się rozglądam, kurna chata, po parkingu i proszę ja ciebie, widzę taki sam, czerwony, z bagażnikiem, na miejscu dla niepełnosprawnych. - Chodź- mówię jej, kurna chata. - Gdzie mam znowu iść – wrzeszczy na mnie, ale idzie. - Podchodzę, proszę ja ciebie do tego tam, blisko sklepu, na tym miejscu, co stawać nie wolno, naciskam na pilota, a ten mryga światłami. Łapię za klamkę, kurna chata, a on otwarty, jakżeby inaczej! Ta się na mnie patrzy, zła jak osa i dalej nogą tupie na mnie. - Ten jest nasz- mówię jej, kurna chata i daję kluczyki. A ona się patrzy na mnie, proszę ja ciebie, dalej zła, jak osa i mi mówi, że mogłem jej to przez telefon powiedzieć, to by nie musiała tyle czekać. Jeszcze mnie od debila wyzwała i pojechała, kurna chata. To ja nawet do domu nie jechałem. Auto zostawiłem u sąsiada i tu przyszedłem. Nie będę z nią, kurna chata, dyskutował. - Nie martw się – mówi Mietek – nie pierwszy raz ci tak krew napsuła. - No nie pierwszy. Ale to nie wszystko! Ona to pikuś. Dzisiaj znowu miałem bitwę z tym sąsiadem po prawej! I to od rana! Mietek pokręcił głową. - Weź się kurcze, wyprowadź, bo ten ci nie da żyć normalnie. - Co to za sąsiad? – zapytałem z ciekawością, która rosła we mnie jak pieczarki na końskim nawozie. - A to taki, kurna chata, stary ubek jest. Wredne to strasznie i o wszystko się czepia. - A o co taki sąsiad może się czepiać? - Przecież mówię, kurna chata, że o wszystko! Ostatnio, rozumiesz, proszę ja ciebie, podwórko kopałem, bo mi wilgoć w piwnicy wychodziła. No to ze szwagrem ustaliliśmy, że trzeba drenaż zrobić. Okopać chałupę, dać folię, studzienki i będzie git. No i okopaliśmy. Tylko to miesiąc, kurna chata trwało, bo jakiś dzwon pęknięty, co tu wcześniej mieszkał, stare cegły i śmieci wszędzie koło domu zakopywał. I co kawałek łopaty, musieliśmy kuć kurna chata kilofem. Dwie łopaty w cholerę w drzazgi poszły! Tragedia! Szwagier łapy do krwi pozdzierał, ja też do dzisiaj mam odciski, ale daliśmy radę, w końcu, to cholerstwo dokończyć. - Nie mogliście wziąć koparki? – zapytałem olśniony niespotykanym pomysłem własnego autorstwa. - Nie – odparł sucho – tam wszędzie były kawałki takie, bo fundament nierówny. I myśmy go, kurna chata, ze szwagrem skuwali. Koparka by mi pół chałupy rozwaliła! Bo wiesz, to takie wielkie wylewki były jakieś. I duże kamienie. Jak znaleźli coś na polu, to budowali z tego chałupę. Ciężkie to, cholera było do rozłupania, ale daliśmy radę. - A co ma do tego sąsiad? - No, proszę ja ciebie, sąsiad, jak zobaczył, że my chałupę okopujemy, to do nas przyszedł, obejrzał podwórko i coś kurna myślał, bo te jego kaprawe oczyska wirowały jak cegła w pralce. I tak kilka dni, kurna chata, chodził i się przyglądał. A myśmy myśleli, że się robocie przygląda i może sam się w końcu, kurna chata weźmie. - A on co? – nie wytrzymałem, choć opowiadanie o mozolnej pracy wzbudziło we mnie szacunek do Radka. - Co on? To ci kurna chata, powiem, co on! – Wkurzył się, aż mi się głupio zrobiło, choć nie był zły na mnie. - Przyszedł w końcu, jeszcze raz, jak kończyliśmy kopać i mi mówi, menda jedna, że jego dom też na mojej działce stoi. I mam mu okopać tak samo od mojej strony. - Ale to przecież w jego gestii, prawda? W końcu to jego budynek? – Pomogłem mu z wątkiem. - A tak, jego. Ale ten twierdził, kurna chata, że na mojej działce jedna ściana stoi, to ja ją mam okopać i drenaż robić. To ja mu mówię, że się z własnym przyrodzeniem na łby pozamieniał, bo to nie moja sprawa, jego budynek! A ten mi grozi, że jeszcze pożałuję. Że on się zemści za takie, kurna chata, traktowanie. Ale go olaliśmy ze szwagrem, tylko ten jeszcze w niego gumiakiem rzucił. To znaczy kopnąć chciał, mendę jedną, ale że pijany był, to machnął tak nogą, że sąsiad gumiakiem w potylicę dostał, aż go wygięło. Obrócił się i coś jeszcze chciał pogrozić, ale szwagier miał jeszcze drugiego gumiaka na nodze, to już nie ryzykował, tylko uciekł do domu. - I tyle? – zapytałem zaskoczony. - Czekaj - powiedział Mietek i skinął głową na Radka, który kontynuował opowiadanie. - Dzisiaj rano wstaję, patrzę przez okno, a tu sąsiad, menda jedna, biegnie spocony koło domu. Mojego, kurna chata, domu! I tak sobie myślę, co ten nierób jeden, tak rano kopał, bo z łopatą biegł. To wyglądam, proszę ja ciebie, przez okno, ale nie widać nic. To wychodzę przed dom i się trzęsę, bo zimno, a ja w szlafroku i kapciach. Patrzę, proszę ja ciebie, a tu kurna chata, brama cała rozkopana. Na calutką szerokość! Na dwie łopaty gruba i głęboka na dwie! Przerwał i potrząsnął głową. - Menda ta jedna, blokadę mi zrobił na bramie! A miał być taki piękny dzień! Zakopywałem tą cholerną dziurę godzinę, bo menda jedna rozrzucił cały piach dookoła. A i tak żona mi się zawiesiła samochodem, jak wyjeżdżała. Bo miękko, kurna chata, było. Darła się jeszcze na mnie, że do pracy nie zdąży, ale zdążyła. W końcu ją wypchnąłem. - A co z sąsiadem? – Zapytałem raz jeszcze o tą niezwykle natrętną postać. - Z sąsiadem, kurna chata… Złapałem za trójząb, do kopania kartofli i pobiegłem tam do niego. Waliłem po drzwiach, ale nie otworzył. Najpierw udawał, że go nie ma, potem zaczął krzyczeć, że policję wezwie! - To przecież on ci wszedł w szkodę. Dlaczego miał wzywać policję? – Wydało mi się to co najmniej dziwne, ale Mietek kiwnął, dając do zrozumienia że mam dać kontynuować Radkowi. - Bo jak menda jedna, nie chciała otworzyć, to waliłem tym trójzębem po drzwiach. W końcu wkurzyłem się i wbiłem go w drzwi. Jeszcze po niego pójdę, bo sam, menda jedna na pewno nie da rady wyciągnąć. Do końca wszedł, kurna chata. Ale to nie wszystko. Ty go nie znasz. A to taki sąsiad jest, co śmieciami w nocy pali. Nie wiem, kurna chata, skąd on je bierze, bo zdaje mi się, że z każdym dniem śmierdzi coraz bardziej. Nie wiem, teraz to już chyba krematorium dla kotów założył, bo nie da się okna uchylić. I udaje, menda jedna, że go w domu nie ma! - Raz to on mi ziarno wysypał pod oknami. A to na jesieni było. I jeszcze dziury w oknach powybijał w piwnicy. - Co on nienormalny? – Odpowiedzią na moje pytanie było zmarszczone czoło Radka i odpowiednia mina. – No tak… Jakżeby inaczej… - Szczury mi wszystkie z pola do piwnicy nalazły! On tak sobie wykombinował, że jak pójdą do mnie, to on będzie miał spokój. Menda jedna. Inwencja twórcza sąsiada, który do perfekcji utrudniał życie Radosława, zaimponowała mi po raz pierwszy tego wieczoru. - A tak w ogóle, to on za szambo nie płaci. I jeździ z beczkami do lasu, bo wylewa to wszystko do starego bunkra. A z tego bunkra to już się do lasu wylewa. Ja tam na poziomki, kurna chata, chodziłem, a teraz tam gówno jest! I to dosłownie, po kolana! – Radek był co najmniej zły, ale mnie to jego utyskiwanie na sąsiada uspokajało. - Poza tym to on wszędzie donosy pisze. Non stop, on chyba kurna chata z tego żyje. - Na co te donosy? – zapytałem zdziwiony, choć w sumie po krótkim przemyśleniu zaskoczyło mnie moje własne zdziwienie. Tu działo się dosłownie wszystko. - Powiedziałem już. Na wszystko, kurna chata. Ostatnio minąłem się z nim w sklepie. Stoję ja, proszę ja ciebie przy stoisku z pieczywem, bo moja żona to nie zje normalnego. Tylko wysyła mnie, kurna chata, do miasta, żebym jej jakieś specjalne bułki nakupował. Więc stoję przed tym regałem, kurna chata, ale ona mi nigdy nie napisze, jakie to mają być bułki. To się drapię po głowie i patrzę, co tu zapakować, myślę, a nagle słyszę, jak ktoś za mną rozmawia. Nawet nie rozmawia, tylko marudzi, to się zainteresowałem. A to tak wyglądało: - Szukam tego chleba zawsze, bo nigdy go nie widać – mówi menda. - Tu jest, proszę pana. Zawsze na tej dolnej półce – odpowiada napadnięta sprzedawczyni, którą zapewne przyciągnął z drugiego końca sklepu. - W każdym waszym sklepie jest gdzie indziej. Ja już pisałem w tej sprawie do dyrekcji, ale nikt mi nie odpisał! - Przepraszam, ale nie mogę Panu powiedzieć, dlaczego tak jest. Klienci przyzwyczajają się do układu w sklepach i każdy regionalny kierownik osobiście zarządza położeniem towarów. Na chwilę się zamknął i tylko wybebeszył te swoje żabie gały na panią, jakby srać mu się zachciało. W końcu sięgnął po chleb, a sprzedawczyni zgrabnie, szybko i bezszelestnie odwróciła się na pięcie, by uciec do swoich obowiązków. Nie dane jej było pokonać zbyt dużej odległości. - Dlaczego tu nie macie koszyków? – menda stał z chlebem w brudnej łapie i trzymał ekspedientkę w uścisku swojego wzroku. Podskakiwał o kilka milimetrów, jakby szykował się do skoku. Pani na chwilę zamarła, po czym nabrała ciężko powietrza pod służbową koszulkę i używając go jako materiału dźwiękotwórczego odpowiedziała sąsiadowi. - Proszę pana, mamy przecież wózki. Stoją przed sklepem. Ten jakby jej w ogóle nie słyszał. - U każdego Żyda są koszyki. W każdym sklepie. A u was nie ma – skarżył się jak mokry od śniegu kocur marcowym porankiem. - Dlatego, że są wózki. Wózki są wygodniejsze i łatwiej ich używać, tym bardziej starszym osobom – odpowiedziała pani z pewnością, a wątek starszych osób dodała chyba celowo, by obudzić w mendzie jakieś ludzkie odruchy. Bardzo źle trafiła. - Co mnie tu pani?! Ja nie jestem starszy i mówię, że nie macie koszyków! Ja już pisałem do dyrekcji w tej sprawie, ale nikt się ze mną nie skontaktował! – krzyczał menda po niej i machał tym bochenkiem, który cały pogniótł i zapocił w garści. - Wiem, proszę pana, tylko tłumaczę , że nie potrzebuje pan koszyka, bo bez ponoszenia dodatkowych opłat może pan skorzystać z wózka. Zarówno w sklepie, jak i poza sklepem, żeby zawieźć zakupy do samochodu. - A jak ja nie mam samochodu? – Zrobił bezczelną minę i wysunął szczękę naprzód. - Przecież to nie ma znaczenia, proszę pana. - Jak bez znaczenia?! Powinniście mieć autobus do Kozieratek. Dlaczego nie ma? - No niestety, nie ma… - To, to ja wiem, ale pytam się pani, dlaczego nie ma. Ja już pisałem do dyrekcji w tej sprawie, ale nikt mi nie odpowiedział! - Przykro mi, proszę pana. Ja ze swojej strony przekażę kierownikowi pańskie sugestie. - Menda stał i świdrował ją wzrokiem jeszcze przez moment, aż stwierdziła że może uwolnić się i pognać czym prędzej jak najdalej, choćby do bram najniższego piętra piekieł. Zniknęła jak wystrzelona z procy kulka, a ja zasłoniłem twarz płaszczem, żeby mnie menda nie poznał. Jeszcze chciałby się ze mną zabrać z powrotem. A potem jeszcze napisałby na mnie donos. - Na kogo miałby napisać ten donos? To znaczy na co? – zapytałem myląc się. Późna pora i wypity alkohol dawały mi się we znaki. - Chuj go tam wie – powiedział brzydko Radek i machnął do Mietka, który tylko skinął głową i podszedł do baru. - Kiedyś opowiadali mi, jak sąsiad autobusem jechał. Bo jego żona, jak się zerwała z łańcucha, kurna chata, to poleciała wygadać Mariolce. Bo wiesz, on ją na łańcuchu trzyma. - Przecież to pogwałcenie praw człowieka – oburzyłem się losem pani są siadowej. – Albo ty mówisz w przenośni, co? - Nie, jakiej przenośni? No tak… - Miał stary bilet. Bo on tak jeździ, że ma jeden bilet, tylko go nie kasuje. Tylko wkłada menda do kasownika. I jak ktoś chce skasować bilet, to go musi przepraszać, kurna chata. Bo to jego żona waśnie powiedziała. Że on tak stoi przy tym kasowniku, żeby sobie posłuchać przeprosin, rozumiesz? - Tak. To znaczy, ciebie tak. Ale nie mam pojęcia jak on to wymyślił. - Kreatywność sąsiada- mendy: 2, możliwości zrozumienia Marcina: 0 – pomyślałem sobie. - Ja też nie – mruknął i złapał przyniesioną przez Mietka szklankę – Ale wymyślił. I stoi pod kasownikiem pierdząc z dumy, menda jedna, kiedy mu się kłaniają. Ale to nie o to chodziło, bo on zawsze tak robi. Częściej, niż chodzi do kościoła. Poza tym w kościele to on zawsze wrzuca na tacę złotówkę, a wyciąga ukradkiem dychę. To mi ksiądz mówił kiedyś. - 3:0 - pomyślałem. Po wciągnięciu adekwatnej do rozmiaru otworu gębowego ilości cieczy, oraz trzykrotnym stuknięciu palcami o blat Radek zaczął mówić dalej. - Kanar go dopadł w tym autobusie. Bo się mendzie jednej, kurna chata, kasownik zaciął. To ten żonę wystawił, a sam się schował wśród przedszkolaków z wycieczki. - Przedszkolaków? A zmieścił się? – Zapytał tym razem Mietek. - Ta, kurna chata. Na kolanach, ale się schował. I zaraz był przystanek, to uciekł. Żonę jego złapali, to jeszcze burę zebrała. I jej łóżko z kuchni zabrał za karę. - To oni śpią w kuchni? - Ona! Mówiłem już, kurna chata. Bo on ją łańcuchem przykuł do kaloryfera i tylko do mycia wypuszcza. No i jak jeszcze jej chce użyć. I do sprzątania. A, moja żona chciała kiedyś jej pomóc, ale sąsiad, menda jedna, udawał że go nie ma w domu. Jego, rozumiesz, nigdy nie ma w domu. Ale czarny dym leci z komina, jak ta gnojówka na pole. - Mówiłeś, że do bunkra wywozi? - Szambo. Gnojówkę na pole. By go szlag – Radek skrzywił się straszliwie i przetarł usta. – Wiesz, jak to śmierdzi? A on co lato wywala na pole przed drogą. Przed moimi, kurna chata, oknami. I ucieka, zanim do niego wybiegnę, zamyka się w domu i znowu go tam nie ma. Menda jedna… - Opuścił głos i opróżnił do końca szklankę. Z mojego prostego rachunku wynikało, że powinien lada moment zwalić się pod stolik. - NIE! Spieprzaj pan z chomikami! – Usłyszałem wrzask barmana i nie musiałem się odwracać, by poznać całą sytuację, jednak dobiegający od strony baru tumult zaciekawił mnie. Obróciłem się na tyle, na ile pozwalał mi kręgosłup i ujrzałem barmana, który tłukł wciskacza chomikowych żywotów gumową kaczką po głowie. Ten z kolei piszczał i starał się osłonić przed razami, jednocześnie nie tworząc przecieru z zawartości kieszeni płaszcza. W końcu wyrwał się Leszkowi z uścisku i wyrwał przed siebie, przewracając po drodze kilka krzeseł i dwa stoliki. Przez chwilę szarpał się z drzwiami wejściowymi, aż w końcu przypomniał sobie o kierunku ich otwierania i wyskoczył na zewnątrz pozostawiając je w pozycji na oścież. Ktoś zamknął je zaraz po tym, bo chłód błyskawicznie owionął rześko przydymione wnętrze. Radek zdawał się całkowicie zignorować tą sytuację. - Skubany ostatnio rower mi porwał i… - skończył w połowie zdania – cholera. Podążając za jego spojrzeniem dostrzegłem Mariolę, która podchodziła właśnie do naszego stolika. - Hej – rzuciłem na powitanie. - Cześć – powiedział spokojnie Mietek. - Jak leci, Mariolka? – zagrzmiał wyraźnie Radek. Ta zbladła i wyprężyła się na baczność, zastygając na moment w takiej pozie. Po chwili odpowiedziała grzecznie i cicho. – Cześć. Przepraszam. – I udała się do miejsca ukrytego za drzwiami przy barze. - Nie wiesz, że ona ma uczulenie? – Zapytałem zaskoczony. - Oczywiście, że wiem. Ale ta cholerna plotkara wszystko zaraz wyśpiewa mojej babie. Przy niej nie wolno nic powiedzieć, bo słowa dostają nóg i fruwają po mieście. Tylko to cholerne „jak” może ją spowolnić. - Raczej rozluźnić – zaśmiał się Mieczysław i wszyscy ryknęliśmy jednym, szczęśliwym głosem. - Co było z tym rowerem? – Zapytałem rządny kolejnej historii. - Kurna chata. Ja rower łapię w niedzielę rano, bo w sobotę popiłem i głowa bolała, to nie chciałem jechać samochodem. A tu powietrze w miejscu rowera. I rozglądam się dookoła, a tu nie ma. Nigdzie. W końcu patrzę, a rower wisi na drzwiach od stodoły. Podbiegam, patrzę, a tu koła gwoździami przybite za opony. Myślę sobie, menda jedna musiała to zrobić, bo któżby inny, więc lecę ci ja do niego ze sztachetą, co mi jeszcze ze starego płotu pozostała. Walę w drzwi, kurna chata, ale ten udaje, że go kurna nie ma, jak zawsze. Wbiłem mu sztachetę w drzwi i wróciłem do siebie. Potem sobie przypomniałem, że ta menda mówił coś ostatnio, że mi błotnik grzechocze. I że za głośno i w ogóle. A sam, menda jedna, wszędzie ma kołatki zamontowane, żeby krety odstraszać. - No to on chyba robi większy hałas? Upomniałeś go, o te kołatki? - Ta… Wiatrówką. Cztery mu zestrzeliłem, to menda na komisariat złożył donos, że do ptaków strzelam bez pozwolenia. Anonimowo. - To skąd wiesz, że to on akurat? Radek przekrzywił głowę i spojrzał na mnie znacząco, unosząc brew do góry. - No tak… - Uprzejmie donoszę, że kołatki z wiatrówki koszę – zaśmiałem się do funkcjonariuszy, a ci śmiali się razem ze mną. Policjanci wpadli bardziej napić się kawy, bo już znają sąsiada. Non stop donosy pisze. I zgłoszenia. Już nawet tego nie czytają, ale pokazać się czasami trzeba. Potem poszli do sąsiada, ale menda jedna udawał, że go nie ma. Spisali protokół i wrócili skąd przyjechali. ............. KyrieElejson - fragment o sąsiedzie
Posted on: Sat, 03 Aug 2013 15:52:51 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015