Długaśny tekst, bo w całości z sobotniej GW. Ku przestrodze - TopicsExpress



          

Długaśny tekst, bo w całości z sobotniej GW. Ku przestrodze wszystkim miłośnikom referendów. /kociarz/ DEMOKRACJA BEZPOŚREDNIA DOBRA NA WSZYSTKO? Czy referendum to droga do raju Kalifornię, stan niegdyś mlekiem i miodem płynący, arcydemokratyczne inicjatywy ustawodawcze doprowadziły na skraj bankructwa ANDRZEJ LUBOWSKI* | 1244 words Na początku sierpnia Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych po raz kolejny nakazał Kalifornii wypuścić na wolność tysiące więźniów, bo cele są skandalicznie przepełnione. A są przepełnione, choć niedawno zwolniono przedterminowo tysiące skazanych, bo ustawodawstwo przyjęte blisko 20 lat temu w wyniku referendum uczyniło z Kalifornii raj dla więziennictwa. Intencje były jak zwykle szczytne. W 1993 r. w Petalumie, sennym miasteczku na północ od San Francisco, notoryczny przestępca porwał i zamordował 12-letnią dziewczynkę. Zbrodnia wstrząsnęła całym krajem i stała się bodźcem do zmiany ustawodawstwa w Kalifornii. Znowelizowano je rekordowo szybko, z impetem niespotykanym w procesie kodyfikacji, pod hasłem: „Dość pobłażania dla kryminalistów – dożywocie dla każdego, kto popełnił zbrodnię, a ma już na swym koncie dwa groźne przestępstwa”. Stąd termin „three strikes”. Na detale i definicje zabrakło czasu. Za kratki na długie lata trafili i ci, którym to się należało, i ludzie całkiem przypadkowi. Formuła zastąpiła sędziowskie rozważania: jak poważne muszą być to przestępstwa? Rabunek z bronią w ręku, kradzież telewizora czy nielegalne rozpalenie ogniska w lesie? Tylko prokurator może poprosić, aby odstąpić od zastosowania tego prawa. Ale prokurator rzadko prosi o łagodny wymiar kary. Związki rządzą Wyborcy zagłosowali pod wpływem impulsu. Nie mieli pojęcia o skutkach i kosztach, o tym, kto i jak zapłaci za stosowanie nowego prawa, i czy naprawdę poprawi ono bezpieczeństwo. Politycy chcieli przypominać ostrego szeryfa chroniącego porządnego obywatela przed rzezimieszkami. Zabiegali nie tylko o głosy wyborców, ale też o względy potężnego związku strażników więziennych. Im dłuższe wyroki, tym więcej więźniów, bo mniej ich wychodzi. Im więcej więźniów, tym więcej więzień. Im więcej więzień, tym więcej potrzeba strażników. Im więcej strażników, tym więcej składek związkowych. Im więcej składek, tym więcej pieniędzy na wspieranie jednych polityków i torpedowanie działań innych. A przy okazji związek załatwia dla swoich wysokie płace i zyskuje kontrolę nad zarządzaniem więzieniami. Podczas gdy w ostatnim 30-leciu średnie realne wynagrodzenie w systemie szkolnictwa wyższego w Kalifornii (po uwzględnieniu inflacji) pozostało bez zmian, strażnicy więzienni dostawali wielokrotnie podwyżki i zarabiają o 50-90 proc. więcej niż ich koledzy w innych stanach. Spora część więźniów to ludzie psychicznie chorzy, dla których stan nie ma alternatywnych pomieszczeń, od kiedy gubernator Ronald Reagan zamknął szpitale psychiatryczne w Kalifornii i pacjentów wypuścił na ulice. Co piąty więzień trafił za kratki z powodu narkotyków: za posiadanie lub handel nimi. Wielu z nich to narkomani. Dziś w więzieniach Kalifornii z wyrokiem dożywocia siedzi 9 tys. ludzi, wśród nich tacy, których trzecie przestępstwo stanowiła próba kradzieży pary rękawiczek w domu towarowym. Od 1980 r. wydatki na więziennictwo wzrosły 15-krotnie, cztery razy szybciej niż wszystkie wydatki stanowe. Koszty będą rosły, gdy więźniowie będą się starzeć i coraz częściej wymagać opieki lekarskiej. W opinii władz federalnych opieka medyczna w więzieniach Kalifornii jest na poziomie opieki w krajach Trzeciego Świata albo poniżej tego poziomu. I dlatego w 2011 r. Sąd Najwyższy nakazał po raz pierwszy władzom Kalifornii zwolnienie tysięcy więźniów. Arnold się śmieje Zmiana prawodawstwa nie była pierwszym strzałem w stopę, jaki zafundowała sobie w wyniku referendum Kalifornia. Samobójem o jeszcze bardziej bolesnych konsekwencjach było referendum przeprowadzone 15 lat wcześniej, które dotyczyło podatków od nieruchomości. Między 1950 a 1970 r. liczba ludności stanu podwoiła się z 10 do 20 mln i nadal rosła. Ponieważ ludzi przybywało szybciej niż miejsc do mieszkania, ostro pięły się ceny nieruchomości, a w ślad za nimi rosły podatki od tych nieruchomości liczone od wartości domów i mieszkań. Wprawdzie podatki te wspierały rozbudowę infrastruktury i rozmaite świadczenia municypalne, ale zwłaszcza emerytów zaczęły dręczyć obawy, czy będą w stanie pozostać w domach, które kupili kiedyś za sumy znacznie niższe niż ich zaktualizowana wycena. Te obawy i antypodatkowe nastroje znalazły ujście w referendum w czerwcu 1978 r. W jego wyniku wprowadzono do konstytucji stanu poprawkę, tzw. Prop. 13, w myśl której do czasu zmiany właściciela wartość nieruchomości jest szacowana na poziomie wartości rynkowej z 1975 r. Dla celów podatkowych może być podniesiona o stopę inflacji, ale nie więcej niż o 2 proc. rocznie. W konsekwencji dramatycznie spadły wpływy podatkowe stanu. Co więcej, w myśl przegłosowanego w referendum zapisu żadnego podatku stanowego nie można podnieść bez dwóch trzecich głosów w obu izbach parlamentu. Tymczasem podatek od nieruchomości to podstawowe źródło dochodów dla rządów lokalnych i główny środek finansowania szkolnictwa. W wyniku Prop. 13 kalifornijskie szkoły, w latach 60. w czołówce USA, spadły w pewnym momencie na 48. pozycję w kraju (w ostatnich notowaniach awansowały na 33. miejsce). Ucierpiały biblioteki publiczne, straż pożarna, lokalna policja. Aby zapełnić dziurę we własnym budżecie, miasta zaczęły podnosić podatki od sprzedaży detalicznej. Nowym źródłem wpływów stanowych stały się podatki z hazardu na terenie rezerwatów Indian. Negocjacje ze szczepami indiańskimi na temat tego, któremu z nich dać prawo do budowy kasyn i na jakich warunkach, nieustannie zaprzątają uwagę mediów i kalifornijskich parlamentarzystów. To jednak nie zmieniło sytuacji – deficyt budżetowy Kalifornii zaczął szybko pęcznieć, gdy gospodarka zwolniła, a potem wpadła w recesję. Prop. 13 pozostaje popularna wśród wyborców – większość bowiem ma domy i perspektywa podwyżek podatków od nieruchomości jest dla nich mało kusząca. Argument, że płacą za to w inny sposób, stosunkowo niewielu przekonuje. Rosnący deficyt i cięcia wydatków zachwiały popularnością gubernatora Graya Davisa. W niespełna rok po swoim ponownym wyborze, w 2003, został odwołany w wyniku referendum. Na jego miejsce przyszedł roześmiany i kipiący samozadowoleniem Arnold Schwarzenegger. Oznajmił, że potnie kartę kredytową i da zniewieściałym („girly men”, jak powiadał Mr. Universe) przedstawicielom narodu zastrzyk testosteronu. Silny Arnold miał zaprowadzić dyscyplinę fiskalną. Szybko zachłysnął się własną popularnością i poddał pod publiczne referendum całą masę pomysłów, które szły w kierunku, na jaki – sądził – dostał mandat. A więc ograniczenie siły związków, wprowadzenie limitu wydatków etc. I przegrał. Znalazł się dokładnie tam, gdzie wcześniej jego wyśmiewany i pobity rywal. Dziura w budżecie tylko się powiększyła. Elektorat zaś nie wyleczył się z powszechnej schizofrenii – chce świadczeń, ale nie chce za nie płacić. A gdyby tak coś za nic? Obecny gubernator Kalifornii Jerry Brown, który sprawował już tę funkcję w latach 1975-83 i wówczas przeciwstawiał się bezskutecznie Prop. 13, odziedziczył po Schwarzeneggerze stan na krawędzi bankructwa. W przeświadczeniu, że istnieją granice cięć w systemie oświaty i świadczeń społecznych, poza które nie można wychodzić, przy wsparciu blisko 200 przywódców religijnych różnych wyznań zgłosił w formie referendum propozycję, aby podnieść podatki dla najbogatszych. Amerykanie tradycyjnie są przeciwni podwyżkom podatków, nawet jeśli ich samych to nie boli, w dużym stopniu dlatego, że sami siebie widzą w przyszłości w butach ludzi bogatych. Tym razem jednak większość wyborców Kalifornii opowiedziała się za stworzeniem na siedem lat trzech nowych progów w podatkach dochodowych i podwyższeniem stawek w tych przedziałach, a także za podwyżką stanowego podatku od sprzedaży, który dotyka wszystkich. Referendum zobowiązało rząd, aby większość dodatkowych przychodów podatkowych przeznaczyć na szkolnictwo publiczne i pomoc dla dzieci. W drodze referendum w listopadzie 2012 r. ograniczono także stosowanie prawa nakazującego dożywocie za trzecie poważne przestępstwo (three strikes), redefiniując, co kwalifikuje się do stosowania tego prawa. Aby zatem odkręcić część nonsensów i naprawić część wyrządzonych przez referenda szkód, Kalifornia sięgnęła w desperacji po to samo narzędzie, które wpędziło ją w kłopoty. Kalifornijskie doświadczenia obnażają pułapki referendum jako narzędzia demokracji bezpośredniej, która jeszcze bardziej niż demokracja przedstawicielska podatna jest na demagogię, argumenty smakowite, ale nie do końca przemyślane, pokusy osiągnięcia czegoś za nic, miraże i zamki z piasku. Pokazują, że chciejstwo w myśl szczytnych idei, pozbawione wyobraźni i refleksji albo zabieg skalkulowany przez politycznych spryciarzy potrafią zniszczyć więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Referenda są zwykle wyrazem frustracji i rozczarowań. Przynoszą lepsze rezultaty, gdy poprzedza je solidna analiza potencjalnych skutków i alternatyw, a nie wyłącznie emocje. –––––––––– *ANDRZEJ LUBOWSKI – ekonomista i publicysta na stałe mieszkający w USA. Wkrótce w wydawnictwie Znak ukaże się jego książka „Świat 2040. Czy Zachód musi przegrać”
Posted on: Tue, 27 Aug 2013 21:15:09 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics



1.

© 2015