Jack pogromca olbrzymów (foto) Tradycja swoje, Hollywood swoje. - TopicsExpress



          

Jack pogromca olbrzymów (foto) Tradycja swoje, Hollywood swoje. W nowym filmie Bryana Singera do jednego kotła zostają wrzucone dwie klasyczne opowieści: siedemnastowieczna baśń "Jack The Giant Killer" o zdobywającym sławę tytułowego "zabójcy olbrzymów" synu rolnika z czasów arturiańskich, a także jej anglosaska parafraza - znana również nad Wisłą bajka o Jasiu i magicznej fasoli. Nieco starsze dzieciaki i zwolennicy wysokobudżetowego kina familijnego najpewniej zasmakują w tej miksturze. Spać spokojnie będą również entuzjaści techniki performance capture. Gwiazdy całej produkcji, wspaniale zaprojektowane i wykonane olbrzymy, mogą uścisnąć łapska trollom z "Hobbita". Na miejscu zahukanego wieśniaka - wygadany i spragniony przygód Jack (Nicholas Hoult). Zamiast pojedynczego olbrzyma - cały legion "potomków Goliata". Była sięgająca nieba łodyga, kiełkująca z ziarna magicznej fasoli? Teraz mamy monstrualną, zieloną wieżę z pnącz, gałęzi i lian. Gdzieś tam zapodziała się jeszcze księżniczka w opałach (Eleanor Tomlinson), chwacka drużyna rycerzy pod wodzą niejakiego Elmonta (Ewan McGregor) oraz magiczna korona, dająca moc kontrolowania olbrzymiej rasy - na tę ostatnią chrapkę ma nikczemny Lord Roderick (Stanley Tucci). Fabuła biegnie torem lekkiego, niezobowiązującego kina fantasy i nie ma w niej miejsca ani na gatunkowy rewizjonizm, ani na jakieś narracyjne eksperymenty. Średnia baśniowa, ale ogląda się przyjemnie. Spora w tym zasługa bezbłędnie dobranych aktorów: McGregor, Tucci oraz wyborny Ian McShane bawią się swoimi rolami, jednak nie szarżują. Bezpretensjonalnie wypadają również Hoult i Tomlinson, choć ta ostatnia cierpi na brak ekranowej charyzmy. Mając na uwadze obecne trendy w popkulturze, chciałoby się jednak, żeby reżyser troszkę ten świat "ubrudził", jakoś przetasował motywacje postaci albo chociaż nadał opowieści nieco wyrazistego, wizualnego charakteru. Same efekty specjalne - nawet te z najwyższej półki - to nie wszystko. Widać to doskonale w scenach podróży bohaterów do krainy zamieszkałej przez olbrzymy, a także podczas późniejszych perypetii w sercu ich królestwa. Wszystkie chwyty wydają się podpatrzone, zapośredniczone (głównie w tolkienowskiej sadze), a że Singerowi brakuje doświadczenia w tym szlachetnym gatunku, wypadają po prostu mdło. Lepiej jest, gdy reżyser uderza w tony humorystyczne. Sceny z dłubiącym w nochalu, olbrzymim kucharzem oraz festynem zorganizowanym u podnóża gigantycznej łodygi mają w sobie odpowiednią, komediową siłę. Efektowny finał rekompensuje większość wad i łączy to, co najlepsze w tradycjach bohaterskiego fantasy oraz mrocznej baśni. Przede wszystkim zaś polemizuje z nobilitującym pragmatyzmem, oryginalnym morałem. Jaś, który najpierw okradł giganta z cennego dobytku (magicznej harfy i kury znoszącej złote jaja), a podczas ucieczki z premedytacją go uśmiercił, w nowej wersji okazuje się jednak porządniejszym gościem. Takie cuda tylko w Fabryce Snów.
Posted on: Mon, 22 Jul 2013 14:55:53 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015