Jeśli ktoś ma trochę czasu, może przeczytać mój - TopicsExpress



          

Jeśli ktoś ma trochę czasu, może przeczytać mój pseudomłodopolski dramat jednoaktowy z niespodzianką na końcu czyli "Zugzwang". To jeden z moich starszych tekstów, parę razy publikowany. Teraz pewnie napisałbym go trochę inaczej, ale mam do niego sentyment i nie zamierzam nic w nim zmieniać :) ============================================== Lech Brywczyński Zugzwang Dramat w jednym akcie OSOBY: Metresa Mr. Filister Dekadent Nietutejszy Madame Biedermeier Grzesiek Dyrektor SCENA PIERWSZA Mieszczański salon, urządzony w stylu belle epoque. Właśnie trwa przyjęcie, towarzystwo bawi się świetnie, na przemian konwersując i popijając absynt. Można odnieść wrażenie, że wszyscy są na lekkim rauszu. W centralnym punkcie salonu, po przeciwnych stronach małego stolika, siedzą na stołeczkach: Dekadent i Mr. Filister, rozgrywający właśnie partię szachów. Obaj milczą, w skupieniu wpatrując się w szachowe figury. Dekadent to młodzieniec o natchnionym wejrzeniu, ze zmierzwionym włosem i ubraniem w nieładzie, natomiast Mr. Filister to tęgawy, łysawy jegomość w sile wieku - ma na sobie elegancki, wizytowy strój, a w ustach trzyma nie zapalone cygaro. W miarę upływu czasu uwaga całego towarzystwa coraz bardziej skupia się na ich szachowym pojedynku: wszyscy podchodzą do grających, otaczają ich wianuszkiem i komentują aktualne ustawienie figur na szachownicy. Metresa: - (podchodzi do Mr. Filistra i delikatnie obejmuje jego szyję) I jak, mój kochany? Jesteś dobrej myśli? Pamiętaj, że twoja słodka kocica przez cały czas trzyma za ciebie kciuki... (mruczy filuternie, a potem podsuwa Mr. Filistrowi pod nos swoją lewą dłoń, zaciśniętą w piąstkę) Czy widzisz, jak trzymam kciuki, widzisz? Jeśli wygrasz, to tylko dzięki mnie... Mr. Filister: - (delikatnie rozprostowuje jej dłoń, a potem całuje ją) Nie martw się, moja duszko, wygram na pewno... Tak jak zawsze! Przecież grywam z tym literatem - utracjuszem (wskazuje na Dekadenta) od lat i jeszcze nigdy nie przegrałem... Dlatego mogę śmiało stawiać na szalę wszystko, co mam... Tak jak zawsze. (z niesmakiem wyjmuje cygaro z ust i niedbale rzuca je za siebie, na podłogę. Biedermeier podnosi cygaro i pieczołowicie chowa je do kieszeni) Dekadent: - (wzgardliwym tonem) Wszystko? Co to właściwie znaczy: wszystko? Wszystko jest niczym, a nicość jest wszystkim, ot co! W parze: ty i twój majątek, to ty jesteś mniej ważnym partnerem. To majątek posiada ciebie, a nie odwrotnie! Trzeba być filistrem i kołtunem, takim jak ty, żeby tego nie widzieć... Nietutejszy: - (skonsternowany, do Madame) Pani gospodyni, zechciejże mi pani łaskawie wytłumaczyć, o co tu chodzi? Ja jestem nietutejszy, nie wiem, o co toczy się ta gra... A w dodatku nie znam się na szachach... Madame: - (życzliwym, wyrozumiałym tonem) Wiem, że jest tu pan dzisiaj po raz pierwszy i nie zna pan wielu tajemnic mojego salonu... Otóż musi pan wiedzieć, że główną atrakcją wydawanych przeze mnie przyjęć są szachowe pojedynki, rozgrywane przez tych właśnie, szacownych obywateli... (pokazuje na Dekadenta i Mr. Filistra) Jeden z nich posiada ogromny majątek i nie waha się stawiać go, jako stawkę w tej grze... Mr. Filister: - (do Nietutejszego, z ukłonem) To właśnie ja! Ale niech się pan nie martwi, nie ma obawy, nie przegram i dziś, bo jestem urodzonym zwycięzcą! Mały dreszczyk emocji nikomu nie zaszkodzi, zwłaszcza wtedy, gdy wiadomo, że wszystko skończy się tak, jak trzeba! Nietutejszy: - (w osłupieniu) To niebywałe! Jest pan najodważniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem! Ryzykować utratę majątku! Stawiać na szalę wszystko co się posiada? (kręci głową z podziwem) Niebywałe, niebywałe... Madame: - (do Nietutejszego) Teraz już pan się chyba nie dziwi, że o moim salonie krążą w mieście legendy? Jak pan widzi, nawet szachy mogą wzbudzać emocje. A co do graczy, to drugi z nich nic nie posiada, ale... Dekadent: - (do Nietutejszego, parodiując ukłon Mr.Filistra) To właśnie ja! Ja, nic nie mając, niczym nie ryzykuję. Jeśli gram, to dlatego, że chciałbym raz w życiu doświadczyć zwycięstwa, przekonać się, jak to jest – wygrać, poczuć w sobie moc! Niejako przy okazji mego ewentualnego zwycięstwa pragnę dać temu filistrowi (pokazuje na Mr. Filistra) szansę na odrodzenie się do nowego życia, na wyjście z jego burżujskiego bagna! Grając z nim, poniekąd wyświadczam mu zatem przysługę. Jeszcze nigdy z nim nie wygrałem, ale kiedyś na pewno mi się uda. Może właśnie dziś... Nietutejszy: - (do Dekadenta, podejrzliwie) No, wie pan... Ja jestem nietutejszy, ale... Gdybym umiał grać w szachy, dobrze grać w szachy, też bym chętnie zagrał z kimś, kto ryzykuje swoim majątkiem... To przecież szansa na szybkie wzbogacenie się! Dekadent: - (do Nietutejszego, z oburzeniem) Też coś! Jeśli pan uważasz, że ja gram dla pieniędzy, to jesteś pan takim samym filistrem, jak mój przeciwnik! Jego majątek nie jest mi potrzebny! Jedyne, czego potrzebuję do życia, to butelka absyntu, pióro, kałamarz i kartka papieru, a na to mnie jeszcze stać! (przez chwilę patrzy pytająco na Nietutejszego) I co? Nadal pan mi nie wierzy? Nietutejszy kręci przecząco głową. Dekadent: - (ironicznie) Do tej pory wszyscy wierzyli mi na słowo, ale pan... Pan chyba naprawdę jesteś nietutejszy... Dobrze więc! (wstaje i uroczyście podnosi ramiona ku górze) Słuchajcie! W waszej obecności oświadczam, że jeśli dzisiaj wygram, to bezzwłocznie oddam całą moją wygraną wszystkim tu obecnym. Podzielcie się nią, jak sobie chcecie! (siada) Przez dłuższą chwilę wszyscy w milczeniu spoglądają po sobie, a potem zaczynają szeptem rozmawiać, coraz bardziej podekscytowani. Nietutejszy: - (do Dekadenta, z szacunkiem) Widzę, że i pan również jest człowiekiem niezwykłym... Czy gotów jest pan złożyć to oświadczenie także na piśmie? Dekadent: - Oczywiście! Przygotujcie dokument i dajcie mi go do podpisu... A teraz już nie przeszkadzajcie nam w grze... (pochyla się nad szachownicą, skupiając swą uwagę wyłącznie na grze. przesuwa jedną z figur o dwa pola) Mr. Filister: - Słusznie mówi! Nie przeszkadzajcie nam już! Szachy wymagają skupienia! (po chwili namysłu) Przygotujcie też drugie oświadczenie, w którym ja, w razie przegranej, zrzekam się całego majątku na rzecz mojego przeciwnika. Potem podpiszę. (sam do siebie, z uznaniem spoglądając na Dekadenta) Jednak ma chłopak charakter! Z takim to i grać, i wygrać nie wstyd! (pochyla się nad szachownicą i z uwagą analizuje ustawienie figur. po krótkim namyśle przesuwa swojego pionka o jedno pole do przodu) Madame stanowczym gestem nakazuje wszystkim milczenie i odprowadza ich na stronę, by nie przeszkadzali szachistom. Madame: - (półgłosem, podekscytowana) Moi drodzy, to rzeczywiście niebywała sytuacja! Do tej pory wszystko polegało na ustnych deklaracjach i na honorowej umowie obu graczy. Teraz jednak sprawa wygląda o wiele poważniej i wkracza na tory prawne. (wziąwszy głęboki oddech) Uważam więc, że powinniśmy uczynić zadość woli naszych szachistów i sporządzić dokumenty. Szansa na to, że nasz młody przyjaciel wygra, jest znikoma, ale dobrze jest być przygotowanym na każdą ewentualność... W odrębnym dokumencie trzeba będzie także określić, jaką część majątku otrzyma od nowego właściciela każdy z nas... To po to, żeby uniknąć ewentualnych sporów. Od razu zastrzegam, że w razie czego, to ja... Ja byłabym zainteresowana przejęciem sklepu kolonialnego, należącego do... (dyskretnie pokazuje na Mr. Filistra) Kto się zajmie sporządzeniem dokumentu? Myślę, że powinien to zrobić pan Biedermeier, który przecież jest w tej materii specjalistą... (do Nietutejszego) Chyba, że pan wolałby to zrobić? W końcu to pan jest mimowolnym sprawcą całego zamieszania, to panu będziemy zawdzięczać nasze ewentualne bogactwo... Nietutejszy: - Nie, nie! Ja jestem nietutejszy, zresztą nie znam się na tym... (do Biedermeiera) Niech lepiej pan to zrobi. Podobno jest pan notariuszem... Biedermeier: - Nie podobno, ale naprawdę. Jestem najlepszym notariuszem w mieście, i to od lat! Zaraz się zajmę tymi dokumentami, to dla mnie chwilka... (radośnie) Jakiż dobry duch natchnął mnie, żeby nie zachodzić do domu, tylko przyjść tu dzisiaj prosto z biura i to w dodatku z tym... (podchodzi do szafy i wyciąga z niej skórzaną teczkę. siada w kącie pokoju, przy stoliku, rozkłada na nim swoje papiery, kałamarze, pióra oraz pieczątki i niezwłocznie przystępuje do pisania. Madame, Metresa i Nietutejszy stają za jego plecami, bacznie przypatrując się każdej czynności, którą wykonuje) Metresa: - (do Madame) Pani weźmie jego sklep, to może ja wezmę jego dom? Jest taki przestronny, pięknie umeblowany, z ogrodem... Zgoda? Madame: - (cierpko) Nie powiem, żeby to był sprawiedliwy podział: ten dom jest wart ze trzy razy więcej, niż sklep. Ale niech będzie, zgadzam się! Pod warunkiem, że pani pokryje koszty remontu ...mojego sklepu. Dobrze? Chciałabym zupełnie zmienić wyposażenie i asortyment. A może i personel... Metresa potakuje w milczeniu. Madame: - (do Biedermeiera) Zapisał pan to? Tak? To dobrze. A jaką część majątku pan sobie wybiera? Biedermeier: - (kolejno przystawiając pieczęcie do wszystkich trzech pism) Do wyboru pozostała już tylko fabryka oraz jacht. Tylko? Co ja mówię! Przecież ta fabryka zatrudnia tysiąc robotników, a jacht... To wielki i luksusowy, dalekomorski żaglowiec. (do Nietutejszego) Czy pan wyraża zainteresowanie tą fabryką? Nietutejszy: - (skonsternowany) Trudno tak od razu wybrać... Ale fabryki nie chcę. Wie pan, ja jestem nietutejszy, nie chcę się związywać z tym miastem na stałe... Poza tym, fabryka oznacza ustawiczne kłopoty: (wylicza na palcach) dostawy, ceny, podatki, przepisy, płace, związki zawodowe, strajki albo i co gorszego... Nie, nie! Zdecydowanie wolę jacht. (w rozmarzeniu) Jeśli rzeczywiście, tak jak pan mówi, to jest wielki, dalekomorski żaglowiec, to wypłynę w długi, wieloletni rejs. W rejs do miejsc, w których nigdy nie byłem... Biedermeier: - To się bardzo dobrze składa, bo mnie interesuje wyłącznie fabryka. I taki właśnie podział majątku umieściłem w tych dokumentach. Ewentualny podział, bo wszystko zależy oczywiście od wyniku meczu szachowego... (z nostalgią) Fabryka! Zlikwidowałbym moje skromne biuro notarialne i zacząłbym prowadzić interesy na wielką skalę... (odkłada pieczęć, wzdycha ciężko) To by dopiero było życie... Wreszcie miałbym możliwość, by wypłynąć na szerokie wody, pokazać, że naprawdę potrafię coś więcej, niż wypełnianie tych głupich papierków... W tej fabryce produkowane są pociski artyleryjskie. Rządowe zamówienia, pewny pieniądz. To złoty interes, a niech się gdzieś zdarzy jakaś wojna, wtedy zyski będą jeszcze większe... (zamyśla się, nieruchomieje) Madame: - (niecierpliwie) Już pan skończył? Czy dokumenty są już gotowe? Biedermeier: - (wzdryga się, jakby został obudzony z drzemki) Co? Dokumenty? Tak, może pani dać im dokumenty do podpisu. Wszystko jest zgodne z prawem i takie, jak trzeba. Madame pochyla się, żeby wziąć dokumenty, ale niespodziewanie powstrzymuje ją Metresa. Metresa: - (delikatnie ujmując Madame za ramię) Niech pani zaczeka... Przewidzieliśmy wszystko, poza jednym: właściciel majątku, który chcemy podzielić między siebie, jest znakomitym szachistą... Madame: - No, ale na to nie możemy już nic poradzić... (rozkłada bezradnie ręce) Niestety! Metresa: - (z tajemniczym uśmiechem) Czyżby? (ogląda się na Dekadenta i Mr. Filistra by sprawdzić, czy nie podsłuchują, ale ci są całkowicie pochłonięci grą) Jest pewien sposób... (zniża głos) Jak zapewne państwu wiadomo, od lat jestem jego (dyskretnie wskazuje na Mr. Filistra) jego... jego... Madame: - (z nutką uszczypliwości) Przyjaciółką. Tak to chyba trzeba określić. Metresa: - Otóż to: przyjaciółką. Znam dobrze wszystkie jego zwyczaje, wszystkie jego słabości. I jedną z tych słabości można by było tu wykorzystać... (jeszcze bardziej zniża głos) Musicie wiedzieć, że ma on u siebie w domu zegar z pozytywką. Kiedy zegar wybija godzinę dwunastą, ta pozytywka wygrywa melodię Warszawianki. Biedermeier: - Cóż w tym nadzwyczajnego? Sam też mam w domu podobny zegar. Metresa: - Nadzwyczajne jest to, jak on... (raz jeszcze pokazuje na Mr. Filistra) reaguje na tę melodię... (szeptem) Gdy tylko usłyszy Warszawiankę, od razu purpurowieje na twarzy, miota się, krzyczy, ogarnia go jakiś amok! Woła: - Trąbo nasza, wrogom grzmij! Albo: - Hej, kto Polak, na bagnety! I biega z szablą po pokoju, a wszyscy przed nim uciekają... Ale nie trwa to długo, bo już po kilku minutach mdleje... A po ocuceniu nic nie pamięta... Nic, ale to nic nie pamięta, nie wie, co się z nim działo! Reaguje tak wyłącznie na tę melodię! (bardzo zadowolona z siebie, spogląda po twarzach słuchaczy) Może mi nie uwierzycie, ale przysięgam, że to najszczersza prawda, jak mamę kocham! Widziałam to nieraz! (wkłada palec do buzi, niczym mała dziewczynka) Madame, Biedermeier i Nietutejszy spoglądają po sobie, zdumieni. Nietutejszy: - (z niedowierzaniem) To niebywałe! Nigdy o czymś podobnym nie słyszałem! Madame: - Może to jakaś choroba? Co na to lekarz? Metresa: - Badało go kilku lekarzy i wszyscy stwierdzili, że jest to coś w rodzaju romantycznego amoku. Po łacinie to się chyba nazywa Furor Romanticus... Podobno zapadają na tę chorobę wyłącznie Polacy i nie da się tej przypadłości wyleczyć... Kiedy on się o tym dowiedział, to kazał schować ten zegar na strychu i nigdy więcej go nie uruchamiać... Biedermeier: - Zaraz, zaraz! Czegoś tu nie rozumiem. Rozmawiamy o jakimś głupim zegarze, ale to przecież nie ma nic wspólnego z naszą sprawą. Z tą partią szachów! Metresa: - (uśmiechając się chytrze) Jak to nie ma? Ma bardzo wiele wspólnego, bardzo wiele! Przecież wystarczy przynieść tutaj ten zegar, dyskretnie uruchomić, i... I wiadomo, co się będzie działo... On (raz jeszcze wskazuje na Mr. Filistra) nie będzie w stanie prowadzić gry... Biedermeier: - (kiwa głową z uznaniem) I wtedy albo wykona na szachownicy jakiś błędny ruch, w wyniku którego przegra partię, albo od razu, bez gry tę partię podda, bo nie będzie pamiętał, jaka była stawka... (z rosnącym entuzjazmem) A może w ogóle zapomni o grze, będzie szalał, potem zemdleje, kiedy zaś się ocknie, powiemy mu, że przegrał partię i wszystko, co posiadał... Pokaże mu się dokumenty z jego podpisem... (wstaje) Madame: - I będzie po wszystkim! Biedermeier: - Tak czy owak, stwarza to nam wiele nowych możliwości. Grzechem byłoby z nich nie skorzystać... Metresa: - Ja mogę zaraz pójść do jego domu po ten zegar. Do jego domu... Może ten dom niedługo będzie mój? To niedaleko, dwie ulice stąd. Wiem, gdzie zegar jest ukryty... Służba mnie wpuści, bo mnie dobrze zna, a jeśli tam nikogo nie ma, to i tak wejdę. Mam klucz... Nietutejszy: - (z podziwem) To niesłychane! Nigdy o czymś takim nie słyszałem! Może dlatego, że jestem nietutejszy... Madame: - (czule obejmując Metresę) Wszyscy jesteśmy pani bardzo, ale to bardzo wdzięczni za poświęcenie dla naszej wspólnej sprawy... Tylko proszę się pospieszyć, bo przecież ta szachowa partia może się w każdej chwili skończyć... Biedermeier: - A wtedy będzie za późno. Tak, tak, niech pani natychmiast idzie! I jak najszybciej wraca! (delikatnie popycha Metresę w kierunku drzwi) Tylko cichutko, żeby oni (pokazuje na obu szachistów) nic nie zauważyli... (do Nietutejszego) A my tymczasem zdobędziemy podpisy obu graczy pod dokumentami... Madame: - Odprowadzę cię do wyjścia, moja droga... Metresa: - A może lepiej niech pani idzie tam ze mną. Będzie mi raźniej... Dobrze? Madame: - Ależ oczywiście, moje dziecko. Pójdę z tobą. Metresa i Madame, stąpając delikatnie, ale szybko, idą w kierunku wyjścia. Po chwili obie znikają za drzwiami. Biedermeier bierze głęboki oddech, usiłując zebrać myśli i uspokoić się. Po chwili dochodzi do siebie i sięga po leżące na stoliku pióro. Zanurza je w kałamarzu i przekłada do lewej dłoni. Następnie sięga po dokumenty, a potem wręcza dwa z nich Nietutejszemu, wskazując mu gestem Dekadenta. Sam, trzymając w lewej dłoni pióro, a w prawej trzeci dokument, podchodzi do Mr. Filistra i delikatnie trąca go w ramię. Mr. Filister spogląda na Biedermeiera niewidzącym wzrokiem, ten zaś w milczeniu kładzie przed nim, obok szachownicy, dokument do podpisu i wręcza pióro. Mr. Filister pobieżnie rzuca okiem na dokument, a potem podpisuje go i oddaje wraz z piórem Biedermeierowi, po czym znowu wbija swój wzrok w szachowe figury. Wówczas Biedermeier daje Nietutejszemu znak, by podszedł do Dekadenta. Nietutejszy, wyraźnie zdenerwowany, staje obok Dekadenta i kładzie przed nim, obok szachownicy, oba dokumenty. Widząc, że Dekadent nie zwraca na to żadnej uwagi, z drugiej strony podchodzi Biedermeier i wciska Dekadentowi do ręki swoje pióro. Nietutejszy kładzie dłoń Dekadenta kolejno na obu dokumentach, ten zaś podpisuje je machinalnie, nie czytając, wciąż wpatrzony w szachownicę. Biedermeier zabiera dokumenty i odchodzi na stronę. Nietutejszy wyjmuje pióro z ręki Dekadenta i idzie za nim. Obaj szachiści pozostają przy swoim stoliku, wciąż wpatrzeni w szachownicę, jak w obraz. Dekadent przesuwa jedną z figur o trzy pola. Biedermeier: - (wyjmuje z kieszeni chusteczkę i wyciera nią spocone czoło) Coś takiego... A ja do tej pory uważałem, że praca notariusza jest nudna... (wzdycha ciężko, a potem siada przy swoim stoliku i kładzie na nim podpisane dokumenty) Nietutejszy: - (z trudem łapiąc oddech) To są dopiero emocje... Podobne przeżywałem chyba tylko podczas polowania na lwy, w Afryce... (kładzie pióro obok dokumentów i bezwładnie opada na najbliższe krzesło) Mam nadzieję, że to wszystko dobrze się dla nas skończy... Że warto było... Biedermeier: - Też mam taką nadzieję. Tak wiele od tego zależy... Teraz możemy tylko czekać, kiedy tu wrócą nasze panie... Z zegarem, ma się rozumieć... Nietutejszy: - Najważniejsza jest pozytywka! Chyba wrócą niedługo, bo to przecież... (milknie i wstaje, bo w drzwiach pojawia się zdyszana Metresa, z zegarem w dłoniach, a za nią jeszcze bardziej zmęczona Madame. obie wchodzą do salonu, a Metresa stawia zegar na stoliku, przed Biedermeierem) Biedermeier: - (z przejęciem) To ten zegar? Tak szybko? To znakomicie! Widzę, że zegar jest już odpowiednio ustawiony: zaraz wybije dwunastą! I zagra... (wstaje i chwyta się oburącz za głowę, nie mogąc opanować emocji. Nietutejszy, Metresa i Madame staje obok niego) Zagra! Oj, jak zagra! Madame: - (czyni dłonią znak krzyża) Pomodlę się... W intencji, żeby nam się udało... (modli się bezgłośnie, poruszając ustami) Metresa: - (z przejęciem) Stójmy tak cicho i czekajmy. To już za moment... Cała czwórka stoi nieruchomo i nasłuchuje. Po chwili zegar donośnie wybija godzinę dwunastą. Po dwunastu uderzeniach rozlega się skoczna melodia kankana. Słychać tę melodię głośno i wyraźnie, znacznie głośniej, niż można by było tego oczekiwać od starej pozytywki. Kankan rozbrzmiewa przez dwie minuty, a potem melodia urywa się nagle. Dekadent i Mr. Filister przerywają grę. Wyglądają tak, jakby się przebudzili z głębokiego snu. Mr. Filister: - (przyglądając się zegarowi) Przecież to mój zegar! Skąd on się tu wziął? Kto go tu przyniósł? Metresa: - (nieswoim głosem) To ja... Mr. Filister: - To ty? Chciałaś mi zrobić przyjemność, prawda? Jesteś kochana, jak zawsze... Niech cię ucałuję... (otwiera szeroko ramiona. Metresa podchodzi do niego niepewnym krokiem i całuje go z wymuszoną czułością) Zapomniałem ci powiedzieć, moja duszko, że kazałem zmienić melodię w tej pozytywce. Ta jest znacznie weselsza i przyjemniejsza, niż poprzednia... Podoba ci się? Metresa: - (delikatnie obejmuje szyję Mr. Filistra) Oczywiście, że mi się podoba, mój kochany... Pamiętaj, że twoja słodka kocica przez cały czas trzyma za ciebie kciuki... Madame, Biedermeier i nietutejszy wciąż stoją nieruchomo, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Mr. Filister spogląda na nich ze zdziwieniem. Mr. Filister: - Czemu tak stoicie, zamiast korzystać z uroków wieczoru? (wskazując na stolik z dokumentami) Pan, panie Biedermeier, jak zwykle nie może żyć bez pracy... Niech pan chociaż dzisiaj zrobi sobie odpoczynek i schowa te papierki... Biedermeier w milczeniu chowa do teczki wszystkie swoje szpargały. Nie chowa tylko trzech dokumentów, które drze na drobne kawałki, a następnie rzuca na podłogę. Mr. Filister: - Przepraszam państwa, że nasza partia szachów tak się przeciągnęła... Rozumiem, że narobiliśmy wam wszystkim kłopotów... Ale zaraz kończymy. Właściwie to – już kończymy! (pochyla się nad szachownicą i przestawia jedną z figur o kilka pól) O, proszę! I już po wszystkim! To się nazywa posunięcie... (do Dekadenta) I co pan na to? Czy poddaje pan partię? Dekadent w osłupieniu spogląda na szachownicę. Dekadent: - Nie, to niemożliwe... Zugzwang! Zugzwang! Nie mam żadnego wyjścia! (milczy przez chwilę, przybity) Cholerny świat... Oczywiście, że poddaję partię! I szczerze gratuluję... (wymienia uścisk dłoni z Mr. Filistrem i wstaje od stolika) Znowu przegrałem! A byłem już tak blisko triumfu...(kręci z niedowierzaniem głową) Zugzwang! Jak to się mogło stać... (odchodzi na stronę, rozpamiętując porażkę) Mr. Filister: - (wstaje, a potem przeciąga się) I znowu wygrałem! Czy nie mówiłem, że jestem urodzonym zwycięzcą? (odchodzi od stolika, by napić się kawy) Metresa: - (rzuca się Mr. Filistrowi na szyję) Zawsze w ciebie wierzyłam, mój kochany... Madame ukradkiem ociera łzę, a potem podchodzi do Mr. Filistra, by wylewnie pogratulować mu zwycięstwa. Na miejscach szachowych graczy siadają: Biedermeier i Nietutejszy. Obaj tępo wpatrują się w szachownicę, milcząc przez dłuższą chwilę. Nietutejszy: - (sam do siebie) I gra jest już skończona... (po chwili milczenia, do Biedermeiera) Przepraszam pana, ale ja tak z czystej ciekawości... Jak już mówiłem, nie umiem grać w szachy, toteż nie wiem, kiedy i dlaczego wygrywa się w tej grze... A chciałbym się przynajmniej dowiedzieć, co oznacza to dziwne słowo... Jak on to powiedział? Cug... cugcu... cugwa... Nie pamiętam. Biedermeier: - Zugzwang? (poprawia okulary) To taki niemiecki termin szachowy. Trudno to wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie grał w szachy... (przestawia figury na szachownicy) Chodzi o taką sytuację, kiedy... Jest pański ruch, ale jakikolwiek by on nie był, to i tak prowadzi do klęski. Ale pan nie ma żadnego wyboru: trzeba wykonać ten ruch. Albo od razu poddać partię, jak nasz niefortunny zawodnik. (wskazuje na Dekadenta) Nietutejszy: - Trudno mi to wszystko pojąć... Rozumie pan, ja jestem nietutejszy... (wstaje, wychodzi na środek pokoju) Jak my wszyscy! (wybucha gwałtownym śmiechem i zaczyna zdejmować z siebie wizytowe ubranie. rzuca je na podłogę, obok siebie) Dekadent: - (śmieje się, klaszcząc) Brawo! Brawo! Znakomicie! (także zaczyna się rozbierać) Na ten widok wszyscy pozostali także wybuchają śmiechem. Wesoło pokrzykując, rozbierają się pospiesznie i już po chwili wszyscy pozostają w samej bieliźnie. Okazuje się jednak, że jest to bielizna współczesna, nie pasująca do noszonych przez nich uprzednio strojów z belle epoque. Nietutejszy: - (siedzi na podłodze, dławiąc się ze śmiechu) Ale żeśmy to zagrali... Sam się tego nie spodziewałem... I niech ktoś teraz powie, że nie mamy aktorskich zdolności... Metresa: - (ze śmiechem) Naprawdę, superowo było... Ciekawe, co na to telewidzowie... Pewnie nie mogli się oderwać od ekranu! Madame: - (do Metresy, całując ją w policzek) Daj spokój, kochana, byłaś naprawdę świetna... Wszyscy byli O. K., ale ty szczególnie... Teraz chyba cię wreszcie przyjmą do szkoły aktorskiej... Mr. Filister: - (śmiejąc się na całe gardło) Nigdy nie myślałem, że gra w szachy może być tak odlotowa... Nigdy... Chyba będę kiedyś musiał nauczyć się grać w szachy... Dekadent: - Nie zapominajcie, że to ja wymyśliłem tę fabułę... (podnosi rękę ku górze i spogląda na sufit) I wy o tym nie zapominajcie, kochani telewidzowie! Wysyłajcie na mnie esemesy! Biedermeier: - (patrząc ku górze) A ty, Wielki Bracie? Jak ci się podobało? Czy zaliczasz nam to zadanie? Ułożyliśmy i odegraliśmy scenkę, tak jak nam kazałeś... Metresa: - A co z nagrodami? Czy dostaniemy jakąś nagrodę? Wielki Bracie! Wielki Bracie! Odpowiedz nam! Czekamy! Wszyscy milczą, coraz bardziej zaniepokojeni. Po chwili Biedermeier wstaje, a za nim wszyscy pozostali. Milcząc spoglądają ku górze, w oczekiwaniu na odpowiedź Wielkiego Brata, nieruchomieją... SCENA DRUGA Studio telewizyjne wyposażone w monitory, stoły montażowe, konsole, komputery itd. Ściany studia wyłożone są planszami z napisem „Wielki Brat”. Przy największym stole, przed wielkim mikrofonem, siedzi wątły, znerwicowany młodzieniec o wyglądzie intelektualisty. Młodzieniec notuje coś w skoroszycie. Przerywa pisanie dopiero wtedy, gdy do studia wchodzi szpakowaty mężczyzna w średnim wieku. Grzesiek: - (wstaje z uszanowaniem) Witam pana dyrektora! Czy oglądał pan to? Czy widział pan, jak się spisali uczestnicy naszego programu? Rewelacja! (z entuzjazmem, nie zwracając uwagi na zasępioną minę Dyrektora) Rewelacja! To przestał być reality show, to był już – przynajmniej przez moment - prawie teatr! (podchodzi do Dyrektora, który podaje mu dłoń) Dyrektor: - No, teraz to już chyba przesadzasz... Ja wiem, że wkładasz w ten program wiele serca, ale... (podchodzi do najbliższego krzesełka i rozsiada się na nim) To jest tylko program, i to taki dla niezbyt wybrednych telewidzów. Nic więcej. Taki program nie może być ambitny, bo telewidzowie przełączą się nam na inny kanał. Zresztą, w obecnej sytuacji takie rozważania nie mają już znaczenia. Właśnie... Grzesiek: - (nie zwraca uwagi na słowa Dyrektora. stoi przed nim, gestykulując) Postawiłem im takie zadanie: ułożyć i odegrać dramatyczną scenę z dziewiętnastowiecznego salonu, najlepiej z okresu belle epoque... I proszę, jak im to wyszło! Ułożyli całkiem niezłą historyjkę, a jak to zagrali! Mają aktorski talent, prawda? Oglądalność naszej stacji na pewno wzrośnie! A konkurencja zbaranieje... Dyrektor: - (z powagą) Nie zbaranieje. Konkurencja relacjonuje na żywo tragedię, jaka zdarzyła się w stolicy. My zresztą też... Już kilka godzin temu twój program został ...zdjęty z anteny. Pociesz się, że wszystkie inne programy też zostały przerwane... Nie miałem czasu, żeby cię o tym od razu poinformować. Zresztą, wolałem to zrobić osobiście... Tylko po to tu przyjechałem. Grzesiek w osłupieniu otwiera usta i nieruchomieje. Spogląda błędnym wzrokiem na Dyrektora. Dyrektor: - Tego występu, o którym mi tu opowiadałeś, nie oglądałem ani ja, ani telewidzowie. Nikogo by zresztą nie interesował! Nie po tym, co się dzisiaj wydarzyło! Grzesiek: - (nieswoim głosem) No właśnie, co się stało? Jakiż to kataklizm mógł się wydarzyć? Dyrektor: - A żebyś wiedział – kataklizm! Terroryści wysadzili w powietrze połowę stolicy, sam premier został ranny w zamachu... Naprawdę o niczym nie wiesz? Myślałem, że ktoś cię już powiadomił. Nie? Chyba zbyt szczelną blokadę informacji założyłem wokół ciebie i całej ekipy... Nie chciałem, żeby przeszkadzano wam w pracy... Ale teraz to wszystko jest już nieaktualne. Przecież prezydent niedawno ogłosił, że nasz kraj znalazł się w stanie wojny! Grzesiek: - (oszołomiony i przerażony) Wojny? Z kim? Dyrektor: - Jeszcze nie wiadomo, z kim. Ale wojna już trwa. (tonem pocieszenia) Nie martw się, mój ty Wielki Bracie. A właściwie, to powinienem powiedzieć: były Wielki Bracie! Grzesiek: - (sam do siebie) Były Wielki Brat... Czy komukolwiek mógłby się przydarzyć dotkliwszy upadek? (po chwili milczenia) Co ja mam teraz robić, jak im to powiedzieć? Dyrektor: - Chyba za bardzo wczułeś się w swoją rolę... (wstaje) Słuchaj, nie mam teraz czasu na pogaduszki, tyle spraw jest do załatwienia... Przyjadę tu za trzy dni, żeby zabrać z domu Wielkiego Brata cały sprzęt i obsługę techniczną. Jeśli chcesz, możesz już dzisiaj powiedzieć prawdę naszym graczom i odesłać ich do domów. (z tajemniczym uśmiechem) A jeśli wolisz jeszcze przez trzy dni odgrywać rolę Wielkiego Brata, to ...proszę bardzo – nie będę miał ci tego za złe. Wiesz, jak cię lubię... Możesz popuścić wodze fantazji, bo i tak nikt tego nie będzie oglądał. Tylko pamiętaj, że za trzy dni tu wrócę, a wtedy wszystko się skończy i dom zostanie pusty. To do zobaczenia. (życzliwie klepie Grześka po ramieniu i wychodzi) Grzesiek przez dłuższą chwilę chodzi w kółko. Jest zamyślony, nerwowo pociera dłonią czoło. W końcu uspokaja się i siada na swoim fotelu. Bierze głęboki oddech, a potem przysuwa sobie mikrofon. Grzesiek: - (z powagą mówi do mikrofonu sztucznie modulowanym, tubalnym głosem) Tu Wielki Brat! Tu Wielki Brat! Witam was ponownie, moi drodzy! Przepraszam za to, że tak długo się nie odzywałem. Byłem jednak tak zachwycony waszą scenką, że po prostu zaniemówiłem... Wielki Brat jest z was dzisiaj bardzo zadowolony, podziwia wasze zdolności aktorskie i oczywiście zalicza wam to zadanie! Brawo! Każdy z was zasłużył na nagrodę... Tak, tak, nie mylicie się, nagrody już czekają... Wielki Brat będzie dla was dzisiaj hojny, dostaniecie coś konkretnego i do zjedzenia, i do wypicia. Tak, tak, z procentami... Wiedziałem, że to was ucieszy... Zanim jednak pójdziecie do spiżarni, przedstawię zasady waszego nowego, jutrzejszego zadania. Będzie znacznie łatwiejsze, niż to dzisiejsze. Podzielicie się na dwie drużyny i ustawicie się po przeciwnych stronach stołu. Każdy z was zawiąże sobie oczy szarfą, a potem wyciągnie prawą rękę przed siebie i wtedy... Grzesiek wciąż mówi do mikrofonu, ale jego głos stopniowo przestaje być słyszalny, ponieważ nagle rozlega się kankan – ten sam, co poprzednio. Muzyka jest coraz głośniejsza... KURTYNA (opada przy dźwiękach kankana)
Posted on: Fri, 28 Jun 2013 15:15:05 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015