LYNYRD SKYNYRD FREEBIRD – THE MOVIE. Film – koncert. - TopicsExpress



          

LYNYRD SKYNYRD FREEBIRD – THE MOVIE. Film – koncert. Bardziej koncert. Z genialnego występu Lynyrd Skynyrd na festiwalu w Knebworth Fair w Anglii. Byli u szczytu popularności. Ale już podczas poprzedniej wizyty w Europie, gdzie grali m.in. z The Who zorientowali się, jak bardzo entuzjastycznie są przyjmowani; jak niezwykle spontanicznie reagują fani na ich ostrą, dynamiczną i niezwykle urozmaiconą muzykę. W Knebworth mieli wystąpić jako support przed samymi The Rolling Stones. Przed nimi zagrali jeszcze CCR, Don Harrison Band i Hot Tuna. 21 sierpnia 1976 roku zebrało się na łąkach Knebworth ponad 260 tysięcy ludzi. Billy Powell wspominał, że był to chyba TEN dzień kiedy znaleźli się na samym szczycie. Moim zdaniem, teraz - patrząc z perspektywy czasu, wyszli wtedy na scenę i „pozamiatali” wszystko i wszystkich. Dosłownie. Stonesi wyszli po nich z prawie trzygodzinnym opóznieniem, kompletnie pijani. I chyba nie do końca zdawali sobie sprawę, że mogli by już tego dnia w ogóle nie grać. No, ale Rolling Stones to Rolling Stones. Można sobie tylko wyobrazić czegóż trzeba by dokonać po fenomenalnym Freebird, żeby rozruszać ponownie, znudzoną długim oczekiwaniem publiczność. Nie było wtedy zespołu, który potrafił by to przebić. Tak naprawdę to właśnie Freebird zakończył ten festiwal. Europę mieli u stóp. I wiedzieli o tym. Wyobraźcie sobie ogromną scenę w kształcie logo Stonesów. Potężny jęzor – wybieg. Na niebie szybujący samolot i parest tysięcy ludzi oczekujących magii; i błękitne niebo... i słońce... i wiatr; i Ronnie rzucający pewne siebie spojrzenia w ludzi. Ruszyli standardowym Workin’ For MCA. Tłum zafalował porwany klasycznym southern rockiem. Był to też pierwszy wielki występ Steve’a Gainesa, który dołączył do grupy na moment przed tą trasą. Cóż ja mogę o tym koncercie Wam napisać? Przecież to mój ukochany zespół w optymalnym składzie. Koncert wręcz wymarzony. Kiedyś, parę lat temu chwyciłem na MTV właśnie Freebird z tego występu. Po raz pierwszy ujrzałem TEN zespół w akcji. Celowo mówię TEN – bo z Ronniem. Niestety nic nie trwa wiecznie. Potrafię już jasno i bez lęku powiedzieć za Artimusem Pyle-Ten zespół przepadł w katastrofie lotniczej z idiotycznej winy niezrównoważonego pilota. Później były już tylko kalki. Parę udanych; reszta, szczególnie ostatni nieszczęsny Vicious Cycle nie do przyjęcia. I A’int The One, Saturday Night Special, Whiskey Rock A Roller, cudowny Travellin’ Man i niezapomniany Searching. To jest to moje i tych, którzy kochają ten stary, niepowtarzalny repertuar. Różni się nieco materiał z płyty i DVD. Na przykład That Smell i What’s Your Name z płyty to rejestracja z występu z Asbury Park z 13 lipca 1977 roku, a świetne wykonanie Freebird wzięto z amerykańskiego koncertu z Oakland Alameda Conty Coliseum z 3 lipca 1977 roku. Bezsensowne posunięcie. Nic nie przebije tego wykonania z Knebworth. Mam na szczęście tę „angielską” wersję na nowozelandzkim wydaniu DVD. „Standardowe” wykonania Gimme Three Steps, Call Me The Breeze, T For Texas i Sweet Home Alabama to pędząca kipiel. Niezwykle malownicza. Wyraźnie widać jak wszystkim dyryguje Ronnie. To wódz. Porusza się po scenie niczym ojciec, w odpowiednim momencie wtrącający swoje trzy grosze. Bez niego rozpędzony, fantastyczny Allen Collins nie wiedziałby kiedy skończyć. Tak, ten koncert to czyste, rockowe szaleństwo. Jakby grali na próbie w Hell House na bagnach Jacksonville, a nie przed kilkuset tysięczną publicznością. Są też i momenty komiczne; najzabawniejszy to ten, kiedy Ronnie gestem przywołuje muzyków na przód sceny i wszyscy zahipnotyzowani improwizacją dołączają do niego, tylko nieszczęsny Leon Wilkeson w połowie drogi staje jak wryty. Prawie nim zakręciło – skończył mu się kabel. Wspominali później, że spotkali tam cały wielki świat showbiznesu, m.in. Jacka Nicholsona, Paula i Lindę McCartneyów, Billego Prestona, Jona Andersona z Yes, Erica Claptona i muzyków z The Who. Dla wszystkich gwiazdą tego dnia był Lynyrd Skynyrd. Trzy lata później, w tym samym miejscu wystąpił Led Zeppelin. Po TYM Lynyrd Skynyrd nie było już śladu, a Led Zeppelin, jak się okazało, kończył już swój lot. I jeszcze jedno – zawsze szefem tej „bandy” był Ronnie, ale tego dnia rozbłysnęła najjaśniejszym blaskiem gwiazda Allena Collinsa. To był jego koncert. Ale to trzeba zobaczyć; chudy drągal ubrany w czerwony t-shirt i takież spodnie, był najbardziej widowiskową postacią tego letniego wieczoru. Knebworth Fair Festival to ostatni oficjalnie zarejestrowany europejski ślad po TAMTYM Lynyrd Skynyrd. Resztę historii znacie „...As Never Seen. As Never Heard. As Free As A Bird…” I to już nie wróci. Nigdy. Rok później legenda legła w szczątkach rozbitego Convair’a. Dziesięć lat później stał się cud. W 1987 roku, w dziesiątą rocznicę wypadku i śmierci, Lynyrd Skynyrd reaktywował się. Tak naprawdę miała być to jedna, wspomnieniowa trasa. Johnny Van Zant wspominał, że kiedy Gary zaproponował mu trasę z odrodzonym Skynyrd, miał już podpisany kontrakt z Atlantic Rec. na swój drugi solowy album. Był niezdecydowany, ale kiedy pewnego dnia 1986 roku w Jacksonville wszedł do pokoju pełnego wszystkich tych, którzy przeżyli wypadek, decyzję podjął natychmiast. Jak mówił „...goście prosili mnie bym stał się częścią czegoś, co było dotąd ich życiem. Ronnie do końca był z Lynyrd. Zginął w zespole; zginął z zespołem; zasługiwał więc na to by kontynuować to co zaczął i w co tak bardzo wierzył /.../ no dalej mały bracie – jestem z ciebie dumny. Śpiewaj, śpiewaj i nie pozwól by legenda umarła...” Nazwali się Lynyrd Skynyrd Tribute Band. Do Rossingtona, Powella, Wilkesona, Kinga i Pyle’a dołączył przyjaciel Allena wyśmienity gitarzysta Randall Hall wybrany przez samego, sparaliżowanego już wtedy Collinsa by zagrac jego partie. Przy mikrofonie stanął oczywiście najmłodszy Van Zant. Pamiętam dzień, gdy przyjaciółka przywiozła mi z zachodu w 1987 roku ten podwójny analog. Southern By The Grace Of God. Stałem oparty o stary, kaflowy piec i ryczałem jak dzieciak. To niemożliwe; niewiarygodne. A jednak słowo stało się ciałem. DVD Freebird The Movie zawiera dodatkowo pełen materiał z tego wydawnictwa. Na CD znajdziecie tylko muzykę. W filmie narratorem jest sam Charlie Daniels – najbliższy przyjaciel Ronniego. Oprócz obszernych fragmentów koncertów z tej magicznej trasy są tu wywiady z żonami Ronniego i Steve’a, z rodzinami Garego, Leona, Eda i Ronniego. Traficie na zapisy prób, a także na parę ujęć z samym Ronniem. Szczególnie piękne jest to, gdy rozmawia z dziennikarzem w łodzi na środku jeziora, łowiąc ryby. Pojawia się też Leonard Skinner. Nauczyciel. Kiedyś znienawidzony, dziś sławny dzięki grupie prześladowanych przez siebie wyrostków. Świetny dokument, genialny w prawdzie. Genialny w wystraszonych oczach Johnniego, kiedy przyszło mu się zmierzyć z muzyczną legendą zmarłego brata. Trasa ruszyła we wrześniu 87 roku, a Johnny dalej nie miał siły i odwagi aby wyjść na scenę i zaśpiewać Freebird. Nie śpiewał więc tego. Śpiewała publiczność. Jest jeden moment w tym dokumencie... porażający; kiedy przyjaciele z grupy wwożą na scenę przykutego do wózka inwalidzkiego Allena Collinsa. Niezdarnie macha ręką do publiczności i w blasku odprowadzającego go światła wyjeżdża ze sceny. Jakąż tragedię przeżywać musiał u schyłku swego krótkiego i burzliwego życia ten genialny muzyk... To świetny koncert, ale brak mu energii tamtego Skynyrd. Niestety. I nie pomogą goście, a jest ich tu sporo m.in. Steve Morse, Charlie Daniels czy Jeff Carlisi z 38 Special. To JEST Lynyrd Skynyrd. A jednak... Łza w oku jednak i tak się zakręci, gdy przychodzi moment kiedy młodziutki Johnny jednym tchem wymienia wszystkich tych których już nie ma, a publiczność jednogłośnie krzyczy – chcemy FREEBIRD. Wiesza więc Johnny kapelusz brata na statywie mikrofonu i znika ze sceny. Dalej wszystko toczy się już samo. Wolniej, oszczędniej... I smutniej. I parę tysięcy gardeł śpiewających ten jedyny w swoim rodzaju hymn Południa. Tribute By The Grace Of God to też jedna z najpiękniejszych okładek grupy. Idealnie wręcz oddaje klimat muzyki, którą zawiera krążek. Billy Powell powiedział później „...właśnie wtedy podjęliśmy decyzję – róbmy to dalej. Na każdym koncercie mieliśmy komplet publiczności. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z rozmiarów sukcesu – dopóki nam się nie ziścił...” Pawel Freebird Michaliszyn LATO 2004 youtu.be/qYe6IB2w8Bw
Posted on: Sat, 19 Oct 2013 22:58:37 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015