Medycyna Praktyczna, ta sama, która zbiera podpisy pod listem do - TopicsExpress



          

Medycyna Praktyczna, ta sama, która zbiera podpisy pod listem do min. Arłukowicza, żądającym usunięcia mnie z Zespołu do Spraw Etyki w Ochornie Zdrowia, opublikowała wywiad ze mną. Niestety dostępny jest tylko po zalogowaniu, wobec czego postanowiłem go udostępnić tutaj: Kodeks to ostrogi, a nie tarcza Panie profesorze, burzę pan wywołał... Nie nazwałbym tego burzą.... A jednak jest olbrzymie oburzenie, internetowe fora pełne są komentarzy. To nie jest oburzenie, a nagonka. Klasyczna nagonka. Oskarżenia są takie, że to właśnie pan robi nagonkę - na lekarzy. Nie robię żadnej nagonki, a jedynie postawiłem wobec Kodeksu Etyki Lekarskiej (tekstu, a nie osób) bardzo konkretne zarzuty, od bardzo dawna zresztą znane, nie tylko z moich publikacji czy wypowiedzi (pełny tekst mojej recenzji KEL wisi od lat na mojej stronie: t.co/KxDEJzb5IJ. Użyłem tym razem formy ironicznej publicystyki, bo uprzejma krytyka, którą posługiwałem się dotychczas, okazała się rzucaniem grochem o ścianę. No i doczekałem się ataków personalnych, apeli o szykanowanie mnie i zero polemiki z zarzutami. Cóż, pewne osoby same sobie wystawiły świadectwo. Z niektórymi adwersarzami można się zgodzić, skoro potępia pan w czambuł cały kodeks, składający się z prawie 80 artykułów, a do krytyki wybrał pan kilka.. Trudno żeby 80 było skandalicznych. Ale do tego, by uznać kodeks za zły, wystarczyłby jeden dramatyczny artykuł. A jest ich więcej. Krytyka nie jest chwaleniem 90% dobrych zapisów, tylko wytykaniem 10% złych. Nie ma kontrowersji co do tego, czy kodeks jest dobry, czy zły, ponieważ wszystkie osoby, które się na tym znają, oczywiście uważają kodeks za fatalny. Są jednak takie osoby, które nawet nie wiedzą, że istnieje jakaś tam bioetyka i że z faktu, że się jest lekarzem nie wynika, że ma się o niej jakieś pojęcie. Tego rodzaju ignorancja, sprzężona z zarozumialstwem („my, lekarze, wiemy najlepiej”) prowadzi do dramatycznych skutków. KEL jest tematem drugorzędnym, ale zarówno ten dokument, jak i reakcja na jego krytykę, pokazuje doskonale to zadufanie w sobie i lęk pewnych środowisk. Zresztą nie tylko kodeks lekarski jest zły. Większość kodeksów zawodowych jest fatalna. Tak zwykle bywa z radosną twórczością korporacji zawodowych. Niedawno krytykowałem (złośliwie) kodeks prokuratorski. Reakcja była jednak diametralnie różna od reakcji lekarzy. Zadzwonił do mnie zastępca prokuratora generalnego, zaprosił do współpracy nad nowelizacją. Niektóre moje zarzuty wzięto pod uwagę, innych nie. W każdym razie kodeks został gruntownie zmieniony, a jego jakość dramatycznie wzrosła. Natomiast lekarze sądzą, że ich kodeks to wyłącznie ich sprawa i kto się do tego wtrąca, ten jest profanem i intruzem. Znów: daje do myślenia, prawda? . Kodeks to nie tylko deklaracje, to prawny akt normatywny. Na podstawie tego kodeksu można lekarza pozbawić prawa wykonywania zawodu. Dlatego też jest rzeczą tak fatalną, że jest tak okropny! Lekarze, którzy mnie atakowali, nawet nie widzą, że jest czymś w najwyższym stopniu niestosownym odnosić się do osoby piszącego krytykę, czyli używać argumentów ad personam i poprzestawać w swojej krytyce tejże krytyki na elementach zupełnie nieistotnych, czyli na stylistyce i retoryce ironii, zamiast na argumentach merytorycznych. Jest czymś naprawdę niegodnym inteligentnego człowieka nie odnieść się w swojej polemice do konkretnych zarzutów. Cieszę się, że jest odzew, tylko oczekiwałbym od mądrych ludzi, że odzew będzie wyglądał w ten sposób, że na argumenty bardzo rzeczowe i konkretne, są konkretne i rzeczowe odpowiedzi, a nie donosy i nagonka, która odsądza mnie od czci i wiary! Natomiast co do użyteczności KEL dla sądów lekarskich, to jest ona niewielka. Ten kodeks nie pomaga interpretować prawa powszechnego ani nie nakłada ograniczeń surowszych niż to prawo. W dodatku, w kilku miejscach jest z nim sprzeczny. Zresztą sądy i arbitraże korporacyjne (nie tylko lekarskie) niewiele mogą, bo zwykle nie mają szans działać profesjonalnie, z udziałem kompetentnych prawników. Dla sądów powszechnych nie są wielkim autorytetem i nie są nim dla społeczeństwa. Jeśli pan używa wobec KEL takich pejoratywnych określeń jak „amatorszczyzna”, to nie powinien się pan dziwić, że będą skrajne reakcje... Nikt nie może twierdzić, że jest to profesjonalnie napisany kodeks. Jest on amatorski pod każdym względem: stylistyki, redakcji, nie mówiąc już o nieznajomości prawa i bioetyki... Czytam, jak krytykuje pan artykuł 1, który w punkcie 1 istotnie odnosi się do ogólnych norm etycznych, a jakich norm, to rozwinięte jest w punktach 2. i 3. Często w aktach prawnych stosowane są takie rozwinięcia, na przykład w Deklaracji Helsińskiej pkt 10 brzmi: Badania medyczne podlegają normom etycznym, które promują zasadę szacunku dla każdej osoby i stoją na straży zdrowia i praw wszystkich ludzi. W odróżnieniu od tego, co napisał ks. prof. Muszala, w swojej krytyce tego wadliwego zapisu w artykule 1. ja się w ogóle nie wypowiadam w sprawie istnienia ogólnych norm etycznych, ani w żaden sposób nie daję poznać, jakie jest moje stanowisko etyczne. Już na pierwszej lekcji etyki człowiek dowiaduje się, że szczególną cechą fenomenu moralności jest to, iż z jednej strony powinność moralna jawi się w sposób niezwykle apodyktyczny, np. „oddaj dług”, a z drugiej strony, że nie da się napisać uniwersalnego kodeksu etycznego, redukując życie moralne do jednej normy: bądź posłuszny kodeksowi! Nie istnieje i nie może istnieć spis norm moralnych. Udawanie, że wiadomo, co to są „ogólne normy moralne” jest hipokryzją i ignorancją. Niestety, pełno jest takich dętych, gołosłownych zwrotów nawet w prawie. Czyli pana zdaniem artykułu pierwszego nie powinno być? Nie, bo to jest rodzaj pustosłowia, a w kodeksie etycznym nie ma miejsca na pustosłowie, zakłamanie i fałszywe nuty. Kodeks sam musi być aktem etycznym, musi zadziwiać swoją etycznością: szczerością, autentycznością, odwagą nazywania rzeczy po imieniu. Ten taki nie jest. Wracając do pana dążenia do tego, by wszystkie artykuły kodeksu były idealne: nie marzy pan o utopii? Kodeks nie musi być idealny, ale nie może być fatalny. W ciągu jednego wieczora sam napisałbym o wiele lepszy, bo wiem, do czego służy kodeks, o co chodzi w takich kodeksach, czego trzeba w nich unikać. Są w Polsce znacznie lepsi specjaliści ode mnie, ale doprawdy to żadna sztuka napisać lepszy tekst od tego. Nasz kodeks jest fatalny, bo jest chaotyczny, pompatyczny, pełen uraz i niezrównoważony aksjologicznie. Najsilniej eksponowane są w nim takie wartości, jak godność i prestiż korporacji a w związku z tym powściągliwość i dyskrecja. Kodeks zawodowy zawsze łączy elementy deklaracji etycznej z obroną interesu danej korporacji. To trudne i ryzykowne zadanie. W KEL zrobione to jest bardzo nieumiejętnie. Nie przypisuje pan Gomrowiczowskiej gęby lekarzom w myśl powszechnego przekonania, że lekarze się nawzajem kryją? W większości artykułów tego kodeksu, łącznie z przyrzeczeniem, mowa jest jednak o istocie posługi lekarza czyli pomocy dla pacjenta i działania dla jego dobra. Co to ma wspólnego z moją krytyką? Czy ja napisałem, że KEL nie podkreśla dość silnie dobra pacjenta? Właśnie mówię, że za mało u pana mowy o bezsprzecznie dobrych artykułach tego kodeksu... Owszem, jest dużo artykułów, które mogłyby zostać, i co dalej? Ja nie mówiłem, że nie ma takich artykułów. Mało się pan z tym przebił. Z czym? Oczywiste jest, że jeżeli piszę tekst krytyczny, to omawiam złe artykuły, że to na nich koncentruję krytykę. Czy mam napisać zdanie na końcu, że pozostałe artykuły są śliczne i piękne?! No przecież to jest śmieszne, nie bądźmy dziećmi, przecież to jest artykuł krytyczny! Zatem największym zarzutem jest pustosłowie? Nie, największym zarzutem jest to, że twórcy tego kodeksu naprawdę wyobrażają sobie, że jest czymś etycznie akceptowalnym, aby kodeks w pierwszym rzędzie służył ochronie godności korporacji i czci lekarzy, że to ma prawo być pierwszą wartością. Ja nie mówię, że tego nie powinno być. Jest sześć miejsc w tym kodeksie, gdzie to jest wybite, gdzie podnosi się wartość dyskrecji. Te samoobronne, defensywne elementy są zdecydowanie najistotniejsze w tym kodeksie, to namawianie lekarzy, aby powstrzymywali się od publicznej krytyki, żeby bardzo byli ostrożni w krytyce na różne sposoby, łącznie z zakazem publikowania krytycznych tekstów. Nie ma zakazu, jest wskazanie, że należy takie teksty publikować przede wszystkim na łamach prasy samorządowej. Dobrze, wycofuję się, nie zabrania się, ale zniechęca do publikacji krytyki. Z tym, że takie zniechęcanie jest traktowane przez ludzi jako zakaz. Jest to niemądre i nieetyczne. Nie mówiąc o tym, że stoi w sprzeczności z konstytucyjnym prawem do wolności wypowiedzi. Poza tym to wszystko opiera się to na absurdalnym przekonaniu, że jeżeli będziemy zachowywać te warunki dyskrecji i powściągliwości, to zaufanie i szacunek dla korporacji będą większe, a tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Zaufanie buduje się na pełnej jawności i otwartości. Na ochronie dla whistle-blowerów, czyli dla alarmistów albo sygnalistów – tych, którzy nagłaśniają nieprawidłowości. Czym więcej otwartości i aprecjacji dla tych, którzy krytykują otwarcie i szeroko, czym więcej otwartości na media, czym więcej gotowości do samonaprawy, do ujawniania wszystkich nieprawidłowości, tym więcej szacunku i zaufania. To, że twórcy kodeksu tego nie wiedzą, to strzelanie sobie w stopę. Wie pan, że uchwalaniu tego kodeksu towarzyszyła zażarta dyskusja? No dobrze, ale nie było żadnej korekty etyka! Przecież gdyby dostał to jakiś bioetyk, nie byłoby tam takich błędów. Przepraszam, ale trudno mi uwierzyć, że choćby mgr bioetyki nie poprawiłby takich błędów. Ja sam nie jestem profesjonalnym bioetykiem, podkreślam, bo raczej amatorsko zajmuję się bioetyką, ale widzę ewidentne błędy. Ci, którzy kłócili się o kodeks, zapewne nawet nie wiedzieli nawet, co to jest bioetyka i założę się, że wielu z nich myślało, że najlepiej na etyce medycznej znają się lekarze. Proszę, weźcie do ręki podręcznik, np. owego wyklętego przez NRL prof. Szewczyka! Wróćmy do pana krytyki kodeksu. Nie obawia się pan, że zostanie pan politycznie wykorzystany? Mam nadzieję na polityczne wykorzystanie, mam nadzieję, że my jako zespół (ds. etyki powołany przez ministra zdrowia – przyp. jw) będziemy analizować kodeks, pokażemy lekarzom, jak to jest w dojrzałych kodeksach, w innych krajach, gdzie bioetyka jest na wyższym poziomie niż w Polsce. W krajach, które wyszły z tak zwanej epoki kodeksowej, gdzie rozumie się że medycyna nie jest etycznie samowystarczalna, że wymaga nadzoru społecznego. Zrobimy raport w sprawie kodeksu i mam nadzieję, że doprowadzi to do tego, że zostanie uchwalony nowy prawdziwy kodeks etyki lekarskiej. Tego kodeksu nie da się naprawić. Trzeba napisać nowy. Podkreślam przy tym, że sprawa KEL nie należy do najważniejszych problemów etycznych polskiej ochrony zdrowia. Pamiętam opinię prof. Mariana Filara o sposobie uchwalania obecnego kodeksu. Powiedział mi, że prawo ma literę i ducha, a duch na tamtej sali bardzo cierpiał. Mam czasami wrażenie, że pan krytykuje właśnie literę, a nie ducha. Nie zgadzam się. Duch to jest właśnie to - te kompleksy, to przerośnięte poczucie godności, to wysokie mniemanie o sobie. Można mi zarzucić, że w tamtym wywiadzie niepotrzebnie używam zwrotów ironicznych. Odpowiadam, że po pierwsze, kwestia formy nie jest nawet drugorzędna ani trzeciorzędna w porównaniu z meritum, a po drugie ironia jest całkowicie uzasadniona wobec kompletnego ignorowania przez lekarzy dotychczasowej krytyki kodeksu i wobec skali błędów i wad tego kodeksu. To dzięki tej ironii przebiłem się ze swoją krytyką. A może lepiej, żeby kodeksu w ogóle nie było? Nie. Dobrze, żeby kodeks był, choć lepiej żaden, niż ten obecny. Chciałbym, żeby lekarze zrozumieli, kodeks to ostrogi, a nie tarcza. Służy temu, żeby lekarz wiedział, że to nie jest tak, że jeśli on będzie przestrzegał prawa i kodeksu, to będzie w porządku. Kodeks musi lekarzowi przypominać o nieustającym ryzyku etycznym. Lekarz sam musi nieustannie podejmować decyzje, i nikt nie zagwarantuje mu, że to będą etycznie poprawne decyzje, podobnie jak nikt nie zagwarantuje mu, że nie narażą go na ewentualne przykrości. To jest zawód wysokiego ryzyka zarówno prawnego, jak i etycznego, a godność tego zawodu wynika właśnie z tego ryzyka. Po drugie, kodeks musi uczyć autentyczności i prawdomówności. Demoralizuje kodeks, w którym sprawy trudne są omijane, traktowane eufemistycznie albo nie występują wcale. Ten kodeks skupia się na absurdalnie szczegółowych sprawach, w rodzaju obowiązku zapowiadania planowanej kontroli. To nie jest jeden z pierwszych 100 problemów bioetycznych, no i z całą pewnością nie jest tak, że kontrole niezapowiedziane są gorsze niż zapowiedziane. To przykład jednego z absurdów tego kodeksu. Nie ma miejsca w poważnym kodeksie dla załatwiania małostkowych spraw i bolączek. To niepoważne, Kodeks powinien, zwłaszcza u młodych, budować poczucie, że tylko prawdomówność, szczerość i gotowość na sytuację zawinienia czyni człowieka etycznie dojrzałym do wykonywania zawodu lekarza. Tam nie może być eufemizmów! Nie można mówić „poważna pomyłka”! Używanie zwrotu „poważna pomyłka” w odniesieniu do sytuacji, która może być dla kogoś tragicznym błędem, nie jest takim zwykłym eufemizmem. To jest nieszczerość, nieautentyczność, której nie ma prawa być w dokumencie zwanym kodeksem etycznym. A używanie na usprawiedliwienie argumentu, że „błąd lekarski” jest terminem prawnym, jest unikiem, bo to właśnie dobrze, że można użyć terminu i prawnego, i potocznego zarazem. Nie wolno stosować pustosłowia i łatwej, retoryki. Wspomnę jeszcze raz o tych kontrolach zapowiedzianych „w miarę możliwości”. W kodeksie nie ma prawa być poruszony żaden problem z drugiej setki problemów bioetycznych. A już na pewno nie z trzeciej, jak w tym przypadku, bo to po prostu niepoważne. Czy autorzy naszego KEL potrafią wymienić choćby 50 problemów bioetycznych? Tylko wymienić, bo znać się na nich to już sprawa dla specjalistów. W wywiadzie dla medexpres.pl skrytykował pan także zapis o tym, że w razie deficytu do usług obowiązywać powinna kolejność zgodna z kryteriami medycznymi. Czemu? Chodzi o to, że nie istnieje możliwość prostego, algorytmiczno-technokratycznego rozwiązania etycznego problemu sprawiedliwej alokacji środków za pomocą jakiejś medycznej metodologii naukowej, skojarzonej z analizą ekonometryczną. Każdy wie, że nie wolno swoich pacjentów przepychać w kolejce do zabiegu, bo są „moi”. Można to napisać w kodeksie, ale nie w takiej formie! Odnosząc się do problemu kolejek na około autorzy KEL weszli na wyższy poziom ogólności i niechcący może wdepnęli w problem dystrybucji świadczeń. A tam nic nie jest proste. Nie ma reguły pozwalającej wyliczyć, ile i w jakiej kolejności dajemy na psychiatrię, a ile na endoprotezy. Niestety, to też jest sprawa „kolejności w dostępie do świadczeń”, tylko że na wyższym poziomie. Nie jest tak, że wszystko można załatwić za pomocą kryteriów medycznych. Niestety – nie. Ani na poziomie szpitala, ani na poziomie ministerstwa, ani na żadnym innym poziomie. Pacjenci są w nieustannym konflikcie, są – można powiedzieć – w śmiertelnym boju. Bo ktoś umrze, a ktoś przeżyje. Medycyna jest dziedziną agonistyczną, walki w dobrej wierze. W dobrej wierze ludzie są stronniczy, każdy walczy o siebie, o swoich pacjentów. System musi dostarczać procedur podejmowania decyzji finansowych i medycznych, które mogłyby być przez wszystkich uznane nie za najkorzystniejsze, ale za podjęte najbardziej uczciwie. To jest fundamentalne, by kodeks zauważył, że w medycynie dochodzi do konfrontacji interesariuszy i musi być otwarta procedura negocjacyjna, musi być możliwość ekspresji tych interesów. To absolutne abecadło bioetyki. Chciałbym, żeby lekarze przeczytali podręcznik bioetyki Szewczyka. To dzieło ma dwa tomy i zajmie trochę czasu, ale będzie się to opłacało. Dopiero wtedy będą wiedzieli, o czym rozmawiamy. A jak już nie mają siły na dwa tomy, to niech chociaż przeczytają moją „Bioetykę dla lekarzy”. Znowu pan staje ex catedra i arogancko nakazuje: niech ci lekarze pójdą się uczyć! Tak – i co z tego? A może mają się nie uczyć bioetyki? A może już od dawna się na niej znają? Mnie nie zależy, żeby nie uchodzić za aroganckiego, jest mi obojętne, jaką opinię mają o mnie działacze. Zależy mi wyłącznie na tym, żeby doprowadzić do tego, że w Polsce powstanie kultura bioetyczna, żeby przebić balon samozadowolenia tego zamkniętego świata i by zrozumiał on, że musi się poddać kontroli zewnętrznej. Lekarze się przed tym bronią i jest to naturalne. Musimy przejść przez etap sporu i konfrontacji. Nie narodzi się nowa rzeczywistość bioetyczna bez bólu. To, że przez ileś tysięcy ludzi będą uznany za aroganta, nie-lekarza, który śmie się wypowiadać w kwestiach medycznych, jest mi kompletnie obojętne. Uparta krytyka prowadzi do zmian. Piękne słówka nie prowadzą do niczego. Bioetycy nie są od tego, żeby lubiła ich korporacja medyczna! Rozmawiała Justyna Wojteczek
Posted on: Sat, 29 Jun 2013 11:50:10 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015