Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom1 Misja. (42) Od tej już - TopicsExpress



          

Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom1 Misja. (42) Od tej już jednak pory, mógł chodzić po nim, bez obawy zagubienia się. W wyprawach tych, bardzo często towarzyszyła mu jego żona Danusia. Bardzo polubił te wyprawy, jako że przeważnie kończyły się one, odkrywaniem jego zupełnie dla niego nowych rubieży, nieznanych mu dotąd, ciągle zaskakujących i niezmiennie tajemniczych. Również, bardzo wiele czasu spędzali w Zaczarowanym Ogrodzie, błądząc całymi godzinami, po jego przedziwnych alejkach, o stale jakby zmieniającej się geometrii. W trzecim miesiącu swojego tutaj pobytu, Henryk ponownie zaczął dbać o swoją kondycję fizyczną. Głównie polegało to na bieganiu i gimnastyce, a Danusia okazała się tutaj znakomitym partnerem. Była wspaniale wygimnastykowana, dodatkowo zaś okazała się znakomitym biegaczem, szybkim i wytrzymałym. Sporo też pływał. We wnętrzu Kamienne-go Domu, w jego podziemiach, był przepięknie usytuowany głęboki, pełno wy-miarowy basen. Korzystając z niego, przepływali tu z Danusią wiele godzin. Uprawiali również inne sporty, bez przesady jednak. Obecnie jako mąż Danusi, Pani Kamiennego Domu, Henryk uzyskał o wiele większą aniżeli to miało miejsce poprzednio, swobodę poruszania się. I tak mógł obecnie, swobodnie opuszczać teren Kamiennego Domu i wychodzić na przylegające do niego obszary, w tym również mógł odwiedzać, miasteczko Illstadt. Korzystając z nowych dla siebie możliwości, często wychodzili oni po-za ogrodzenie Kamiennego Domu, robiąc wielokilometrowe nieraz, piesze wy-cieczki. Przy okazji odwiedzin w mieście Henryk przekonał się, że Danusia, była w Illstadt osobą nie tylko znaną, ale nawet niezwykle popularną, co było szczególnie widocznym po szacunku z jakim ją tu pozdrawiano, a także po ilości tych pozdrowień. Któregoś dnia po obiedzie, w czasie spaceru po Dzikim Ogrodzie, Danusia nawiązała do tematu kiedyś poruszonego przez Henryka, a dotyczącego kwestii formalnych ich małżeńskiego związku. Henryk o tej ich rozmowie pamiętał, nie chciał jednak ponownie wywoływać tego tematu sądząc, iż jest to być może, w jakiś sposób dla Danusi niewygodne. Teraz Danusia ku jego pozytywnemu zaskoczeniu, sama ten temat wznowiła: – Kiedyś, być może pamiętasz jeszcze o tym, rozmawialiśmy o naszym małżeństwie i wtedy Ty powiedziałeś coś, o normalnie towarzyszących zawarciu takiego związku formalnościach. Ja Ci wtedy odpowiedziałam, że tutaj po Jej decyzji, żadne formalności nie są potrzebne, bo jej wola, jest tu najwyższym prawem. Nie oznacza to bynajmniej, że ona ustala wszystkie związki małżeńskie w swojej strefie. Naturalnie tak nie jest. W ogóle zresztą do tej pory, nigdy nie było jeszcze takiego precedensu. To się zdarzyło po raz pierwszy i tym większa jest zatem waga tego wydarzenia. Poprzez to, zostaliśmy przez nią wyróżnieni w sposób absolutnie szczególny. Zazwyczaj związki małżeńskie zawierane są w tym rejonie, normalnym trybem, tak jak to się dzieje wszędzie indziej. Poza tym, nasz związek też zresztą ma charakter jak najbardziej formalny i są już na to sporządzone odpowiednie dokumenty, które jednak jeszcze niestety tutaj nie do-tarły. Dotrą one jednak na pewno, trzeba tylko jeszcze trochę poczekać. Nie-mniej nie przeszkadza to wcale temu, aby móc potwierdzić nasz związek w normalnym, do tego celu utworzonym urzędzie, choćby nawet tutaj w Illstadt. Wprawdzie Ty sam nic o tym nigdy nie mówisz, ale z tego co powiedziałeś wtedy do mnie na balu, w trakcie naszej wspólnej rozmowy, na tym naszym, można to chyba tak określić weselu wynika dla mnie zupełnie jasno, że Ty osobiście, przywiązujesz do tego mimo wszystko, pewne znaczenie. Może nawet wcale nie takie małe znaczenie, przecież to wyrasta w sposób niemal automatyczny, z kultury w której wyrosłeś. Dobrze to zatem rozumiem. Posłuchaj mnie więc, jeśli nadal jest taka Twoja wola i jeśli nadal tego pragniesz, ja osobiście, nie widzę żadnych przeszkód po temu, aby spełnić zadość Twojej woli i zatwierdzić tu w Illstadt nasze małżeństwo jak najbardziej formalnie. Zgodnie z wszystkimi, zazwyczaj obowiązującymi w dawnym Twoim świecie procedura-mi. No i co Ty na to Henryku. Czy nadal tego pragniesz? Temat poruszony przez Danusię nieco Henryka zaskoczył. Sądził nawet, że sprawa ta jest już definitywnie zamknięta, dlatego też prawdę mówiąc, nie myślał już o tym właściwie wcale. W końcu przecież, nie miało to praktycznie większego znaczenia. Dlatego też był teraz, trochę zdziwiony powrotem Danusi do tej sprawy: – Prawdę mówiąc Danusiu, nie bardzo sobie tym o czym teraz mówisz zaprzątałem głowę. Ale w niczym nie zmienia to faktu, że w zasadzie masz całkowitą rację. Tak ja osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, aby stało się tak jak mówisz. A co Ty o tym myślisz ? – No właśnie mam rację. Ja także prawdę mówiąc, nie mam nic przeciw-ko temu, aby były podtrzymane zasady, do których jesteś przyzwyczajony i wśród których wyrosłeś. Dlatego pomyślałam sobie, że jeśli nadal jest taka Twoja wola i jeśli tego naprawdę chcesz, to nie stoi nic na przeszkodzie, aby tych formalności dopełnić. Ja osobiście naprawdę nie mam nic przeciwko temu, jeśli więc nadal chcesz tego, jeśli tego rzeczywiście pragniesz ... – Henryk wysłuchawszy tego co powiedziała Danusia, uśmiechnął się do niej i odpowiedział poprzedziwszy to delikatnym pocałunkiem: – Szczerze mówiąc tak, chciałbym tego. – Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, aby tak się stało. Trzeba się tylko rozeznać, co do tego jest potrzebne i następnie sfinalizować całość, zgodnie z obowiązującą tutaj w Illstadt procedurą. Ja zorientuję się, jak to wszystko wygląda i jak się już wszystkiego wywiem, całą sprawę ku Twojemu zadowoleniu, pomyślnie jak mam nadzieję, załatwimy. Po dwóch dniach, Danusia powróciła do tematu: – Już wszystko wiem Henryku. Potrzebne są jedynie podstawowe dokumenty, które przecież posiadamy i do tego jeszcze dwoje świadków. Akurat tak dobrze się składa, że stary Fuchs i Anna, jeszcze nas nie opuścili. To jak myślę, będą idealni dla nas świadkowie. Dziś jeszcze przez zaufanego człowieka ojca, prześlę burmistrzowi Illstadt, wszystkie dokumenty niezbędne dla spełnienia właściwych formalności. On zaś po swoim powrocie, poda nam ustalony tam w magistracie termin. Gdy wysłany przez Danusię człowiek powrócił od burmistrza, okazało się, że ich ślub, został wyznaczony dokładnie za trzy dni i że odbędzie się on o godzinie jedenastej rano. Tego też dnia rzecz została załatwiona do końca. Od-był się ślub Danuty Kolwang, z Henrykiem Vincentem. Od Kamiennego Domu, do stosownego urzędu, było zaledwie kilkaset metrów, dlatego też w oznaczonym terminie, na pół godziny przed wyznaczonym czasem, Henryk wystrojony w nowiutki, idealnie na nim leżący smoking i Danusia w swojej przepięknej czerwonej sukni – tutaj Henryk nie zgodził się na żaden kompromis, absolutnie bezwzględnie musiała to być ta właśnie suknia – w towarzystwie jej ojca i świadkujących im Fuchsowi i Annie, udali się spacerkiem w kierunku magistratu. Uznali że tak właśnie będzie najlepiej. Żaden po-jazd nie był im do tego potrzebny. Towarzyszyło im w tej pieszej wyprawie jeszcze kilka innych osób z Kamiennego Domu, z których oprócz ojca Danusi i rzecz oczywista świadków tylko jedna; leciwy kelner , znana była Henrykowi. Ledwie zdołali wyjść poza ogrodzenie Kamiennego Domu, kiedy okazało się, że ich magistracka celebra, która miała być jak oni sami sądzili jedynie nie-zbyt ważną dla nie zainteresowanych, cichą formalnością, stała się dla mieszkańców Illstadt istną, wielką sensacją. Stało się tak dlatego, że prestiż wszystkich mieszkańców Kamiennego Domu, w tym szczególnie doktora Kolwanga i jego córki Danusi, stał w miasteczku niezwykle wysoko. Dosłownie cały magistrat otoczony był gęstym tłumem gapiów, którzy przybyłym tam nowożeńcom, zgotowali ogromną owację. Sam akt formalny, trwał bardzo krótko. Oficjalną celebrę, przeprowadził sam burmistrz, w towarzystwie przybyłej w komplecie całej Rady Miasta, wyróżniając prawdopodobnie w ten sposób ich ślub, z pośród wszystkich innych. Podczas tej uroczystości, delegacja władz Illstadt złożyła im piękny poda-runek, przynosząc kwiaty i prezent od całego miasta, jakim były klucze do jego bram, a poprzedził ją zaś swoim przemówieniem burmistrz Illstadt. Wyrecytowano stosowne formułki, złożono stosowne podpisy, po czym rozległy się rytualne tony Mendelssohna i już niebawem, wręczono nowożeńcom stosowne dokumenty, potwierdzające ich całkowicie już teraz formalny związek. Na koniec jeszcze strzeliły korki szampana, z gratulacjami pospieszyli oficjalnie tu przy-byli i już właściwie było po wszystkim. Przy wyjściu z magistratu, owacja zebranego pod budynkiem siedziby władz miasta, ogromnego tłumu była jeszcze większa, aniżeli nieco wcześniej przy ich powitaniu, a mała grupka osób z Kamiennego Domu udała się w po-wrotną drogę, w asyście licznych mieszkańców Illstadt, odprowadzających ich wspaniałym, radosnym pochodem, aż do samej bramy w wysokim metalowym ogrodzeniu. Henryk do końca życia pamiętał tę radosną fetę, jaką tak nieoczekiwanie sprawili im mieszkańcy Illstadt. Wieczorem w Kamiennym Domu, urządzono niewielkie przyjęcie, dla tych pięciu osób, z szampanem, świecami i całą masą wspomnień. Szczególnie brylował tu, jak zwykle stanowiący duszę towarzystwa, wprost niezastąpiony, stary profesor Fuchs. Oboje nowożeńcy prezentowali się znakomicie. Danusia lśniła pięknością i szykiem, Henryk zaś męskością i elegancją. Jeszcze w urzędzie, ale już po wszystkich formalnościach, Danusia zapytała Henryka: – No mój Ukochany, teraz już chyba uważasz mnie w pełni, za swoją żonę – na co roześmiany Henryk obdarzył ją mocnym pocałunkiem, powitanym przez mieszkańców miasteczka, wielkimi brawami i stosowną, proporcjonalną do nich owacją. Tymczasem życie biegło ciągle w przód. Czas mijał pozornie powoli, dla nich jednak przerażająco wprost szybko. Ich życie tutaj w Kamiennym Domu, płynęło niezwykle spokojnie, według z góry utartych ścieżek, w zasadzie zawsze niezmiennych. Czasami jednak coś się zmieniało. I tak najpierw opuściła ich pielęgniarka Henryka, panna Anna Lindberg, potem zaś na jakiś czas wyjechał także stary Fuchs. Ten jednak ku ich wielkiemu zadowoleniu, po niezbyt długiej tu nie-obecności, już niebawem ponownie do nich powrócił. Odzyskawszy zdrowie, Henryk niemal natychmiast zaczął malować, ale początkowo przynajmniej nie był zbyt zadowolony, ze swoich w tej mierze osiągnięć, mimo iż wszystkim innym, bardzo się jego prace podobały. Ze szczególnym upodobaniem malował teraz swoją żonę. Zrobił Danusi kilka naprawdę pięknych portretów w oleju i pastelach, a także sporo akwarel, gwaszy i rysunkowych szkiców. Namalował jej też klasyczny akt, powitany przez doktora Fuchsa, z prawdziwym entuzjazmem. Stał on przed dopiero co ukończonym, ale całkowicie już gotowym obrazem, wpatrując się weń niemal z nabożeństwem i mówiąc do Danusi, która była obecna przy demonstracji dzieła: – A więc to pani, tak naprawdę wygląda. Doprawdy, Prawdziwa Piękna Pani. Tak prawdziwe piękno kobiety kryje się bezsprzecznie w jej nagości. Nic tego nie zmieni, a każdy najpiękniejszy nawet strój, może to piękno jedynie po-psuć. Strój potrzebny jest jedynie kobietom o zwyczajnej urodzie. – Mówiąc to Izaak Fuchs wyglądał jakby był w natchnieniu. Zaraz jednak w jego oczach za-palił się figlarny ognik: – Wiesz moje dziecko, ten Twój mąż ma stanowczo zbyt dużo szczęścia. Najpierw miłość takiej kobiety, a potem jeszcze ten malarski talent. Nie to zbyt niesprawiedliwe, żeby jeden zbierał wszystko to co najlepsze. No właśnie, bo co wtedy zostaje dla innych. Chyba się zaraz z żalu rozpłaczę ! – Słuchająca go Danusia, najpierw zrobiła minę kobiety bardzo zażenowanej, po czy po chwili wybuchła śmiechem. Tak płynęło ich wzajemne życie, w niczym jak by się mogło wydawać niezmąconym szczęściu, kiedy zupełnie niespodziewanie, na jego horyzoncie pojawiły się ciemne chmury. Któregoś dnia wieczorem, siedzieli razem w swoim „Sanktuarium Miłości”, do którego to pokoju, przenieśli się już na stałe, kiedy Danusia zauważyła, że Henryk wpatruje się w swój obraz z Ernst. Był to ten sam obraz, zawierający przepiękne studium Marii i jej córki Krysi. Nie pierwszy już raz zauważyła, że od jakiegoś czasu Henryk, bardzo często wpatruje się w ten obraz. Stawał się wtedy dziwnie zamyślony i jakby trochę nieobecny, cały pogrążony we wspomnieniach. Danusia nie była tym zbyt uszczęśliwiona, jak nietrudno się zapewne domyślić. Początkowo co prawda starała się na to nie zwracać uwagi, potem jednakże jego długie zamyślenia poprzedzone kontemplacją obrazu z Ernst, zaczęły ją coraz bardziej irytować. Prawdę zaś mówiąc, zaczęło ją to nawet niepokoić. Dlatego też gdy Henryk, po raz kolejny utonął wzrokiem w głębi tego ob-razu, powiedziała do niego tonem wyraźnie niezadowolonym: – Cóż to Henryku, mój ukochany mężu, czyżby Ci się za nią ckniło ? Henryk wyrwany z zamyślenia, nie od razu zrozumiał intencję tego prostego przecież pytania, ale powróciwszy wreszcie do rzeczywistości, starał się wyjaśnić żonie, że się ona bardzo myli, zupełnie niewłaściwie odczytując jego zachowanie. Chcąc ją o tym całkowicie upewnić powiedział: – Och Danusiu, jak możesz mówić takie rzeczy? To przecież zupełnie nie to. Po prostu wspominam. Tyle się tam wówczas wydarzyło. Ale tak na marginesie, bardzo jestem ciekaw, co też się tam dzieje. Sporo już o tym wiem od Ciebie, ale to przecież nie to samo co być samemu świadkiem toczących się tam wydarzeń. Wiesz przecież dobrze, że co samemu zobaczyć, to znacznie więcej, aniżeli tylko usłyszeć. Danusia słysząc jego słowa, zrobiła minę mogącą sugerować, że nie ma tam nic naprawdę ciekawego, po czym powiedziała: – Kasia bardzo urosła, ma już dwanaście lat, a Maria ma jeszcze syna. – Co Ty mówisz, to naprawdę wspaniale, ten Frans to ma jednak prawdziwe szczęście. A jak mu dali na imię i kiedy się urodził – Danusia zrobiła minę, jakby nieco wyzywającą: – No jak to jak. Henryk oczywiście. Tyle że nie dali. To ona sama tak go nazwała, nie pytając nikogo o radę. Nie wiem tylko, czy szczęście Fransa jest naprawdę takie wielkie. – No tak. Tego właśnie można się było po niej spodziewać. Ale dlaczego mówisz, że Frans nie ma się z czego tak bardzo cieszyć? – rzekł wpadając jej w słowo Henryk, zdezorientowany nieco treścią wypowiedzi Danusi. Ale Danusia jeszcze nie skończyła: – Jej syn nazywa się Henryk Vincent i ma teraz prawie sześć lat – powie-działa z naciskiem. Henryk w pierwszej chwili, nie uchwycił pełnego znaczenia tych słów, po chwili jednak: – Co Henryk Vincent ? – zapytał, ale po chwili pobladł. – Jak to Henryk Vincent, czyżby dała mu podwójne imię ? – powtórzył po chwili niepewnym głosem. – Mój Boże, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz. To drugie to nie jest imię jej syna, to jest jego nazwisko. Niczego się jeszcze mój drogi, wierny mężu nie domyśliłeś, prawdziwa to dla mnie niespodzianka. Widzę mój wspaniale jurny mężu, że Ty chyba nie bardzo wiesz jak się dzieci robi. Tak się właśnie ten chłopak Marii nazywa. Dokładnie tak samo, jak jego ojciec. Także jego wiek nic ci rzecz jasna nie sugeruje. – słysząc to Henryk dosłownie oniemiał. Wy-szeptał tylko: – Nie to niemożliwe – był teraz w stanie skrajnej frustracji. – A tak, To nie tylko jest możliwe, ale to jest faktem. Ciężko przez te osiem dni harowałeś. Ale jak widzisz, w końcu opłaciło się. – powiedziała z iro-nią Danusia. Henryk został zupełnie wyprowadzony z równowagi. Podbiegł do niej i chwytając jej dłonie, nie świadom tego, że ściska je z całej siły, zduszonym głosem zapytał: – Czy to co mówisz jest prawdą ? Danusia syknęła z bólu, po czym wy-rwała mu ręce z nieoczekiwaną mocą, mówiąc jednocześnie: – Przecież mogłeś mi połamać ręce Ty brutalu – powiedziała to zimno, z tłumiona pasją, była naprawdę wściekła. Henryk jednak nie zwracał teraz uwagi na jej nastroje. Był bardzo mocno poruszony: – Ale dlaczego dopiero teraz o tym mi mówisz ? – Danusia pokiwała głowa odpowiadając: – Dlatego że wcześniej nie mogłam. A zresztą co by to zmieniło. Atmosfera była naładowana elektrycznością, wydawało się nawet, że nic ich nie jest w stanie uchronić, przed pierwszą w ich wspólnym życiu awanturą. Po chwili jednak, atmosfera z wolna zaczęła się uspakajać, ich emocje nieco opadły a Danusia opowiedziała mu, wszystko po kolei. Już dawno zamierzała Henrykowi opowiedzieć o jego synu, z jakichś jednak względów, zostało to jej przez Nią zabronione, a gdy o to poprosiła, nie otrzymała na to zgody. Dopiero bardzo niedawno, Ojciec Danusi przekazał jej informację, że może to już zrobić, co też teraz właśnie uczyniła. Henryk był tą wiadomością kompletnie zaszokowany, ale widać też było po nim, że bardzo go to wzruszyło i że jest niezwykle wprost szczęśliwy. Danusia opowiedziała mu jak to Frans, doskonale przecież wiedząc, że jest to dziecko Henryka, pomimo tego chciał mu dać swoje nazwisko i jak zupełnie niespodziewanie dla wszystkich, Maria postawiła temu zdecydowane weto. Opowiedziała mu o ciężkich chwilach, które później dla niej przyszły, po tej jej, tak dla wszystkich zaskakującej decyzji, jako że prawie nikt, w każdym razie nikt z osób Marii bliskich, jej w tym nie poparł. Nawet jej mądry ojciec, tym razem z nią się nie zgadzał. Przez pewien czas, musiała znosić jawny nie-mal ostracyzm wiêkszości swoich znajomych, a nawet wielu takich osób, które poprzednio deklarowały się jej, ze swoją przyjaźnią. Silna osobowość Marii wszystko to jednak wytrzymała, a po pewnym zaś czasie, jak zwykle wszystko powróciło do stanu poprzedniego. Ba, okazało się nawet, że w pewnych grupach społecznych, jej odwaga i niechęć do kłamstwa, a także żelazna konsekwencja z jaką przeprowadziła swoją wolę, wzbudziły wielki podziw. Powiem nawet więcej, już wkrótce okazało się bowiem, że dla sporej grupy młodzieży w Ernst stała się ona wielkim autorytetem moralnym. – Henryk słuchał tego co mówiła Danusia w zamyśleniu, komentując to krótko: – Aż trudno jest uwierzyć w to co mówisz. Ale tak; to właśnie jest do niej podobne, ona zawsze była twarda, zdecydowana i konsekwentna w tym co robi. Ależ ona jest dzielna, naprawdę trudno wprost w to uwierzyć. – I nadal bardzo mocno Cię kocha. A czasem też potrafi być bezwzględna i bezlitosna, tak jak ma to często miejsce w jej stosunku do Fransa. Chwilami odnosiłam nawet wrażenie, że ona go po prostu nienawidzi i że wiele rzeczy ro-bi wyłącznie po to, aby go upokorzyć. A on taki potulny i uległy, na wszystko się zgadzał, a ją to jeszcze jakby dodatkowo rozwścieczało. Czy nie sądzisz Henryku, że Jej miłość do Ciebie, też miała coś z tego. Dowiedziawszy się o tym wszystkim, Henryk na dłuższy czas popadł w zadumę. Gdy się wreszcie z niej ocknął, spojrzał z miłością na swoją żonę i pełnym nieoczekiwanej tęsknoty głosem, zapytał ją: – No a My. Czy My też kiedyś doczekamy takiego szczęścia? Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnę. – Nie wiem Kochany – w jej oczach ukazały się łzy – Na razie nic na to nie wskazuje, choć przecież niczego sobie nie żałujemy. Ja mam już trzydzieści jeden lat, jeszcze trochę i już będzie za późno. Naprawdę nie wiem. Powiem ci szczerze, że nawet w tej sprawie zasięgałam opinii samego Fuchsa. Profesor przebadał mnie dokładnie na tę okoliczność i stwierdził, że wszystko u mnie jest w jak największym porządku. Ty też przecież jesteś poza wszelkim podejrzeniem o bezpłodność. Nie wiem naprawdę co mam o tym myśleć. Może się na-wet tak okazać, że my sami, będziemy musieli sobie wystarczyć. – Jak to wystarczyć, przecież ja za dwa miesiące wyruszam z powrotem w góry. Spotkamy się ponownie nie wiadomo kiedy, może nawet nigdy. Co tu ma wystarczyć. – Henryk był bardzo rozgoryczony. – Nie Henryku, tym razem na szczęście, zupełnie nie masz racji. Nie wiesz jeszcze o tym, ale bardzo wiele się teraz po Jej ostatnich decyzjach zmieniło. Spotykać się będziemy jeszcze bardzo wiele razy i to nawet chyba dość często. Teraz kiedy Ona uznała oficjalnie nasz związek, poprzednia nasza ścisła od siebie izolacja, już nas nie obowiązuje. Będziemy raczej żyli tak, jak małżeństwo marynarza, a być może nasze wzajemne kontakty, będą jeszcze częstsze – Gdy Henryk to usłyszał, jego twarz rozjaśniła się: – Co ty mówisz Danusiu! To po prostu cudownie. Cóż to za niebywale wspaniała nowina. Nawet nie wiesz jak wielką radość sprawiłaś mi w tej chwili. Nic o tym nie mówiłem do tej pory, ale tak naprawdę to z coraz większym prze-rażeniem myślałem, o nieuchronnie zbliżającej się chwili, naszej nowej, kolejnej rozłąki. Teraz to już na szczęście minęło, już jestem spokojny, no bo jeśli rzeczywiście jest tak jak mówisz, to przyszłość nie jest już dla mnie straszna. Teraz te moje włóczęgi, będą po prostu przyjemnością, zawsze przecież będę wiedział, że już niebawem znowu Ciebie ujrzę, a ponieważ jak wiesz kobiety z reguły ży-ją dłużej od mężczyzn ... – Danusia patrzyła na Henryka z pełnym uczucia uśmiechem: – Tak mój ukochany, to naprawdę bardzo dobra nowina. Jeśli chodzi zaś o nasze przyszłe być może dziecko. Wiesz dobrze, czym dla każdej niemal kobie-ty jest dziecko, a ja pod tym względem przynajmniej, wcale się od innych kobiet nie różnię. Cóż bym dała aby to marzenie, mogło się nam spełnić. Niestety, na razie to tylko marzenie. Ale cóż mój drogi chłopcze, mówią przecież „cierpliwością i pracą… ” No cóż, wobec tego starajmy się jeszcze bardziej. Być może uda nam się w ten sposób przygotować dla nas, wiadomość jeszcze lepszą. – Na co Henryk odpowiedział Danusi ze zmyślną miną: – Tak, koniecznie musimy zacząć się bardziej starać. Co byś powiedziała, gdyby te starania rozpocząć już teraz. Długo jeszcze rozmawiali na temat dziecka Henryka. Tego które już dała mu Maria i tego, na które, tak bardzo sami czekali. Danusia obiecała mu, że jak tylko nastąpi ich nowa rozłąka, ona natychmiast podejmie wszelkie możliwe starania, aby doprowadzić do spotkania ojca z synem. Sądziła że przy wsparciu jej ojca, sprawa ta powinna się jej powieść, tym bardziej że Ona była tak bardzo jej przyjazna. Czas jednak kiedy by to ewentualnie mogło nastąpić, na razie niestety nie był możliwy do ustalenia, na-wet w największym przybliżeniu.
Posted on: Mon, 19 Aug 2013 10:11:18 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015