Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom2 Święta góra. (36) W - TopicsExpress



          

Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom2 Święta góra. (36) W końcu pomimo wszystko, nie było aż tak źle jak to zapowiadały pierwsze chwile ich wspólnej świadomości, nieuchronności ich rozstania. Anna dość nieoczekiwanie szybko powróciła do pełnej równowagi i znowu była czułą i subtelną kochanką, ale ponownie także dumną i nieświadomie dla siebie chyba, odrobinę wyniosłą kobietą. Ten miesiąc darowany im przez los, upłynął dla nich, jak jeden dzień. Anna na powrót była dawną Anną, nie do końca jednak. Wstrząs który przeżyła, pozostawił w jej duszy, wyraźnie widoczne blizny. Była niby to spokojna, ale Henryk wyczuwał w niej jakąś silną, trawiącą ją gorączkę. Z darowanego sobie miesiąca starała się wycisnąć wszystko, co tylko było możliwe do wyciśnięcia, a nawet jeszcze znacznie więcej. W trakcie tego miesiąca, nie zajmowała się szkołą niemal zupełnie, poświęcając cały swój czas Henrykowi, co oczywiście nie umknęło uwadze podległych jej pracowników i wywoływało ich złośliwe komentarze i plotki. Ale Anna miała to wszystko za nic i choć dobrze sobie zdawała sprawę, z tego co się dzieje za jej plecami, absolutnie nie zwracała na to najmniejszej nawet uwagi. W czasie tego miesiąca, przez cały czas byli razem, sporo podróżując po okolicy, ze szczególnym zaś upodobaniem, uprawiając długie piesze wędrówki. Wyjechali też na tydzień do wielkiego miasta, w pobliżu którego, mieściła się rodowa posiadłość i zamek rodziny Forsese. Tam dopiero Henryk miał okazję zobaczyć, jak potężny i bogaty był ród, z którego ona pochodziła i jak wielką, pomimo upływu czasu, i zmian w otaczającym go świecie, nadal jeszcze posiadał on władzę. Anna była trochę „enfant terrible” tego bardzo starego rodu, ale nikt jej w tym co robiła, z tej strony, w niczym nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie, jej ojciec, stary książę, tak bardzo kochał swoją jedyną córkę, że ulegał jej niemal we wszystkim i niczemu co ro-biła się nie sprzeciwiał, a nawet gdy tylko go o to poprosiła, wspierał ją tak pieniędzmi, jak i gdy to było potrzebne, swoją nadal bardzo potężną ręką. To jego cień zatem, zginał tak nisko przed jego córką, karki lokalnych dygnitarzy. Teraz Henryk, lepiej zrozumiał, nadzwyczajny szacunek, jakim ta tak można pani, kryjąca się pod postacią skromnej nauczycielki, cieszyła się nie tylko we wsi, którą wybrała za centrum swojej działalności, ale i u władz całej tej krainy. Tam oczywiście doskonale wiedziano, kim ona była w istocie i wszystko co robiła traktowano jako jej wielkopańskie wymysły, bogatej marzycielki. W sumie przecież, nie całkiem bez słuszności. W domu rodzinnym Anny, którym był stary, pamiętający jeszcze wczesne średniowiecze ogromny zamek, zbudowany z kamienia i wielkiej, czerwonej cegły, powitano ją i Henryka z prostotą i chyba bez zaskoczenia, mimo iż ich wspólny przyjazd, nie był zapowiadany. Zamek ten był główną siedzibą potężnego rodu Forsese. Jej rodzina oprócz niego, posiadała jeszcze inne znaczne latyfundia, w tym także i zamki. Ten jednak był najważniejszą i najstarszą z ich wszystkich rezydencji. Z nią bowiem ród Forsese związany był, od samych swoich początków w głębokim średniowieczu. Na drugi dzień po ich przybyciu, Anna powiedziała Henrykowi, że nade-szła już odpowiednia pora, na przedstawienie go, jej ojcu. W tym celu poprowadziła go przez rozległe potężne zamczysko, a Henrykowi się wtedy zdawało, gdy tak szedł poprzez jego nieco mroczne wnętrza, że czas się cofnął i że już za chwilę, napotka na swojej drodze zakutych w stalowe zbroje rycerzy, powracających z wypraw zbrojnych do Ziemi Świętej. Gdy Henryk wszedł do monumentalnej sali przyjęć, stary książę Forsese zajęty był studiowaniem średniowiecznych rękopisów. Anna jednak nic sobie z tego nie robiąc, podeszła do niego i coś mu szepnęła do ucha. Wtedy stary człowiek odłożył na bok cenne manuskrypty, wstał i wyszedłszy zza ogromnego rzeźbionego biurka udał się Henrykowi naprzeciw, a gdy spotkali się pośrodku ogromnej sali, Anna dokonała oficjalnej, obustronnej prezentacji, przedstawiając Henryka, jako byłego męża, pani Danuty Kolwang, oraz słynnego artystę malarza. Widać było, że dźwięk nazwiska jego ukochanej Danusi, zrobił na starym arystokracie ogromne wrażenie. Spostrzegłszy jak wielkie jest to wrażenie, Hen-ryk jeszcze raz pomyślał, jak w gruncie rzeczy niewiele on wie, o swojej ukochanej, zmarłej żonie. Także jego dokonania artystyczne, nie były bynajmniej obce staremu arystokracie. Usłyszawszy jego nazwisko, książę uśmiechnął się i ująwszy Henryka za rękę podprowadził go do wiszącego w tej sali na ścianie obrazu, jego niewątpliwie autorstwa, powstałego jak Henryk przypuszczał w czasie jego pobytu z Danusią w Keest. Był to pejzaż miejski, ukazujący życie jego mieszkańców, w świetle ostrego słońca. Obraz miał bardzo dobre sąsiedztwo, jako że w jego pobliżu wisiało arcydzieło Petera Breugla, a nieco dalej jeden z obrazów Paula Cezanna. Pokazawszy ten obraz Henrykowi, hrabia uśmiechnął się mówiąc, że w jednej z innych sal, wiszą jeszcze cztery obrazy jego autorstwa. Przeznaczona jest tam dla nich, cała rozległa ściana. Pogratulował mu przy tym wielkiego jako to powiedział mistrzostwa i życzył innych, równie wielkich osiągnięć w przyszłości. Oprowadzając Henryka po sali, książę odbył z nim kilkunastominutową rozmowę na temat malarstwa, z której jasno wynikało, że ojciec Anny jest jego nie byle jakim znawcą i szczególnym wielbicielem twórczości Rembrandta i Georgesa de la Toura. Gdy mówił o ich nadzwyczajnych juweniliach i będących tego skutkiem cudownych dokonaniach, widać było, że ogarnia go fala wzruszenia. Oprócz wymienionych malarzy, bardzo wysoko cenił on jeszcze dzieła Vermeera i Breugla, a z malarzy bardziej współczesnych Cezanna i Degasa. Po kilkunastu minutach poświęconych osobie Henryka, książę przeprosił go i po-wrócił do swoich manuskryptów. Dokonawszy tej oficjalnej prezentacji, Anna z Henrykiem opuścili następnego dnia zamek i przenieśli się, do najbardziej reprezentacyjnego hotelu w mieście, wynajmując tam kilku pokojowy, niezwykle luksusowy apartament. Ten tydzień spędzony z Anną, był okresem po brzegi wypełnionym zajęciami charakterystycznymi i typowymi dla osób z tak zwanego „najwyższego towarzystwa”. Ciągłe bale i gale, wizyty w najbardziej wystawnych restauracjach i teatrach, na wernisażach, gdzie Anna i sławny malarz Vincent z reguły pełnili funkcje honorowe, były tym czym głównie zajmowali się oni w tym czasie. Miały miejsce także wydarzenia których Henryk z zasady nie cierpiał, widząc w nich zakłamanie i fałsz wielkich tego świata, w rodzaju koncertów czy innych imprez o charakterze „dobroczynnym”. Wszędzie gdzie tylko się z Anną pojawiali, witano ich z uniżonością i pompatycznym szacunkiem. Wszędzie biegały za nimi sfory pismaków i fotoreporterów, a z jego obecności zrobiono wielką sensację towarzyską, jako że chodziło przecież o romans, bardzo bogatej arystokratki, ze światowej sławy malarzem. Zresztą już samo jego objawienie się pośród ludzi, stało się olbrzymią sensacją. Przez kilka dni był to temat nie schodzący, z pierwszych stron największych gazet. Także radio i telewizja na całym świecie, poświęcały jego osobie wiele miejsca w swoich programach. Nie może to przecież dziwić; do tej pory przecież, nikt go jeszcze nie widział i w zasadzie powszechnie sądzono, że pod nazwiskiem Henryk Vincent kryje się któryś z największych współczesnych malarzy. Padały przy tym nawet konkretne nazwiska, gdzie teoretycy sztuki na podstawie podobieństw w technice wykonania, podawali takie lub inne nazwiska. Teraz jednakże, kiedy nagle i tak bardzo dla wszystkich nieoczekiwanie okazało się, że Henryk Vincent istnieje naprawdę, jego pojawienie się stało się wielką, światową sensacją. Anna czuła się w tej atmosferze, jak ryba w wodzie, Henryk natomiast jakby nieco gorzej. Szczególnie męczyły go pytania polujących na wszelkie sensacje dziennikarzy. Często odczuwał wtedy, zwyczajne obrzydzenie. Niemniej jednak, zdobył się na to, że udzielił obszernych wywiadów dwóm przedstawicielom, dwóch wysoko cenionych i bardzo wpływowych magazynów poświęconych sztuce. Rozmawiał z nimi jednak wyłącznie o sztuce, zastrzegając się od razu, iż tylko o niej będzie rozmawiać. Opowiadał o swoich w tej dziedzinie rozważaniach, a także o tym co do tej pory stworzył. Mówił o swoich w niej inspiracjach, o malarzach których dokonania cenił najwyżej a także o swoich są-dach na temat tego wszystkiego, co się obecnie w sztuce działo. Wywiady te wywołały w świecie sztuki i nie tylko ogromny rozgłos, a je-go opinie wówczas wyrażone, stały się dla wielu wzorcowymi także wtedy, kie-dy pojawiwszy się w świecie niczym meteor, już niebawem zniknął z niego ponownie. Szczególne wrażenie wywołała wygłoszona przez niego opinia, iż sztuka, w tym malarstwo w sposób szczególny jest pełnym odzwierciedleniem, naturalnych dążeń człowieka do osiągnięcia absolutu. Dążeń z przyczyn oczywistych nie możliwych do pełnego zrealizowania, niemniej jednak dobrze określających drogę którą człowiek powinien podążać, ku swojemu stałemu doskonaleniu się. Zdaniem Henryka jedynym drogowskazem na tej drodze może być dla artysty, jego własne duchowe wnętrze, tylko tam bowiem możliwe jest, zapośredniczenie się człowieka z czymś, co jest naprawdę doskonałe. Ubolewał przy tym nad postępującą komercjalizacją sztuki twierdząc, że uleganie jej wpływom sprawia, iż motywacje twórcze artystów ulegają całkowitemu wypaczeniu, jako że celem dla nich nadrzędnym staje się prymitywny zysk, a więc coś w rodzaju łupu, co jest przecież w zasadniczej sprzeczności, z istotą dążenia do doskonałości. Nazwał to nawet, stopniowo postępującą degradacją i deklasacją sztuki. Stwierdził też, że pieniądz jest tworem tylko człowieka i jaki taki nie może on być i zresztą w sposób absolutnie oczywisty nie jest, czymś doskonałym. Jako wzory właściwych postaw podał postacie tak wielkich artystów jak Rembrandt, Vermeer, Frans Hals czy van Gogh, twórców którzy tworzyli arcydzieła najwyższej miary, wbrew tendencjom komercyjnym i być może dla tego właśnie ich zapośredniczenie z doskonałością jest tak bliskie. Niestety jego osoba tajemniczego, a w ostatnim czasie również niezwykle modnego malarza, który do tej pory ukrywając się przed światem był dla wszystkich żurnalistów zupełnie niedostępny, przyciągała ich do niego jak pło-mień świecy ćmy. Opędzał się przed nimi jak przed natrętnymi muchami. Czę-sto ich wścibskie pytania wyprowadzały go z równowagi. Wtedy potrafił być dla nich, nawet niegrzeczny, co Anna kwitowała pełnym sympatii poparciem. Ale na nich nie robiło to najmniejszego nawet wrażenia. Sytuacja ta bardzo Henryka męczyła. Już niebawem miał tego wszystkiego, serdecznie dosyć. Mimo astronomicznych ofert, składanych mu przez liczne stacje telewizyjne, Henryk nie zgodził się na udzielenie im, choćby nawet jednego tylko wywiadu. Telewizje musiały więc chcąc nie chcąc ograniczyć się, wyłącznie do krótkich, migawkowych ujęć. Szczerze mówiąc, Henryk bardzo szybko, miał już serdecznie dosyć, tego wielkopańskiego i wielkoświatowego blichtru i gdy Anna pewnego razu, niby to sobie żartując, spytała go: – Henryku, to może być wszystko twoje, naprawdę Twoje. Wystarczy jedno Twoje słowo. Powiedz, chcesz tego ? Henryk wtedy popatrzył poważnie w smutne oczy Anny i odpowiedział jej: – Wiesz Anno dobrze, że jest to niemożliwe. Zresztą, to jest Twój świat, a nie mój ... Anna ze smutkiem i rezygnacja pokiwała głowa mówiąc: – Tak Henryku, niestety to co mówisz jest prawdą, ale wystarczy że się-gniesz po to ręką a będzie to także i Twoje. To jest mój ukochany całkiem dla ciebie możliwe. Wystarczy tylko, abyś tego chciał … Zamek rodowy opuścili nasi bohaterowie, na tydzień przed ustalonym terminem ich rozstania, ponownie powracając do spokojnego i cichego Torbaldu. I znowu niestety Henryk przeżywał katusze, widząc jak zakochana w nim Anna z dnia na dzień, staje się coraz bledsza i coraz bardziej roztrzęsiona. Przy-sięgał sobie wtedy, że to już po raz ostatni i że nigdy już na żadną kobietę, choćby nawet miała sto lat i przypominała wiedźmę, nawet nie spojrzy. Tym razem jednak Anna, mimo iż widać po niej było, że całą nią targa rozpacz, nigdy już nie zatraciła się tak bardzo, jak wtedy, kiedy dotarła do niej świadomość nieuchronności tego, co się stać musi. Na dwa dni przed ich rozstaniem, odwiedził Henryka stary Ambroży. Było to wydarzenie zupełnie dla ich znajomości nietypowe, gdyż Ambroży nigdy jeszcze dotąd, nie odważył się przyjść na wielkopańskie jak mawiał, pokoje. Wszedł on do pokoju Anny, gdzie go skierowano, grzecznie pytając, czy pan Inżynier pozwoli mu wejść. Henryk widząc onieśmielonego, stojącego za progiem i ściskającego czapkę w ręku Ambrożego, ujął go pod ramię i śmiejąc się z jego obaw i oporów, wprowadził go do wnętrza. Przyjaciel Henryka co praw-da dał się bez oporu wprowadzić do pokoju Dobrej pani, ale widać było po nim bardzo wyraźnie, że nie czuje się tutaj zbyt dobrze. Stary Ambroży Kos, miał ciągle młody, bystry i chłonny umysł, ale z jego oczami było już nie najlepiej. Zawodziły go one coraz częściej, a szczególnie źle widział po zmroku. Teraz w pokoju Anny, panował głęboki półmrok, jako że jedyne jego oświetlenie, stanowiły tkwiące w lichtarzu dwie świece, dlatego też niedowidzący Ambroży nie dostrzegł Anny, siedzącej w głębokim cieniu już poza strefą ich bezpośredniego blasku. Kiedy stary chłop Ambroży Kos wszedł do pokoju zamieszkiwanego przez Annę, widać było po nim, że czuje się tutaj nieswojo i niepewnie. Usiadł jednak na wskazanym mu przez Henryka miejscu i drapiąc się w głowę, mocno onieśmielony obcym dla niego, wielkopańskim jak mówił środowiskiem, nie bardzo wiedział jak zacząć. Widząc to Henryk, starał mu się w tym dopomóc: – No co takiego Ambroży. Z czym tu przychodzicie ? – Na wsi ludzie gadają. Ano to tak głupio mówić, ja wiem że to wszystko głupstwa i brednie, ale ... – stary pocił się z wysiłku, starając się zebrać w jedną całość, umykające mu słowa: – No dobrze powiem tak po naszemu, po chłopsku. Pan inżynier mądry człowiek, to na pewno zrozumie tę prosta mowę. Ludziska we wsi gadają, że pan inżynier ... ale to takie głupie ... no ale dobra, jak się zaczęło to trzeba skończyć. No więc ludziska na wsi gadają, że pan inżynier to na Dobrą Panią, musiał jakiś urok rzucić. Czar chyba jakiś, bo świata ona za panem nie widzi i niczego się nie wstydzi, a to tak nie po Bożemu. Ludzie mówią, że Dobrą Panią, to chyba jakiś bies opętał i że to pan inżynier jest tym biesem. – Tak ludzie mówią – Anna ukazała się teraz w pełnym świetle i dopiero teraz Ambroży dostrzegł jej obecność. Zbaraniały do cna wieśniak, zorientował się, że stało się to, czego on nie spodziewał się i czego bardzo nie chciał. Teraz jednak już było po fakcie. Anna usiadła naprzeciw niego i patrząc na niego złym wzrokiem, powiedziała z tłumioną wściekłością: – A co się jeszcze tej brudnej hołocie nie podoba – W tej jednak chwili Henryk przerwał jej mówiąc: – Zatrzymaj się Aniu, w tej chwili ponosi Cię Twój arystokratyczny temperament, a to przecież bardzo prości i ciągle jeszcze niestety ciemni ludzie i to w dodatku ludzie, którzy naprawdę bardzo Ciebie kochają. Zresztą to jest przecież, w gruncie rzeczy ogromny dla Ciebie komplement. Tak Cię tu jak widzisz kochają i niezwykle cenią, że nawet za Twoje, „co nie po Bożemu” nie przypisują Tobie winy, szukając jedynie dla Ciebie jakichś wyjaśnień i usprawiedliwień. To przecież dla Ciebie, najwyższy na jaki ich stać komplement. – Anna jednak opanowana nagłą wściekłością, nie potrafiła nad sobą zapanować i ponownie rzuciła z wściekłością: – Wybatożyć by tych bydlaków. – Stój Anno, zanim nie posuniesz się za daleko – ostrym i twardym głosem, głośno powiedział Henryk i to dopiero otrzeźwiło Annę. Jej gniew jakby z niej uleciał, dosłownie w jednej chwili. Nagle jakby się ocknęła; spojrzała trochę przestraszona w stronę Henryka, podbiegła do niego i mocno się do niego przytuliła a Henryk delikatnie pogładził ją po włosach, po czym powiedział, kierując swoje słowa do Anny: – Oni Ciebie bardzo tutaj kochają, czy słyszysz jak Cię tu nazywają ? Dla nich Ty jesteś Dobrą Panią. Niech tak już zostanie jak jest. Niedługo już przecież będzie po wszystkim, ja odjadę, a oni Ci wszystko zapomną i wybaczą na-wet to, „co nie po Bożemu”. Tacy oni już są i Ty dobrze o tym wiesz, bo znasz ich przecież, znacznie lepiej ode mnie. Kiedy mnie tu już z Tobą nie będzie, oni natychmiast Ci przebaczą, czy jest więc o co kruszyć kopię. Potem kontynuował swoje słowa, zwracając się teraz jednak ku Ambrożemu, przyglądającemu się bez słowa, wszystkiemu co się tutaj działo: – Bardzo dziękuję Wam Ambroży, za wasze dobre intencje. Wiem, że zrobiliście to z czystej do mnie przyjaźni i sami nie wierzycie w ani jedno słowo z tego, co ci dobrzy, ale niestety ciemni jeszcze ludzie mówią. Jeśli natomiast chodzi o to co tutaj usłyszeliście, to przecież mądry z Was człowiek i na pewno bardzo dobrze wiecie, że w gniewie czasem się mówi różne rzeczy. Czasem na-wet zupełnie nie to, co się naprawdę myśli. Jestem pewien że rozumiecie, iż nie należy tego wszystkiego rozgłaszać. Annę, to znaczy waszą Dobrą Panią, zawsze irytowała ludzka nietolerancja i głupota, dlatego teraz powiedziała coś, cze-go na pewno nie powiedziałaby, w innych okolicznościach, zwłaszcza na spokojnie. Mądry z Was Ambroży zresztą człowiek i na pewno sami to wszystko rozumiecie najlepiej, więc co ja Wam będę mówił co macie robić, sami to Wie-cie przecież najlepiej i na pewno postąpicie rozważnie, tak jak to Wam, Wasz rozum dyktuje. A co do tego co nam przekazaliście, o tym co ludziska o nas mówią, bardzo dobrze że nam to wszystko powiedzieliście, takie rzeczy zawsze warto wiedzieć. Dzięki więc Wam za to, że kierując się swoją do nas sympatią, przyszliście z tym tutaj. Chłop który od momentu, kiedy spostrzegł Annę, wyraźnie czuł się nieswojo, słysząc jego słowa, podniósł się z miejsca i patrząc z widoczną obawą, na ciągle jeszcze nie mogącą powrócić do równowagi Annę, szybko wycofał się z ich pokoju i grzecznie się jeszcze pożegnawszy, nacisnął czapkę na uszy i udał się z powrotem do swojego domu. Gdy tylko drzwi zamknęły się za Ambrożym, Henryk spojrzał pytająco na Annę: – No i co Ty na to Kochana ? Anna była ciągle jeszcze bardzo poruszona tym co usłyszała. Teraz znowu była to dawna Anna, dumna i nieco wyniosła. Widać po niej było wyraźnie, że to co tu przed chwilą usłyszała, bardzo ją zabolało: – Jak oni mogli – powiedziała tonem świadczącym, że nie zdołała się jeszcze całkiem uspokoić – tak pchać się, ze swoimi unurzanymi w gnoju, brudnymi buciorami w głąb mojej duszy. Jak oni mogli tak włazić w moje życie osobiste. Jak mogli potraktować mnie, jak pozbawioną własnej woli kukłę, która aby mieć swojego mężczyznę, musi ich może pytać o zgodę. – Henryk uśmiechnął się słysząc jej emocjonalna wypowiedź i odrzekł: – A to dla tego Aniu, że oni Cię tak bardzo kochają i dlatego też postawili Ciebie na wysokim piedestale, niczym jakąś świętą. Czy nie zauważyłaś, że to nie Ciebie oni winią. To ja miałem przecież na Ciebie rzucić jakiś czar i to ja Ciebie zauroczyłem. Ty dla nich jesteś jedynie ofiarą, moich złośliwych intencji i moich złych czarów. Tak naprawdę Aniu, to bez względu co zrobiłaś do tej pory i jak bardzo było to wszystko, „nie po Bożemu”, Ty nadal jesteś nieskalana i czysta niczym dziewica. A może i dziewicą nadal dla nich jesteś. – roześmiał się Henryk – Wcale bym się nie zdziwił. Zwróć na to uwagę, bo przecież na ogół w takich sytuacjach, to zawsze obwinia się kobietę, tymczasem tutaj jest zupełnie inaczej. Nie ulega też dla mnie najmniejszej wątpliwości, że w chwilę po tym jak ja stąd zniknę, wszystko prawie natychmiast powróci do normy i nikt Ci już niczego nie będzie pamiętał. Mieszkańcy Torbaldu i okolic, odzyskają wreszcie swoją Dobrą Panią i wszystko już będzie ponownie w największym porządku. Tak to będzie Kochana Anno. To jak widzisz jest jeszcze jeden argument, za tym abym stąd jak najszybciej odjechał. Anna słuchała Henryka z twarzą ściągniętą grymasem bólu. Widoczna było też na niej, gorycz człowieka niesprawiedliwie skrzywdzonego: – Zawsze gdy Ciebie słucham jest tak samo. Gdy do mnie mówisz Twoja argumentacja sprawia, że nie mogę odmówić słuszności, temu co powiedziałeś, mimo iż wewnętrznie odczuwam w stosunku do tego sprzeciw. Tak jest zawsze wtedy, gdy spotyka się na swojej drodze to co nieuchronne i nic przeciw temu, nie można poradzić. – To prawda Aniu, ale to już i tak nie ma żadnego znaczenia, jako że do naszego rozstania, pozostały jeszcze tylko dwa dni. – A więc jednak Henryku, nic absolutnie nic, nie jest w stanie zmienić Twojej decyzji, ani nawet odwlec chwili egzekucji. Ani bogactwa tego świata, ani też moja miłość do Ciebie. – Anna była smutna i zgaszona. Widać było, że nadal nie może się z tym wszystkim co na nią spadło pogodzić. Że chyba nie pogodzi się z tym już nigdy, nawet wtedy, gdy go już tutaj od dawna nie będzie. – Odwlekanie tego, nie miałoby Aniu, najmniejszego sensu, bo przecież i tak nadszedłby kolejny wyznaczony dzień i znowu trzeba by to wszystko przeżywać na nowo. Nie Anno, przedłużanie tego, to tylko nowy ból i nowy czas liczenia każdej niemal, kolejno upływającej sekundy i nowa rozpacz, gdy widzi się, jak szybko one umykają. Tak Aniu, wiem że jest to decyzja trudna i tragiczna nawet, ale tak trzeba i inaczej być nie może. Jesteś przecież kobietą jeszcze młodą, obiektem wielu męskich westchnień. – Anna usłyszawszy to, wybuchła głośnym ironicznym śmiechem: – No wiesz Henryku, bardzo mnie teraz rozczarowałeś, doprawdy sądzi-łam, że stać Cię naprawdę na nieco większą finezję. Kto niby miałby mi Ciebie zastąpić– Czy me któryś z tych, których widziałeś tam w tym moim, wielkim mieście. Przecież ja na ich widok, dostaję mdłości. I nie mów mi, że nic o tym nie wiesz. Ale okrutny los zadrwił sobie ze mnie, pokazując mi coś wyśnionego, po to jedynie, aby gdy tylko okazało się, że jest to dla mnie niezbędne do życia, natychmiast mi to zabrać. Wiem Henryku, że nie kochasz mnie tak bardzo, jak ja Ciebie, choć jednak myślę, że mimo wszystko, nie jestem Ci całkiem obojętna. O gdybyś Ty pokochał mnie tak, jak pokochałeś swoją Danusię, to wtedy sprawa zapewne wyglądałaby zupełnie inaczej. Wtedy pewnie zostawiłbyś to wszystko, co zmusza Ciebie do porzucenia mnie i nie oglądając się na konsekwencje, pozostałbyś ze mną. – Henryk spojrzał na wyzbytą jakichkolwiek złudzeń Annę i pomyślał: – Mój Boże, jak mądrą kobietą jest Anna, czemu to wszystko tak naprawdę wygląda. A może by jednak posłuchać głosu jej serca i ... – Na chwilę się zawahał i zrozumiawszy to przeraził się. – A więc to już tak daleko zaszło. Bezwzględnie trzeba to już zakończyć. – Zaraz jednak otrząsnął się z tych myśli, które podpowiedziała mu chwila słabości. Wiedział aż nadto dobrze, że jego po-zostanie tutaj nie jest dla niego możliwe. Bo nawet gdyby tak w tej chwili zdecydował, to świadomość tego, co by w ten sposób nieodwołalnie jak to czuł, na zawsze utracił, tak zatruła by mu dalsze życie, że stało by się ono i dla niego i dla kochającej go Anny, prawdziwym piekłem. A w końcu zapewne i tak by od-szedł, ale już złamany i bez śladu nawet nadziei na szczęście. – Anna zaś nie dostrzegając nawet, że w tej właśnie chwili, zapadła już absolutnie ostateczna decyzja o odejściu Henryka, dalej kontynuowała poprzedni wątek: – Ale taka miłość, zdarza się tylko raz w życiu i to jest właśnie ta miłość, jaka przypadła mi w udziale. Niestety dla mnie, jest to miłość nieodwzajemniona. Trudno Henryku, z tym co nieuchronne, nie da się walczyć. Można się tylko z tym pogodzić. Można się też buntować, przeciw nieuchronnemu, tyle że świadomość tego, że to i tak nic nie da, mogłaby jedynie doprowadzić do obłędu. Tak już jest i inaczej być nie może. Niestety. Zrezygnowany Henryk, wysłuchał w spokoju, pełnych smutku i bólu słów Anny. Tak Anna miała niewątpliwie we wszystkim rację, ale on nie mógł zrobić nic dla niej z tego, czego by ona pragnęła. Obrzucił ją smutnym i zamyślonym spojrzeniem. Patrzył na jej rasową twarz prawdziwej arystokratki, teraz po okresie silnych wzruszeń i zawodów nieco zmizerniałą i pobladłą, patrzył na jej ciemne, gorejące silnym wewnętrznym blaskiem oczy i wspaniale bujne, bardzo jasne włosy, otaczające chmurą jej piękną głowę. Poczuł dla niej ogromne współczucie, przygarnął ją do siebie i zaczął całować, jej ciągle spragnione jego pocałunków usta. Mimo iż Henryk wyczuwał, że Anna w ostatnich dniach, cały czas znajdowała się w stanie zbliżonym, do górnej granicy jej psychicznej wytrzymałości, a więc prawie na skraju wielkiego kryzysu, nie doszło jednak do żadnych dramatycznych wydarzeń. Jej wrodzona duma, a także zdrowy rozsądek mówią-cy jej, że nic tutaj, już zrobić się nie da sprawiły, że Anna do samego końca zachowywała się, nie tyle może normalnie, bo to określenie zupełnie nie pasowało, do nadzwyczajnych przecież okoliczności, ale niemniej, ustrzegła się ona, dramatycznych scen i wybuchów, których tak bardzo obawiał się Henryk. Wspólnie ustalili, że ostatniej nocy, Anna weźmie powóz z dwójką koni, będące do stałej dyspozycji szkoły i odwiezie Henryka, jak najdalej na północ, skąd on, nie niepokojony już przez nikogo, w swoim starym przebraniu, będzie mógł spokojnie się udać, w dowolnie wybranym przez siebie kierunku.
Posted on: Sat, 28 Sep 2013 08:58:30 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015