Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom2 Święta góra. (4) Tym - TopicsExpress



          

Romuald Mioduszewski. Góra gór. tom2 Święta góra. (4) Tym razem jazda do góry, trwała bardzo krótko, a gdy drzwi windy otworzyły się, pierwszą rzeczą która rzuciła się Henrykowi w oczy, była zasadnicza zmiana wystroju pomieszczeń. Tamte, w których był poprzednio, pozbawione były jakichkolwiek cech wyróżniających, mając charakter zwykłych pomieszczeń biurowych, szarych, bezbarwnych i anonimowych, trochę jakby mechanicznych i odczłowieczonych. Tutaj było zupełnie inaczej, znacznie barwniej, korytarze były tu znacznie obszerniejsze, a ich wystrój o wiele bogatszy. Podłogi w całości przykryte były prawdziwymi dywanami, a na ścianach obszernych korytarzy wisiały kopie, kopie nie reprodukcje, co Henryk rozpoznał od jednego rzutu okiem, znanych dzieł malarskich mistrzów. Widząc to, nietrudno było się domyślić, że tym razem rzeczywiście przyprowadzono go do pomieszczeń, zajmowanych przez ludzi rządzących miastem. Funkcjonariusz który go przesłuchiwał, poprowadził go w asyście znanych już nam tajniaków, przez jasne korytarze do najbardziej luksusowej części apartamentów, zajmowanych przez miejskich decydentów. Tu bogactwo wprost kapało. Doprowadziwszy go do punktu, w którym siedziała bardzo elegancko ubrana młoda i bardzo ładna kobieta, inspektor zameldował jej swoje przybycie z mężem pani Kolwang. Dziewczyna najpierw powitała ich dobrze wyćwiczonym uśmiechem sprawnego, dobrze wytresowanego i tak samo ułożonego urzędnika, po czym przez telefon, zameldowała swoim zwierzchnikom fakt ich przybycia. Dosłownie w moment później podszedł do nich jakiś, jak wszyscy tu elegancko ubrany mężczyzna, po czym zwróciwszy się do Henryka, per panie Kolwang powiedział, że prosi go do siebie Pan Sekretarz miasta. Gdy po chwili, pomimo iż zrobił on parę kroków do przodu, Henryk nadal stał bez ruchu, zdziwiony mężczyzna powrócił do niego, po czym zapytał go: – Czy coś jest nie tak, proszę pana ? – Pan prosił ze sobą pana Kolwanga, ja natomiast nazywam się Vincent, sądziłem, że być może tak nazywa się obecny tu, inspektor policji – odpowie-dział z ironią Henryk. – No tak naturalnie, bardzo pana przepraszam panie Vincent. – po czym już bez przeszkód zaprowadził go do gabinetu sekretarza miasta. Tak naprawdę jednak, to nie przejęzyczenie się, czy może niedoinformowanie wysłannika sekretarza było powodem zatrzymania się Henryka. Dokładnie w tym samym momencie właśnie, kończyła się rozmowa dwóch tajniaków z inspektorem policji, którzy sądząc że zajęty czym innym Henryk ich nie słyszy, omawiali sprawę jego meldunku. Z rozmowy tej wynikało, że te dwa ciała które on znalazł, nie były jedynymi, jakie policyjne furgony zwiozły do tego czasu. Okazało się, że oprócz mężczyzny i dziewczynki, do kostnicy przywieziono do tej pory, jeszcze dwanaście innych trupów. Jeden ze szpicli nawet zasugerował, aby sprawdzić karabin Henryka, – bo to kto wie, może tak naprawdę, to on ich wykończył – Kiedy inspektor to usłyszał, omal się nie wściekł i sykliwym szeptem zgromił swoich, niezbyt chyba rozgarniętych podwładnych: – Milczeć kretyni, to jest mąż Danuty Kolwang, czy wy baranie łby nie jesteście w stanie pojąć tego. Widzę że to was zdecydowanie przerasta, z kim ja do ciężkiej cholery muszę pracować. Precz stąd. – I sponiewierani funkcjonariusze, jak nie pyszni, szybko oddalili się w kierunku drzwi windy. Tymczasem elegancki mężczyzna w nienagannie skrojonym szarym garniturze, zaprowadził Henryka, do pomieszczeń zajmowanych przez biuro sekretarza miasta. Przy drzwiach doń prowadzących, czekała już na nich osobista asystentka sekretarza. Ujrzawszy ich, podeszła do nich z urzędowym uśmiechem przylepionym do jej ładnej twarzyczki mówiąc: – Dzień dobry panie Kolwang, pan sekretarz czeka już na pana – po czym musiała wysłuchać, wyjaśnień towarzyszącego im mężczyzny w szarym garniturze, że ten pan nie nazywa się Kolwang, a Vincent. Jednak Henrykowi teraz było już wszystko jedno, chociaż znaczenie jakie tutaj nadawano, panieńskiemu nazwisku jego żony, było dlań bardzo zastanawiające. Kiedy wreszcie wprowadzono Henryka, do gabinetu sekretarza miasta, ten już, jako jedyny do tej pory, nie pomylił jego nazwiska, tylko kordialnie po-witał go, potrząsając jego dłonią, z właściwą wszystkim politykom przesadną, pełną fałszu i obłudy grzecznością. Przyjrzał się następnie uważnie Henrykowi, po czym rzecz oczywista jego pierwszym pytaniem było, czy Pani Danuta Kol-wang z Kamiennego Domu, jest naprawdę jego żoną. Henryk wzruszywszy ramionami odpowiedział: – No to już pańscy ludzie, zapewne zdążyli stwierdzić. Ale może by tak wreszcie zacząć mówić o tym, z czym ja tutaj przyszedłem, jako że nie jestem tutaj wysłannikiem swojej żony, a przybyłem sam z siebie, z zupełnie inną sprawą, śmiertelnie rzec można poważną, dla wszystkich mieszkańców waszego miasta. Dla was samych ta sprawa, jest równie ważna jak sądzę. O swojej żonie bardzo chętnie jeszcze porozmawiam, bo jest naprawdę o kim, nawet pan sobie nie zdaje sprawy jak piękna i mądra jest to kobieta, ale może uczynimy to nieco później, już po załatwieniu sprawy naprawdę najważniejszej. To w przeciwieństwie do rozmów o mojej żonie, czekać absolutnie nie powinno. Tym czymś jest jak już to powiedziałem, śmiertelne niebezpieczeństwo które zawisło nad całym waszym miastem. A jeszcze jedno; wobec wagi i znaczenia sprawy, która mam tutaj do zakomunikowania, muszę prosić, aby wszystko to co powiem, zostało zaprotokołowane. Powiedziawszy to, z uwagą zaczął przyglądać się osobie sekretarza miasta. Jak się tego zresztą spodziewał, nie zobaczył niczego ciekawego. Ot zwykły polityk, śliski i gładki jak glista. Taki glisto-szczurek, jak go Henryk w myślach określił. Gdy wreszcie zjawiła się stenotypistka, Henryk zaczął przekazywać do protokołu, wszystko czego był świadkiem i co zaobserwował. Przekazał przy tym także własne spostrzeżenia i wypływające z nich wnioski. Szczególnie pod-kreślił fakt, że zgodnie z jego spostrzeżeniami i wnioskami jakie z tego muszą wynikać, proces walenia się skalnych zboczy, już się rozpoczął i że teraz nikt i nic, nie jest już w stanie procesu tego powstrzymać. Miasto w jego opinii zostało już stracone bez możliwości jakiejkolwiek apelacji, ale życie jego mieszkań-ców można jeszcze uratować. Pozostała jeszcze jedynie możliwość uratowania życia jego mieszkańców, drogą natychmiastowej ewakuacji, ale i z tym także należy się bardzo spieszyć, jako że góra już się zaczęła walić. Ponieważ Henryk zeznawał do protokołu, sekretarz przeprosiwszy go wyszedł mówiąc, że niebawem do niego powróci. Tak naprawdę jednak, udał się on do tajnego przejścia, bezpośrednio łączącego jego biuro, z biurem samego burmistrza. W gabinecie burmistrza siedziało już kilkanaście osób, pilnie wpatrzonych w wielki ekran, na którym widać było gabinet sekretarza. W tej chwili znajdujący się tam Henryk składał zeznanie do protokołu. Burmistrz był to człowiek bardzo podobny do swojego sekretarza, grubszy jednak i sporo starszy. Wpatrując się w ekran, słuchał uważnie wszystkiego co mówił Henryk i z zafrasowaną miną, stukał trzymanym w ręku ołówkiem w blat biurka. Ujrzawszy wchodzącego do jego gabinetu sekretarza spytał: – No i co ty o tym wszystkim sądzisz ? – Facet chyba na pewno jest uczciwy. Ale czy jego tożsamość została w pełni potwierdzona. – wtedy burmistrz popchnął w jego kierunku dwa leżące na jego biurku dokumenty. Sekretarz wziął oba te dokumenty do ręki i zaczął je uważnie czytać. Pierwszym z nich było świadectwo ślubu panny Danuty Kol-wang z Kamiennego Domu i pana Henryka Vincenta, wystawione przez burmistrza miasta Illstadt. Drugi wystawione również przez tegoż samego burmistrza, potwierdzało ojcostwo Henryka, jeśli chodzi o dziecko pani Danuty Vincent z domu Kolwang. Widząc te papiery sekretarz mruknął: – No tak, ale to niestety cholernie komplikuje całą sprawę. Temu człowiekowi jednak mimo wszystko, nie może spaść nawet jeden włos z głowy, to chyba jest jasne nawet dla was. – Sekretarz zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował swoją myśl: – Ale to jest takie dość dziwne małżeństwo. – A co ty o tym możesz wiedzieć. Mąż to mąż, no i jeszcze to dziecko. Zresztą, gdyby nawet tak było jak mówisz i byli oni najdziwniejszym małżeństwem pod słońcem, to co sądzisz może iż zmieniłoby to cokolwiek. – zaperzył się burmistrz. Podparłszy głowę na rękach burmistrz zamyślił się. Zastanawiał się, co tu dalej z tym fantem robić. Po jego minie widać było iż sprawa jaka tak niespodziewanie teraz wynikła, jest dla niego naprawdę niezwykle trudnym do zadecydowania problemem. W końcu, po dłuższej chwili zastanowienia przerwał swoje rozmyślania mówiąc: – Jedno jest w tym wszystkim pewne. To wszystko co on tu przekazał, na-leży bezwzględnie sprawdzić i to sprawdzić bardzo dokładnie i możliwie jak najprędzej. Tam w protokole jest to wszystko opisane niezwykle drobiazgowo i z wszelkim detalami. Sprawdzenie tego przede wszystkim, należy mieć na względzie. – Mając w tym momencie obecnych przy sobie, wszystkich funkcjonariuszy służb miejskich, będących tu na naradzie związanej z ostatnimi przygotowaniami do mającego się dziś odbyć święta miasta, natychmiast wydał szefom odpowiednich jednostek, odpowiednie rozporządzenia. – Ale co z nim panie burmistrzu. Może przecież nieźle narozrabiać. Wy-puścić go ?– zapytał szef miejscowej policji. – Ani mi się waż. Tego jeszcze nam brakowało, żeby zaczął rozgłaszać te swoje rewelacje, wśród mieszkańców naszego pięknego Anns. Koniecznie trze-ba go od nich odizolować, myślę że trzeba go zamknąć w więzieniu specjalnym, stamtąd na pewno go nikt nie usłyszy. Ale przedtem, jak mi się wydaje, bardzo przydałoby się go trochę zmiękczyć na komendzie policji. Ale pamiętaj, delikatnie i bez żadnego bicia. Niech nikt nie waży się go tknąć. Weź do tego, któregoś z tych swoich specjalistów od obróbki psychologicznej – tu burmistrz pomachał grubym paluchem, przed nosem komendanta policji – Ona ta Kolwang, ma bardzo długie ręce i kto wie co może wymyślić, z całą pewnością jednak, jeśli tylko zechce, może każdemu z nas bardzo zaszkodzić. Jakby jej na tym zależało, na pewno może nam zrobić, coś wyjątkowo paskudnego. Dlatego mówię jeszcze raz, trzeba z nim postępować niezwykle ostrożnie. Niemniej z pewnością koniecznie trzeba go izolować, od któregokolwiek z mieszkańców miasta. Tam w tym waszym kryminale, do celi wpuścicie naszych ludzi. Trochę ich przed tym ucharakteryzujcie. Niech się dowiedzą, co on teraz zamierza zrobić. Potem za-decydujemy co z nim będzie dalej. Wypuścić już teraz, jeśliby by był grzeczny, albo dalej trzymać jeśliby zamierzał rozrabiać. W razie czego, bardzo elegancko przeprosi się go za pomyłkę. Na razie jednak lepiej będzie, trochę go przetrzymać, tak co najmniej do jutrzejszego popołudnia. Wcześniej wypuścić go absolutnie nie wolno. Wyobrażacie sobie jak on by mógł narozrabiać, gdyby zaczął to z czym tu przyszedł, publicznie rozgłaszać. Jeszcze by nam tu wyszykował, jakąś nie daj Boże rewolucję. Poza tym mam pewien interesujący pomysł jeśli chodzi o jego małżonkę; dobrze będzie go mieć, jako kartę do pewnego, niezmiernie dla naszego miasta korzystnego przetargu. Jeśli by się mój plan udało przeprowadzić, naprawdę my wszyscy, w tym także i mieszkańcy miasta, Moglibyśmy naprawdę nieźle zarobić. Być może też, z niego samego, uda się nam coś wycisnąć. Może nam coś ciekawego powie nie tylko o górze która ma się nam zwalić na głowy. Przede wszystkim jednak i zapamiętajcie to sobie szczególnie mocno, nikt i nic nie może w niczym, powtarzam z największym naciskiem, dosłownie w niczym, zakłócić dzisiejszego święta. Wyobrażacie sobie, jakie pieniądze zostały w to wszystko zaangażowane. Gdyby coś uniemożliwiło odbycie się dzisiejszej uroczystości, lub choćby tylko poważnie ją zakłóciło, to po nas, nawet by tu ślad nie pozostał. Tak więc wszelkie ustalenia dotyczące jej przygotowania są aktualne. Tu nic nie uległo zmianie i – tu burmistrz podkreślił swoje słowa bardzo wymownym gestem – nie może nim ulec. – W tej chwili w monolog burmistrza, wtrącił się sekretarz miasta mówiąc: – Ale jeśli on mówi prawdę, to i tak może po nas nie pozostać nawet mokra plama. Tu chyba chodzi o coś więcej niż tylko o stołek. Wygląda na to, że może to być gra, kto wie, być może nawet o nasze życie. – Burmistrz słuchając tego, rozzłościł się nie na żarty. Ryknął : – A ty durniu myślisz, że po co ja ich wysyłam do sprawdzenia tego co Vincent mówił. Na razie zrobić jak mówię. Przede wszystkim sprawdzić to co on mówił, czy jest w tym choć trochę prawdy. – No a co z dzisiejszym świętem, gdyby jednak mimo wszystko potwierdziło się to co on mówił. – zainteresował się sekretarz. Burmistrz aż podskoczył, gdy to usłyszał : – Święto musi się odbyć. – wykrzyknął z pasją. Jego wzburzenie potrwało jednak tylko krótką chwilę. Na moment zamyślił się : ˗ Właściwie to powinno się Ich o tym wszystkim zawiadomić, najlepiej by było gdyby to co zrobimy, co musimy zrobić, było realizacją ich decyzji. Niestety jest to niemożliwe, zupełnie nie ma na to czasu. Zresztą i tak wiadomo co by Oni powiedzieli. To by była tylko formalność. Zawsze jednak wygodniej jest, gdy można się czymś takim podeprzeć. No cóż, tym razem niestety musimy z takiego zabezpieczenia zrezygnować. ˗ Na chwilę przerwał. Teraz na jego twarzy malował się zupełny spokój. Kontynuując przerwaną przed chwilą wy-powiedź skierował swoje słowa do sekretarza : ̶ Czy ty wiesz gamoniu jakie w to wpakowano pieniądze. Dotąd się jeszcze nie zawaliło, to pewnie dzisiaj też się nie zawali. Ale zbadać to rzeczy-wiście trzeba. Jak już będzie coś wiadomo, to czekam natychmiast na informacje. Mam nadzieję, że będą to bardzo dokładne i szczegółowe informacje. Teraz żegnam panów. Do roboty. Tymczasem w gabinecie sekretarza miasta, Henryk już dawno skończył dyktowanie i aktualnie właśnie trwało przepisywanie protokołu, gdy w pewnej chwili otworzyły się drzwi gabinetu. Nie ukazał się w nich jednak, tak jak się tego Henryk spodziewał sekretarz miasta, ale pięciu funkcjonariuszy służb specjalnych, w kombinezonach podobnych do kominiarskich uniformów i długodachych czapkach. W rękach trzymali przygotowaną do natychmiastowego użycia automatyczną broń szybkostrzelną. Błyskawicznie podbiegli do Henryka i chwyciwszy go pod ręce, wywlekli z gabinetu. Wszystko to stało się tak szybko, że Henryk zdołał jedynie pomyśleć: – Cóż to za banda, nieodpowiedzialnych idiotów. Dalej sprawy potoczyły się, zgodnie ze zwykłą policyjna rutyną. Jeszcze w gabinecie sekretarza miasta Henryk został skuty kajdanami z rękami na ple-cach, następnie zaś zawleczono go do specjalnej windy, po czym gdy zjechała ona już na sam dół, natychmiast wyciągnięto go z niej i zapakowano do policyjnej karetki, przewożąc do gmachu, miejscowej komendy policji. Tu na początek wrzucono go do celi zajmowanej z pozoru, przez pospolitych przestępców. Ci jakoś nie wykazali na szczęście, większego zainteresowania jego osobą. Jeden tylko z nich przysiadł się do niego, po czym rozpoczął z nim rozmowę. Był bardzo ciekawy za co Henryk znalazł się w policyjnym kryminale, a po usłyszeniu jego historii koniecznie chciał wiedzieć co ów dalej zamierza. Henryk naturalnie natychmiast zorientował się iż przykleił się do niego policyjny szpicel. Na-wet by zadowolony z faktu iż do tego doszło jako, że wskazywało to jedno-znacznie iż jego spraw ktoś się jednak interesuje. Dlatego skorzystał z tego szczególnego przekaźnika informacji i szczerze powiedział, tak o tym co myśli o postępowaniu miejskich decydentów, jak też i o tym co dalej zamierza zrobić dosłownie w chwilę po opuszczeniu policyjnych kazamatów. W niedługą chwilę po zakończeniu ich rozmowy, policyjny kapuś został wezwany z celi do pokoju jego bezpośredniego zwierzchnika, gdzie z wszystkimi szczegółami powtórzył mu to, co usłyszał od Henryka. Nikt już więcej nie zainteresował się jego osobą, a po godzinie mniej więcej, zaprowadzono go na przesłuchanie, do gabinetu któregoś z wyższych policyjnych funkcjonariuszy. Już sam gabinet miał zapewne swoim wyglądem za zadanie, przygotować doprowadzanych tam ludzi do długich i szczegółowych zwierzeń. Wielki i po-nury o niezwykle wysoko umieszczonym suficie, był prawie pusty a jego wyposażenie stanowiło jedno drewniane biurko i dwa proste krzesła, jedno za biurkiem dla przesłuchującego drugie ustawiono przed biurkiem w odległości od niego mniej więcej trzech metrów. Panujący w gabinecie półmrok rozjaśniło jedynie ostre światło emitowane przez ustawioną na biurku lampę oświetlającą stojące przed biurkiem krzesło, przeznaczone dla przesłuchiwanego. Funkcjonariusz do którego Henryka doprowadzono nie zrobił na nim złe-go wrażenia. Szczerze za mówiąc Henryk ujrzawszy go, był jego wyglądem nie-co zaskoczony. Zupełnie mu on nie pasował do zajmowanego przez siebie po-mieszczenia. Był to wysoki i postawny mężczyzna w wieku nieco wyższym niż średni, (Henryk ocenił go na 45 do 50 lat) o twarzy raczej nie znamionującej, sprawowanego przez niego zawodu. Gdy wprowadzono do jego gabinetu Henryka rozpoczął on jak to zwykle miał w zwyczaju, gdy przyprowadzano do nie-go, ludzi o coś oskarżonych: – Proszę podać swoje nazwisko i imię, a także datę urodzenie i miejsce zamieszkania. Gdy Henryk usłyszał to, spojrzał na niego z lekką ironią i kiwnąwszy głową powiedział: – Po pierwsze nie zwykłem rozmawiać na stojąco, więc może najpierw poprosi mnie pan abym usiadł. – gdy zaś policjant spełnił jego życzenie – kontynuował: – Niech pan przestanie grać tę farsę, panie... no właśnie, jak do tej pory nie wiem z kim rozmawiam, a przecież pan na pewno jakoś się nazywa: – Pułkownik Burst, – oficer patrzył na Henryka z zaciekawieniem, po czym uśmiechnął się. – Przepraszam ale takie miałem instrukcje. Myślę jednak, że rzeczywiście możemy to sobie darować. – Naturalnie, pułkownik Burst doskonale wiedział kogo mu przyprowadzono. Podobał mu się ten człowiek. Kol-wang pomyślał – to nazwisko wiele znaczyło. Kto jak kto, ale on musiał to z racji zajmowanego przez siebie stanowiska. wiedzieć bardzo dobrze. – A więc to był mąż samej Danuty Kolwang. – Pułkownik Burst z ciekawością przyjrzał się doprowadzanemu do niego Henrykowi, po czym zgasił stojącą na jego biur-ku lampę i przeniósł stojące w oddaleniu krzesło bezpośrednio przed biurko. – No tak, trudno się zatem dziwić, że mąż takiej kobiety zachowuje się w podobny sposób. Widać było po nim aż nadto wyraźnie, że w pełni zdaje sobie sprawę, ze swojej nietykalności. Poza tym był on chyba, niezwykle inteligentny. Ale że oni zdecydowali się go aresztować. To chyba jednak było bardzo ryzykowne, on sam mimo wszystko, chyba by się na to nie zdecydował. No ale może jest w tym coś takiego, czego on nie wie. – Burst zamyślił się. Henryk usłyszawszy nazwisko swojego rozmówcy, rozpoczął z nim rozmowę: – No tak już jest znacznie lepiej. A więc nie bawmy się już dłużej w ciuciubabkę, panie pułkowniku Burst. Pan świetnie wie kim ja jestem, ale ja też to wiem doskonale. Wiem także że każdy w tym mieście, bez względu na to kim by nie był, sto razy by się zastanowił, zanim by podniósł rękę na męża pani Da-nuty Kolwang. Szczególnie dobrze zaś to wiedzą pańscy, niestety dysponenci. Dlatego też nie przypuszczam, aby mi tutaj mogło naprawdę, coś z waszej strony grozić. Kolwangowie to jednak chyba zbyt wysokie progi, jak na to karzełkowate miasteczko. Niech mi pan po prostu powie, o co tu naprawdę do ciężkiej cholery chodzi, a ja wtedy postaram się to odpowiednio skomentować i w ten sposób zakończy się być może, ta idiotyczna zabawa. Pułkownik wysłuchawszy Henryka, pogładził się po policzku i chwilę pomyślawszy powiedział: – Chyba ma pan we wszystkim rację, ale ja naprawdę nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim może chodzić. Wie pan, ja jestem mimo wszystko tylko funkcjonariuszem policji, a tych nie informuje się o zbyt wielu sprawach. My jesteśmy jak to zapewne bardzo dobrze panu wiadomo, tylko najzwyklejszymi narzędziami, od wydawania decyzji są tu ludzie zupełnie inni i to chyba nawet nie ci, od których tu pana przywieziono. Mnie pana kazali po prostu, trochę jak to się mówi przycisnąć, ale tak jak pan słusznie mniemał, absolutnie bez jakiegokolwiek użycia siły. Podobno, całą tą sprawą kieruje osobiście sam burmistrz. Ale przecież ani ja, ani pan tym bardziej, nie jesteśmy durniami, pozwoli więc pan tylko, że przeczytam panu listę zarzutów, jakie kieruje się pod pańskim adresem. Myślę, że chyba nie zaszkodzi, jeśli pan to będzie wiedział. A więc po pierwsze, oskarża się pana o sianie defetyzmu wśród mieszkańców miasta Anns. To tak delikatnie na początek, bo dalej jest już niestety, znacznie gorzej. Po drugie więc, w nawiązaniu do pierwszego, oskarża się pana o nawoływanie do społecznych niepokojów. Po trzecie, jest pan oskarżony, o rozsiewanie wśród mieszkańców Anns fałszywych informacji. W sumie zaś wszystkie te zarzuty, zbierają się w zarzut najpoważniejszy, jest nim godzenie w styl życia mieszkań-ców miasta a także w ich indywidualną wolność. No i co pan na to panie Vin-cent, czy może to już panu wystarczy ? – Tak to już mi najzupełniej wystarczy. – powiedział Henryk, z politowaniem kiwając głową. – Ale – mówił Henryk kontynuując – mimo wszystko wyniosę z pańskie-go gabinetu, coś pozytywnego. – Co takiego mianowicie – zapytał zaciekawiony Burst – A to, że nareszcie natrafiłem na kogoś, kto wie od samego początku, jak ja się nazywam. Niech pan sobie wyobrazi, że wszyscy ci, z którymi do tej pory rozmawiałem, używali w rozmowie ze mną nazwiska Kolwang i to właśnie pa-nie pułkowniku, jest zapewne kluczem do tej sprawy. – Pewnie ma pan rację panie Vincent – a tak a propos, czy łyknie pan jednego z prostym funkcjonariuszem, od którego tak naprawdę, nic nie zależy ? – Z panem nawet chętnie – odpowiedział Henryk, po czym pułkownik wyciągnął z szuflady biurka, butelkę irlandzkiej whisky i dwie średniej wielkości szklaneczki, po czym napełniwszy je do pełna, podał jedną z nich Henrykowi. W chwilę później wypili za swoje zdrowie. – Myślę że już chyba możemy zakończyć tę farsę. – powiedział po spełnieniu toastu pułkownik. – Pan tu przecież decyduje – odpowiedział mu Henryk. Pułkownik wypiwszy toast zamyślił się. Po chwili powiedział: – Wie pan, prawdę mówiąc, to chyba jednak trochę ryzykuję, bo tak na-prawdę to cholera wie, co oni z tego chcą ukręcić. Nawet zakładając że robią oni cholerne głupstwo, które im później mocno się odbije na zdrowiu, to zanim do tego dojdzie, mogą się nieźle po mnie przejechać. Ale dobrze, dajmy sobie z tym spokój. Mimo wszystko zaryzykuję. – Nie wiem czego oni chcą panie pułkowniku Burst, ale dobrze, niech będzie szczerość za szczerość. Tak więc szczerze panu radzę, niech pan dziś jesz-cze opuści to miasto. Ono niebawem, może nawet już za chwilę, przestanie istnieć. Widzi pan te skały – tu Henryk pokazał Pułkownikowi widoczne przez okno niebotyczne, piętrzące się nad miastem skalne zbocza. To wszystko niebawem runie na wasze miasto. Tego nikt kto tu się będzie wówczas znajdował, na pewno nie przeżyje. Nie będzie miał na to, najmniejszej nawet szansy. Do-brze żeście wszyscy tutaj, na to zapracowali. Powiem panu zupełnie szczerze, z podobną głupotą i nieodpowiedzialnością, jeszcze się chyba nigdy w życiu nie zetknąłem. A muszę panu powiedzieć, że naprawdę nie jedno już widziałem. To właśnie jest to, o czym ja dzisiaj powiedziałem, sekretarzowi miasta. Tylko to, nic więcej i dlatego właśnie znalazłem się tu u Pana, panie pułkowniku Burst. No i co pan powie na to? – Co też pan mówi panie Vincent – spytał, najwyraźniej mocno poruszony pułkownik Burst. – Wiem to na pewno, panie pułkowniku, byłem w miejscu gdzie jest to wypisane naprawdę bardzo wyraźnie. Tak wyraźnie, że nie ma nawet żadnej możliwości od tego apelacji. Mówię jak najpoważniej. Żadna apelacja od tego co się musi wydarzyć, nie jest już możliwa. To jest absolutnie przesądzone. Niech mi pan wierzy, jedyne co można sensownego w tej sytuacji zrobić, to stąd uciekać. I to uciekać jak najdalej od tego miasta i jeszcze możliwie jak najprędzej. Najlepiej tam, gdzie pieprz rośnie. Tak panie pułkowniku Burst, to są właśnie te fałszywe informacje i to sianie defetyzmu. – Henryk na chwilę zamilkł, przypatrując się z naciskiem siedzącemu przed nim mężczyźnie, potem kontynuował swoją wypowiedź: – Może mi pan nie wierzyć, ale co panu szkodzi podmuchać na zimne. To przecież nic pana nie kosztuje, a być może uratuje mu życie. Proszę przeliczyć bilans strat i korzyści. Zapewniam panu, że lepszego interesu nigdy więcej pan już nie zrobi. – Zakończywszy swoją wypowiedź Henryk uważnie przyjrzał się przesłuchującemu go oficerowi bezpieczeństwa. Pułkownik Burst, był mocno zafrasowany, widać było że to co przed małą chwilą od niego usłyszał, zrobiło na nim wielkie wrażenie. Na jego twarzy rysował się zastanowienie, wymieszane z silnym niepokojem. Przez chwilę milczał po czym powoli ale tonem zdecydowanym i stanowczym zaczął mówić: – Wie pan panie Vincent, w panu jest coś takiego, co sprawia że panu chce się wierzyć, jakaś taka jasno czytelna wewnętrzna uczciwość. Ja myślę, może zresztą jestem naiwny, ale powiem panu że wierzę, iż to co pan mówi jest całkowitą prawdą. Więcej nawet panu powiem, jestem tego dziwnie pewien. Coś jeszcze panu powiem. O tym, że ta góra nad miastem może się w końcu zwalić na miasto, już się słyszało wcześniej. Szybko jednak takie głosy milkły, dziś lepiej pojmuję dlaczego tak się działo. Widocznie stosowano skuteczne sposoby do ich wyciszania. Ja osobiście nigdy do tych spraw nie zostałem włączony. Za mało mi wierzyli. Tak ma pan Rację, trzeba uciekać. Niestety dzisiaj nie jest jeszcze możliwym, abym stąd wyjechał. Dziś wieczorem zaczyna się to ich cholerne święto i wszyscy bez wyjątku musimy być do dyspozycji komendanta policji i burmistrza. Pościągano nawet wszystkich tych, co byli na urlopach. – Pułkownik na dłuższą chwilę zastygł w zamyśleniu. Na jego twarzy widać było silną wewnętrzna walkę. Uporawszy się w końcu z natłokiem myśli, zdecydował jak ma postąpić. Ustaliwszy co powinien w obecnej sytuacji zrobić, uśmiechnął się do Henryka po czym powiedział: – Teraz już rozumiem dlaczego oni pana aresztowali. Oni po prostu boją się aby ich pieniądze które wpakowali w tę błazeńską maskaradę, ten jak to pan nazwał Sabat Złotego Cielca nie poszły do diabła. Tak ci co tu naprawdę rządzą, spodziewają się na tym dużo, a nawet bardzo dużo zarobić, tymczasem to co pan chciałby wszystkim tutaj rozgłosić, mogłoby łatwo sprawić, że nie tylko nic by nie zarobili, ale jeszcze wszystko co w to wpakowali przepadłoby z kretesem. Tak rzeczywiście, to co pan mi powiedział, całkowicie wszystko wyjaśnia. Dla-tego też mimo wielkiego na pewno strachu, zdecydowali się pana zamknąć. Szkoda że już dziś nie mogę stąd prysnąć. Ale wie pan co? Od jutra zrobię sobie, dwa tygodnie urlopu. Tak niewątpliwie jest w panu coś, co każe panu wierzyć, pan na pewno jest uczciwy, czego niestety nie da się powiedzieć, o tych wszystkich na górze w tym mieście. Między nami mówiąc, to istna kloaka. Do-brze, tak właśnie muszę zrobić. Nie powinno być z tym żadnego kłopotu, urlop mi się przecież od dawna należy. Tak właśnie zrobię. – powiedziawszy to uśmiechnął się do Henryka z sympatią. – No ale teraz musimy się już pożegnać. Czekają już na pana. Jak pan opuści mój pokój, to oni zawiozą pana do specjalnego więzienia, dla tak zwanych gości specjalnych. Chyba nie ma tam teraz wielkiego tłoku. Zgodnie z tym co pan mówił, ja również nie sądzę aby naprawdę mogło tam panu cokolwiek grozić. Nie panu, tak właśnie myślę. Ja już za chwilę, stawię się przed oblicze naszego burmistrza. Myślę że to co ode mnie usłyszy nie poprawi mu humoru. Teraz na pożegnanie pozwoli pan panie Vin-cent, uścisnąć swoją dłoń. Stało się dokładnie tak, jak przepowiedział to pułkownik. Henryka zapakowano, razem ze wszystkim tym co posiadał i co przyniósł do błękitnego wieżowca na swoim grzbiecie, a więc plecakiem i karabinem, do policyjnej więźniarki, po czy przy dźwiękach policyjnej syreny, pojazd natychmiast ruszył, wywożąc go do odległego o piętnaście mil, jak to usłyszał, od wiozących go funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa, więzienia dla tzw. nadzwyczajnych gości – inaczej mówiąc, podejrzanych politycznie. Tymczasem powrócili już do biura burmistrza, wysłani przez niego dla sprawdzenia wieści otrzymanych od Henryka, funkcjonariusze ekip badawczych. Bardzo szybko sporządzono w tej sprawie oficjalny raport, który pomimo pewnych niejasności i drobnych wątpliwości niestety w niczym w zasadzie nie potwierdzał, złowieszczych sugestii Henryka. Właśnie w tym czasie, kiedy karetka więzienna służby bezpieczeństwa, wiozła Henryka w kierunku specjalnych kazamatów dla ekstra gości, do gabinetu burmistrza wchodził szef grup operacyjnych, wysłanych dla sprawdzenia in-formacji Henryka. Człowiek ten, był z burmistrzem w dość bliskich stosunkach, dlatego też wszedłszy do jego gabinetu, nie czekając na specjalne zaproszenie, rozsiadł się wygodnie, na przystawionym bezpośrednio do biurka burmistrza krześle mówiąc: – Masz tu swój raport Frank. Chyba powinieneś być z niego zadowolony. Wiesz zmęczyłem się trochę tym łażeniem po górach. Może tak byś mi nalał jednego. – Burmistrz machinalnie wyciągnął z biurka prywatną butelkę Burbona oraz dwie szklanki, po czym nalawszy szefowi grup operacyjnych i sobie solidnego drinka, pogrążył się w lekturze otrzymanego raportu. Szybko przeczytał wszystkie zawarte w nim stwierdzenia. Jego treść zawierała informacje w zasadzie go uspakajające, ale nie wszystko w nim się jednak burmistrzowi podobało. Był jak na tak nadzwyczajną okoliczność, jakiś zbyt gładki i zbyt ogólnikowy. Nie ten dokument na pewno nie rozwiewał jego wszystkich wątpliwości. Prze-czytał go jeszcze raz, ale teraz spodobał mu się on jeszcze mniej. Odłożył raport i spojrzał przez okno wprost na piętrzące się nad miastem, gigantyczne skalne złomy. Przez chwilę wyobraził sobie, że cała ta nieprawdopodobna masa wali się na miasto. Poczuł jak zimny pot występuje mu na skroniach. Trwało to jednak tylko mgnienie oka. Już po chwili stary polityczny gracz opanował nerwy. Poskrobawszy się w głowę włodarz miasta odezwał się: – Raport, raportem, jest taki właśnie jak nam na dziś potrzeba, ale po-wiedz tak sam od siebie, tak zupełnie szczerze, co ty tak naprawdę sam o tym myślisz. Byłeś tam na miejscu, widziałeś to wszystko. – Usłyszawszy to szef działu operacyjnego zrobił zafrasowana minę, po czym wolno cedząc słowa z namysłem odpowiedział : – Powiem ci Frank szczerze, ten Kolwang, tfu cholera, ten Vincent, nie wygląda mi na takiego, który by miał kłamać. Zresztą powiedz, po co by miał to robić. On tam na pewno coś widział i cała nasza nadzieja w tym, że nie ocenił tego właściwie. Sam wiesz że nie jest to byle pętak, tylko cholernie ważna figura. Jasne jest, że to musi być ktoś, skoro sama Danuta Kolwang wybrała go na swojego męża. Mówię ci, to nie może być byle palant, tylko też pewnie, ktoś cholernie ważny. Ktoś z tych wysokich sfer, do których ani ja, ani ty ani też nikt z naszego Anns nigdy nie wejdzie. Tego za pieniądze niestety nie da się kupić. Nie mój drogi, on naprawdę wierzył w to co mówił, wierzył w każde słowo, to było po nim widać i dla tego się niepokoję. Tym razem mój drogi, chodzi także o naszą własną skórę. Wyobrażasz sobie, co tu by się działo, gdyby to wszystko zwaliło się nam głowy, a jak się nad tym zastanowić, to chyba niezbyt mądrze do tej pory postępowaliśmy. To wszystko jakoś mi nie pasuje. Tu chyba na-prawdę szykuje się coś wyjątkowo paskudnego, mówię ci, czuję to przez skórę. Poza tym, to nie on pierwszy o tym mówił, i ty sam o tym wiesz najlepiej, choć nigdy dotąd ostrzeżenia nie były aż tak radykalne. Wiesz co Frank – szef grup operacyjnych miał niezbyt pewną minę – coś ci powiem tak zupełnie uczciwie. Mnie też to wszystko się cholernie nie podoba i bardzo mnie to prawdę mówiąc niepokoi. Nie to, żeby w tym raporcie były same kłamstwa. Co to, to nie! To jest zbyt poważna sprawa, na takie numery. W końcu przecież, jeśli on ma rację i ta cała cholerna góra zwali się nam na głowy, to nas wszystkich szlag z miejsca trafi i tego już nie wyrównają ani tobie ani mnie żadne pieniądze, ani stanowiska, ani też ordery czy krzyże. No co ci wtedy będzie po twoim burmistrzostwie i po tych wszystkich pieniądzach coś je pod tyłkiem zgromadził, co Frank, odpowiedz mi? – To samo co tym wszystkim, co wpakowali swoją forsę, w to cholerne święto, po tej ich forsie, co mają ją na tym parszywym gównie zarobić. – ponuro, ale jakby z nutą lekkiej satysfakcji, odpowiedział burmistrz. – No właśnie, wtedy to już nic nikomu, po czymkolwiek, bo wszystko i wszystkich diabli wezmą. Tak więc mój drogi w raporcie w zasadzie jest wszystko to, co stwierdzono naprawdę, ale jak zwykle w takich sprawach, nie do końca jednak. Jest tam w tych górach, mówię ci to z ręką na sercu coś takie-go, powiem ci to jako swojemu przyjacielowi, co mi się cholernie nie podoba. Wiesz niby nic szczególnego się tam nie dzieje, nic specjalnego też nie widać, ale czuje się po prostu przez skórę, że coś tam jest cholernie nie w porządku. Jest tam coś takiego, co wymyka się obserwacjom, ale co się przez skórę czuje. Ja myślę, że tego tak nie można zostawić. Dziś rozumiem, przez to gówniane święto, niczego się nie da załatwić, ale jutro jednak koniecznie trzeba to gruntownie przebadać. Co ty Frank na to ? – Tak masz zupełną rację, niech no tylko minie to cholerne święto, to zajmiemy się tym na poważnie. – odparł z animuszem burmistrz. Szef służb specjalnych słysząc to uśmiechnął się i pokiwał z powątpiewa-niem głową.
Posted on: Mon, 26 Aug 2013 06:07:05 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015