Rozdział 28: - Harry, wstawaj! – Brunet poderwał się, nie - TopicsExpress



          

Rozdział 28: - Harry, wstawaj! – Brunet poderwał się, nie mając pojęcia, o co chodzi. Jeszcze chwilę temu śnił o Draco, ubranym jedynie w zielony, błyszczący krawat. - Szybko, nie ma czasu! – Popędził go jakiś inny głos. Ron i Neville stali przed nim, ubrani w wyjściowe szaty. - Co się staaaało? – zapytał, szeroko ziewając. – Zaspałem na lekcje? Przecież jeszcze wcześnie… – Na potwierdzenie swoich słów wskazał na budzik, który pokazywał dopiero dziesiątą. DZIESIĄTĄ! - Snape mnie zabije – wyskoczył szybko z łóżka, potykając się o narzutę, w którą się następnie zaplątał, spadając z hukiem na tyłek. – jeśli spóźnię się na eliksiry. - Lekcje nie są teraz ważne – powiedział Ron nerwowym tonem, a brunet popatrzył na niego zdziwiony, siedząc na podłodze i przerywając walkę z nieszczęsną narzutą, która nie chciała puścić go do łazienki. - Nie? – zapytał niepewnie. - Nie, Harry. Teraz mamy ważniejszą sprawę do załatwienia. OOO Pół godziny później Harry stał przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie. Wcześniej przyjaciele wepchnęli go do łazienki, każąc wziąć szybki prysznic i umyć zęby. Nie chcieli powiedzieć mu o co chodzi, ale gdy podali mu odświętne szaty, w które kazali mu się ubrać, popatrzył na nich zdziwiony. - Wy chyba, nie… - Harry, nie możemy nic powiedzieć – stwierdził Neville. – Zazwyczaj odbywa się to jeszcze bardziej drastycznie. - Drastycznie? – zapytał niepewnie Złoty Chłopiec. – Ale przecież… - Kumplu, ufasz nam? – Brunet skinął głową. – To proszę, załóż te ubrania, a później wszystko się wyjaśni. - Czy to jakaś kolejna porąbana tradycja? Poranek kawalerski? - Słyszałem kiedyś o wieczorach kawalerskich, organizowanych przez mugoli, ale nie, to co teraz robimy, nie ma z tym za wiele wspólnego – powiedział Ron. - Ale jeśli wpakujecie mnie w jakieś kłopoty… - Sam się wpakowałeś, Harry. A teraz nie mamy czasu. A teraz oglądał swoje lustrzane odbicie. Miał na sobie czarną szatę, ze srebrnymi wstawkami, eleganckie buty i skórzany płaszcz. Włosy miękko opadały mu na ramiona. - Wyglądam jak z matrixa – mruknął. – To co dalej? - Teraz zawiążemy ci oczy – powiedział Ron, podchodząc do niego z czarną opaską. - Co? Nie zgadz… - Harry, proszę nie utrudniaj – przerwał mu Neville. – To tradycja, a my i tak staramy się ją jak najbardziej uprościć. Gryfon poddał się, choć ciemność jako ogarnęła go po założeniu opaski, przypomniała mu nieprzyjemną ciasnotę schowka pod schodami. Poprowadzili go schodami w dół, podtrzymując za ramiona. Szedł, korytarzami zamku i zdziwiony zauważył, że nie dobiegają do jego uszu żadne dźwięki. W piątkowy poranek szkoła powinna tętnić życiem, a wokół panowała nienaturalna cisza. Nie wiedział jak długo trwał ten dziwaczny pochód, ale w końcu jego twarz zaczął smagać zimny chłód, ostatniego już, listopadowego dnia w tym roku. - Gdzie my… – pytanie przerwane zostało przez znajome uczucie, przenoszenia przez świstoklik. OOO Uderzył butami o miękką powierzchnię, a odgłos został stłumiony przez ziemię, na której wylądowali. Powietrze przepełnione było zapachem różnorodnych kwiatów i Harry miał przedziwne uczucie, że chyba już wie, gdzie właśnie się znalazł i w jakim celu. Żołądek wywrócił mu się do góry nogami. Przyjaciele poprowadzili go jeszcze kilka metrów, po czym lekki chłód został zastąpiony przyjemnym ciepłem, choć uczucie przebywania na wolnym powietrzu nie zniknęło, dopóki ich buty nie stanęły na twardej, kamiennej powierzchni. Ciche skrzypienie drzwi, oznajmiło, że weszli właśnie do jakiegoś pomieszczenia. Opaska została zdjęta z jego oczu. Okrągły pokój w jakim się znaleźli pozbawiony był okien. Z boku znajdował się wieszak, na przeciwko wejścia mebel podobny do toaletki, jakie Harry widywał w filmach, kilka krzeseł, jakaś dopasowana do kształtu ścian szafa. Ogólnie pokój wyglądał jakby służył za przebieralnię. Na stoliku dostrzegł niewielkie pudełko, które, wnioskując po kształcie, mogło zawierać pierścionek. - Możecie mi już wszystko wyjaśnić? - Tak, przepraszam kumplu – powiedział Ron. – Ale dopóki znajdowaliśmy się poza tą rezydencją, jako twoi drużbowie, mieliśmy za zadanie sprowadzenie cię, bez mówienia dokąd cię zabieramy. Stary Malfoy uparł się, aby trzymać się tej porąbanej tradycji – dodał z niesmakiem. - Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że porwaliście mnie po to, bym zaraz wziął ślub? – zapytał z lekkim niedowierzaniem, chcąc potwierdzić swoje przypuszczenia. – To jest chore. Przecież się zgodziłem wyjść za Draco, więc po co cały ten spisek. - Według tradycji, nasze zachowanie ma symbolizować wyrwanie czarodzieja z jego rodziny, aby jako zupełnie wolny i niezależny mógł połączyć się z narzeczonym. Wiem, że to badziewie wytłumaczenie, ale babcia opowiadała mi … – dodał Neville. - Nie wiem skąd czarodzieje biorą takie zwyczaje. Oprócz wprowadzenia techniki do waszej społeczności przydałoby się jeszcze odświeżenie zasad i obrzędów. - Tak, wiemy – westchnął Ron. – Ale takich rzeczy już się nie praktykuje, a… - Nieważne – powiedział Harry. Był bardzo zdenerwowany i nie chciał teraz wdawać się w rozmowę na temat dziwacznych reguł panujących w tym świecie. Pewnie musiałby wychować się tutaj przez całe życie, by zrozumieć ich tok myślenia. Draco? – Zapytał w myślach. Czuł obecność Ślizgona i miał nadzieję, że jakaś inna zwariowana tradycja nie przeszkodzi im w wymianie myśli przed ślubem. Chyba jednak nikt nie uwzględnił w spisach telepatii między narzeczonymi, bo zaraz usłyszał głos blondyna. Harry? Rozumiem, że też zostałeś wrobiony w to badziewie porwanie? A mówiłem ojcu by powstrzymał swoje arystokratyczne zapędy. – Gryfon poczuł westchnienie kochanka. Od kiedy dziedzic Malfoyów ma coś przeciwko obyczajom? – Zaśmiał się mentalnie. A od wtedy, kiedy mój narwany brat siłą wyrwał mnie z łóżka! I nawet nie pozwolił wziąć prysznica i ułożyć włosów! Draco… ty megalomanie jeden. A skąd ty Gryfiaku znasz takie trudne słowa? Podsłuchałem jak Hermiona cię tak nazywa. Tak, to wszystko wyjaśnia. A tak poza tym, to moi drużbowie nie mieli nic przeciwko temu, bym skorzystał z prysznica. Ech… Nigdy nie pomyślałem, że będę chciał, aby to Weasley był moi świadkiem. On przynajmniej ma jakąś moralność i nie pozwoliłby, aby świat ujrzał mnie takiego nieuczesanego. Egocentryk. Kolejne trudne słowo? – Harry udawał, że nie spostrzegł kpiącego tonu blondyna. – To może ja ci w prezencie ślubnym kupię słownik wyrazów obcych? Nie, dziękuję. Nie czytam książek które mają nudną fabułę i brak akcji. A poza tym, mi tam się podobasz z rozczochranymi włosami. Potter, moje włosy nigdy nie są „rozczochrane”. One najwyżej znajdują się w stanie, który poprzedza ich ułożenie. Ale rozumiem, że bajzel na głowię cię kręci. To musi być jakieś skomplikowane połączenie Kompleksu Edypa i Elektry, kiedy chłopczyk fascynuje się swoim ojcem. Co to niby za kompleksy? Udam, że nie słyszałem tego pytania. A teraz może przejdźmy do ważniejszych spraw. Ta… ślub. Ślub. Zawarcie związku małżeńskiego. Ożenek. Przysięga… Rozumiem, że ty nie potrzebujesz słownika wyrazów bliskoznacznych? Nie, Gryfiaku. Ojciec kazał mi wyuczyć się go na pamięć. Żartujesz, prawda? Nie. Musiał dawać nam jakieś szlabany, a przecież nie zniżyłbym się do sprzątania czy innych plebejskich zwyczajów. Kara musiała nieść ze sobą pożytek. Teraz rozumiem dlaczego jesteś taki popieprzony – blondyn prychnął w myślach. – Nie ma jakiejś nazwy na ten kompleks? Gryfiaku, wróćmy może do tematu, co? Więc co teraz będzie? Oczekują od nas, że grzecznie wyjdziemy do przygotowanej przez nich sali czy ogrodu i posłusznie weźmiemy ślub. Wcześniej mogą nam zrobić jeszcze jakiś test. Nie bardzo interesowałem się wcześniej ślubnymi tradycjami, ale gdy kochankowie chcą połączyć ze sobą moc, zazwyczaj w jakiś sposób są sprawdzani. Ale jakbyś miał coś przeciwko to moja propozycja związana z ucieczką do Las Vegas jest ciągle aktualna. Harry zachichotał. Właściwie to bawiła go cała ta sytuacja. Sam dziwił się swojemu spokojowi i braku chęci walki z absurdalnymi obrzędami. Chcesz aby teściowie od samego początku mnie znienawidzili? Jeszcze by cię wydziedziczyli i byśmy musieli żyć z mojej skromnej fortuny… A znając twoje zapędy, nie starczyłaby na dłużej niż rok. Ty chyba nie jesteś świadomy, jak bardzo jesteś bogaty… A w razie czego zawsze możemy zwalić się na łeb Snape’owi, jestem pewien, że byłby wniebowzięty. Zawsze mam chatę po Syriuszu… A nawet dwie. A ja spadek po Dumbledorze. W takim razie, co robimy? Ucieczka czy granie grzecznych chłopców? Grzeczny Malfoy? To oksymoron. Nawet nie wiesz, jaki jestem dumny z twojej nabytej w ostatnim czasie elokwencji. Jeszcze kilka lekcji i będę mógł wprowadzić cię na salony. Myślę, że damy bardziej zainteresują się tym kim jestem, niż tym jak się wysławiam. I tu niestety masz rację. Nawet arystokracja ma coraz mniejsze wymagania i gorsze gusta. Dlatego też musisz wciąż do niej należeć, by móc wyprostować ich maniery, a jeśli zostaniesz wydziedziczony… Czy w ten zawoalowany sposób chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz zgodzić się wyjść za mnie za mąż, razem z całym czarodziejskim ceremoniałem? Jeśli ma to zabezpieczyć nas przed koniecznością życia z majątku Snape… to tak. W takim razie przygotuj się na więcej absurdalnych zwyczajów. Jestem pewien, że Weasley wszystko ci wyjaśni, a teraz wybacz mi, ale potrzebuję trochę czasu aby przygotować się na bóstwo. A zostało niecałe półtorej godziny. Nie wiem, dlaczego oni wymagają ode mnie cudów. Harry zachichotał i poczuł jak blondyn wycofuje się ze swoimi myślami. - Kumplu? – Usłyszał zmartwiony głos Rona. – Wszystko w porządku? Odpłynąłeś. - Tak, nic się nie stało. Musiałem uciąć sobie z Draco małą rozmowę. - Ale nie można przecież rozmawiać, przed ślubem. Czary nie pozwalają na kontakt – powiedział Neville. - Widocznie czarodzieje nie uwzględnili w swoich zwyczajach ludzi posługujących się telepatią, bo nie miałem najmniejszego problemu z naszą więzią. - Raczej nie, bo jest to naprawdę rzadko spotykane zjawisko – potwierdził rudzielec. - Więc, co jeszcze muszę wiedzieć przed ślubem? Neville i Ron odetchnęli z ulgą, jakby spodziewali się, że Złoty Chłopiec nie będzie chciał uczestniczyć w tej komedii. - Raczej ci się to nie spodoba… OOO Godzinę później Harry z głową, przepełnioną różnymi informacjami, które na szybko próbowali wyjaśnić mu przyjaciele, siedział na krześle. Przyglądał się małemu pudełeczku, które leżało przed nim, na stoliku. Weasley i Longbottom zostawili go samego, aby mógł w spokoju przemyśleć zadanie jakie miał teraz do wykonania. Wyjął z pudełka złotą obrączkę i przyglądał się jej z czułością. Według tradycji do narzeczonych należała decyzja, jaki grawer miał się na niej znaleźć. Miał on wyrażać coś osobistego, co jedynie przyszły małżonek mógłby odczytać. Zaraz jak usłyszał o tym zwyczaju, po głowie zaczęła chodzić mu pewna myśl. OOO Upewnił się, że obrączka jest bezpiecznie umieszczona w kieszeni jego szaty, po czym z wyczekiwaniem spojrzał na Rona. On i Neville przyszli po niego, by zabrać go do miejsca, gdzie miała nastąpić ostatnia tradycyjna część przed tym, aż narzeczeni będą mogli się pobrać. Weasley wyjaśnił mu również, że ten obyczaj odbywa się tylko wtedy, gdy osoby chcące zawrzeć związek małżeński, oprócz standardowej formuły przyrzeczenia, chcą ze sobą połączyć również moc magiczną. Akurat tego, co miało odbyć się za chwilę, nawet jakby chcieli, to nie mogliby obejść. Harry z irytacją popatrzył na trzymaną przez rudzielca w dłoni, przepaskę. - Znów muszę to założyć? – spytał. - Niestety kumplu, wybacz – odpowiedział, zawiązując Złotemu Chłopcu oczy. Potter poczuł, że jest prowadzony. Nieznaczne skrzypienie drzwi i marmurowa, twarda podłoga została zastąpiona przez miękką ziemię. Znów do jego nosa dostał mocny zapach kwiatów. Skręcili w lewo i przeszli kilkanaście metrów. Na ogród musiał być rzucony czar ogrzewający, ponieważ pomimo listopadowego dnia, powietrze było ciepłe. Stanęli w miejscu i któryś z przyjaciół zdjął mu opaskę. Odruchowo otrząsnął się, pod wpływem światła które zalało mu oczy. Przetarł je i popatrzył przed siebie. Po chwili poczuł, że ma otwartą z szoku buzie. - Co tu się stało? – wyjąkał, patrząc na swoich przyjaciół. Przed nim, w miejscu gdzie spodziewał się zobaczyć rozległą polanę, stał wysoki na dwa metry żywopłot. – Skąd to się tu wzięło? I dlaczego mam złe przeczucia? - Spokojnie stary – Ron poklepał go po ramieniu. – To jest labirynt. Labirynt zdecydowanie nie był zjawiskiem, które mogłoby go uspokoić. Od razu jego świadomość została zalana przez nieprzyjemne wspomnienia. Sklątki tylnowybuchowe, Gryf, ale przede wszystkim: świstoklik, Cedrik, cmentarz, Śmierciożerca… Muszę się uspokoić – pomyślał rozpaczliwie. - To już ostatnia część – powiedział Neville, próbując go pocieszyć. – Później będziecie mogli już w spokoju żyć do końca swoich dni. - Czy wszystkie wasze tradycje muszą być takie… popieprzone? – Brunet się mógł ukryć zdenerwowania, wywołanego wspomnieniami. Spróbował wziąć parę głębokich oddechów i się uspokoić. Jego przyjaciele nie byli winni całej tej sytuacji, więc nie miał prawa się nad nimi wyżywać. – No więc co mam teraz zrobić? – zapytał, pozornie spokojnym głosem. - Nic trudnego… Draco wejdzie do labiryntu wejściem znajdującym się dokładnie po drugiej stronie. Macie trzy godziny, by się odnaleźć – powiedział Neville. - Co? A jakieś przeszkody? Na pewno nie może być tak łatwo? – zapytał Harry z niedowierzaniem, podchodząc bliżej do żywopłotu. W tym momencie odgrodziła go od przyjaciół ściana labiryntu, która wyrosła za jego plecami. Westchnął z irytacji. Przed nim była tylko jedna ścieżka, więc ruszył nią do przodu, upewniając się, ze ma różdżkę w zasięgu ręki. Zawsze mógłby skorzystać z wolnej magii, ale nie zamierzał na razie się przemęczać, bo nie miał pojęcia, co może czekać go w tym przerażającym labiryncie. Na myśl przyszły mu najróżniejsze magiczne potwory, jakie widywał w książce, którą używał na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami rok temu. Postanowił mieć oczy dookoła głowy, upewniając się, że na labirynt nie zostały nałożone jakieś zaklęcia i klątwy, które mogłyby go zaskoczyć. Miał nadzieję, że uda mu się zawczasu rozpoznać znajdującą się w powietrzu magię. Błąkał się po ścieżkach jakieś dziesięć minut, wybierając korytarze, które jego zdaniem, mogłyby poprowadzić go do środka. Miał nadzieję, że Draco również obierze taką strategię. Kilka minut później, poczuł, że Ślizgon próbuje się z nim telepatycznie skontaktować. Zaklął głośno, nie mogąc uwierzyć, że sam wcześniej nie wpadł na to, by odezwać się do blondyna. Harry? – Usłyszał głos w swojej głowie. Jestem, jestem. – Nawet w myślach nie umiał ukryć swojej irytacji – Masz jakiś pomysł, by się odnaleźć? Mam już doszyć tych całych podchodów. Spokojnie Gryfiaku… – Ślizgon spróbował go pocieszyć. – Czytałem kiedyś w jednej książce, z biblioteki mojego ojca, o labiryntach. Wszystkie mają być projektowane tak, by niezależnie od tego, w jakim miejscu się znajdujesz, idąc na każdym rozwidleniu w lewo, powinieneś dotrzeć do samego środka labiryntu, a gdy będziesz skręcał w prawo, to do jednego z wyjść. Co myślisz o tym, by spotkać się na środku? Nie najgłupszy pomysł. – Harry poczuł się zdecydowanie lepiej, świadomy, że jego narzeczony wie, co robi. Z myśli Draco biła pewność, informująca, że nie dopuszcza do siebie możliwości niepowodzenia. – Wiem tylko tyle, że… – Zaczął, a Ślizgon poczuł, że brunet uśmiecha się mentalnie – …będę tam pierwszy! – Krzyknął w myślach i ruszył biegiem przed siebie, pamiętając by za każdym razem skręcać na rozwidleniu w lewo. OOO Blondyn dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi jego narzeczonemu. Nie miał pojęcia skąd u Harry’ego tak nagła zmiana nastoju. Uśmiechnął się i także popędził ku środkowi labiryntu. Postanowił zagrać w gierkę Gryfona. Biegł, nie przejmując się malfoyowską etykietą o nie uczestniczeniu w tego typu, plebejskich czynnościach. Wyobraził sobie minę ojca lub matki, gdyby teraz go zobaczyli. Na pewno na jego bladej cerze pojawił się rumieniec. Nie był to nawet jogging, który zdarzało mu się czasami uprawiać, w celu utrzymania dobrej kondycji. To był szaleńczy bieg ku przyszłości. OOO Kolejna ścieżka i kolejna. Miałby wrażenie, że biega w kółko, gdyby nie fakt, że żywopłot stawał się coraz gęściejszy. Jakaś wewnętrzna pewność, pochodząca ze środka jego świadomości, mówiła mu, że zbliża się do celu. Wziął kolejny głęboki oddech i pobiegł dalej. W szaleńczym biegu nie zważał uwagi na nic poza celem, jaki widniał mu przed oczami. Zobaczył kolejne rozwidlenie i machinalnie wybrał skręt w lewo. Zatrzymał się nagle gdy przed sobą spostrzegł długą na kilkanaście metrów ścieżkę, na środku rozszerzoną. Znalazł środek. Popatrzył się przed siebie i zauważył, że dokładnie w tym momencie, na przeciwległy koniec dróżki wbiega Draco. Uśmiechnął się szeroko na widok zarumienionego narzeczonego. Podniósł brew, jakby w geście wyzwania i dwoje młodych mężczyzn rzuciło się przed siebie, chcąc być pierwszym który dotrze na sam środek. Śmiał się głośno, gdy przybyli tam w tym samym momencie. Podniósł dłoń, a blondyn zrobił to samo. Gdy ich ręce się spotkały, znajome szarpnięcie w okolicach pępka przeniosło ich w inne miejsce, wywołując kolejną falę irytacji u Złotego Chłopca. Miał nadzieję, że cel ich podróży nie będzie przypominał cmentarza. OOO Został przeniesiony do jakiegoś pomieszczenia. Pusty, średniej wielkości pokój, bez okien, jedynie z drzwiami. - Draco? – zapytał na głos. Blondyna nigdzie nie było, a co gorsze nie wyczuwał go również w myślach. Kontakt zniknął tak samo, jak wtedy gdy Ślizgon był w śpiączce. Ogarnął go niewypowiedziany strach. Jeśli coś mu się stało… Nie widząc innego wyjścia, podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Zamek puścił i pchnął je. Przed jego oczami ukazała się sala, albo raczej coś, co przypominało elegancki bar. W pomieszczeniu był Draco. Nie, tam było kilkanaście osób, które wyglądało dokładnie tak, jak jego narzeczony. Gdy tylko spostrzegli, że wszedł do pokoju, rzucili się w jego stronę, krzycząc coś czego nie rozumiał. Ich głosy mieszały się ze sobą. Każdy z nich miał idealnie ułożone włosy, takie same ubranie, nienaganną postawę i wyraz twarzy, który mógł należeć tylko do jego Draco. Harry stał patrząc na to wszystko z niedowierzaniem i jak ryba wyjęta z wody, zamykał i otwierał na zmianę bezgłośnie usta. OOO Draco trafił do pokoju pełnego luster. Nie, to nie były lustra, ale gdziekolwiek by się nie obejrzał widział siebie. To było przedziwne uczucie. Ale poczuł się jeszcze gorzej, gdy do pomieszczenia w którym się znajdował, wszedł Harry. Ruszył w jego kierunku, a te przedziwne klony zrobiły to samo, uniemożliwiając mu podejście do narzeczonego. Zirytowany głośno powiedział, że stoi z tyłu, ale jego głos utonął w hałasie, jaki swoimi krzykami zrobiły podróbki jego osoby. Mściwie zauważył, że wcale nie są oni tacy perfekcyjni. Ten stojący po jego prawej stronie miał o cal krótsze włosy. Przecież nie da się tego nie zauważyć. Obok niego stał mężczyzna, na oko, co najmniej o półtora kilograma grubszy. Kolejny niższy o jakąś jedną trzecią cala. Może dla postronnego obserwatora, oni wszyscy wyglądali tak samo, ale przecież tylko on, w całym tym tłumie, był idealnym przedstawicielem malfoyowskiego rodu i nie miał pojęcia, dlaczego Harry jeszcze tego nie zauważył. Jego narzeczony patrzył się na jego klony, jakby trafił do piekła… albo nieba, zależnie od punktu widzenia. Ale czego innego można było się spodziewać po Gryfonie. Potter, mógłby mnie pomylić z jakimś Weasleyem gdyby tylko założyli jasne peruki i elegancko się ubrali – pomyślał zirytowany. I wtedy właśnie coś go uderzyło. Był sam. Jego głowa, pierwszy raz od kilku miesięcy była pusta. Oczywiście nie licząc całej wiedzy jaką posiada… ale nie było w niej przeklętego Gryfona, który stał naprzeciwko niego. Jeśli oczywiście ten mężczyzna był prawdziwym Harrym. To na pewno on – pomyślał złośliwie. – Nikt nie byłby w stanie podrobić tego głupiego wyrazu twarzy, gdy jego narzeczony, znajduje się w sytuacji, z której nie zna wyjścia. Nie ma ani Weasleya ani Granger, którzy mogli by mu pomóc. Ciekawe więc, jak Harry rozwiąże tę sytuację. A niech tylko się pomyli, to obiecuję mu, że go stosownie urządzi. Zakaz seksu przez tydzień! Nie… to nie najlepszy pomysł. Przecież sam się nie będę również karał. Ale na pewno wymyślę coś, co pójdzie Gryfonowi w pięty. - Draco? – zapytał Potter. Idiota! Co on sobie myśli? – Pomyślał blondyn – Że nikt poza nim teraz się nie odezwie? Tłum jego klonów zgodnie odpowiedział, a każdy z osobna zapewnił, że jest tym prawdziwym, potwierdzając przypuszczenia Ślizgona, że nie będzie tak prosto. Jakbym ja znalazł się na jego miejscu, w pokoju pełnym niby Harrych to na pewno nie miałbym problemu z odnalezieniem tego właściwego – zirytował się.- Może powinienem jeszcze raz przemyśleć, czy chce się wiązać z tym palantem na wieczność, skoro nie umie mnie nawet poznać w tłumie wybrakowanych klonów. Dureń! Idiota! Palant! Z czystą irytacją patrzył na coraz bardziej obłapiających Harry’ego obcych mężczyzn. - Zostawcie mnie! – krzyknął brunet. – Draco gdzie jesteś… – wyjąkał. - Tutaj stoję, idioto – odpowiedział głośno blondyn, ale jego słowa nie dobiegły do uszu Pottera. A nawet jeśli, to wspólnie z kilkunastoma wypowiedziami o podobnej treści, które wydobyły się z ust innych mężczyzn. Oczywiście to ja będę musiał coś wymyślić, bo ten pusto głowy Gryfon, zdolny jest wziąć jeszcze ślub z jakoś marną imitacją mnie! Zabije mojego ojca za tą niedorzeczną sytuację. Ale wcześniej wykastruje Pottera - twarz Draco nagle spoważniała. – Ciekawe czy te podróbki mają taką samą moc jak ja… Nie zaszkodzi spróbować… OOO Harry miał ochotę krzyczeć, wrzeszczeć a najlepiej jeszcze coś rozwalić. Oni wszyscy wyglądają tak samo! Skąd mam wiedzieć który jest moim Draco, albo czy on w ogóle tu jest! Zero telepatii, a nawet nie mógł wyczuć sygnatury Ślizgona, która zwykłe delikatnie oplatała jego narzeczonego. Kilka osób za wszelką cenę chciało się do niego zbliżyć, ale inni ich powstrzymywali. Parę mężczyzn stało z tyłu, przyglądając się temu wszystkiemu z irytacją i jakby ktoś teraz spytał Złotego Chłopca, to powiedziałby, że jest przekonany, że jego narzeczony należy do tej ostatniej grupy. Malfoy nigdy nie zniżyłby się do szarpaniny, nawet tak subtelnej jak miała miejsce przed jego oczami. Wołanie go po imieniu nie pomogło, ale czego innego mógłby się spodziewać. Od początku wiedział, że ta próba skazana jest na niepowodzenie, ale nie mógł się powstrzymać, by go nie zawołać. Gdy klony zaczęły się za bardzo zbliżać, krzyknął na nich i z satysfakcją zauważył, że mężczyźni trochę się uspokoili. Teraz stanęli w bezruchu, jakby na coś czekali. Paradoksalnie ta zmiana sytuacji wcale mu nie pomogła. Teraz każdy mógł być jego Draco, gdy wszyscy patrzyli na niego wyczekująco, zachowując nienaganną postawę. Gdyby chociaż jakiś mały szczegół ich różnił… Wtedy ku swojemu zdziwieniu dostrzegł, że stojący dokładnie naprzeciwko niego mężczyzna ma szare oczy. One na pewno nie należały do jego narzeczonego. Oczy Draco były jak rozpogodzone, wiosenne niebo. Jak delikatny błękit oceanu. Nie mogły być tak pospolicie szare. Nie mam pojęcia, jak mogłem wcześnie tego nie dostrzec. Stojący obok niego mężczyzna… Niby idealny, ale jednak coś mu nie pasowało. Pewnie wcześniej nie zwróciłby uwagi na tą subtelną różnicę, ale skoro tamten miał szare oczy to był cień szansy, że i inni czymś się różnią. - Nie jesteś Draco – powiedział głośno i wyraźnie do mężczyzny. Ten podniósł pytająco brew, potem się uśmiechnął lekko i aportował. Zszokowany Harry poczuł przypływ dumy. To już jakiś sukces. Gdy powiedział to samo szarookiemu, dodatkowo podając jeszcze zauważoną różnicę, on również opuścił pomieszczenie. Coraz lepiej… Zostało mi już tylko… trzynaście klonów. – Policzył szybko, ku własnej rozpaczy. OOO Draco zdziwiony popatrzył na swojego narzeczonego, gdy ten po kolei odesłał dwóch podszywających się za niego ludzi. Właściwie miał własny plan, który mógłby zadziałać w tej sytuacji, licząc oczywiście na odrobinę szczęścia, że jego magia nadal działa i jest niedostępna dla innych, pomimo fizycznego podobieństwa. Ale skoro Harry zaczynał w końcu myśleć, to kimże on jest, by pozbawiać swojego narzeczonego, możliwości sprawdzenia się, szczególnie, że używał on mózgu rzadziej niż powinien? Mając jedynie na uwadze zegar, który wskazywał, że za pół godziny skończy się im czas, czekał na rozwój wydarzeń. OOO Trzynaście - pomyślał i westchnął z rozpaczy. Jakaś instynktowna myśl mówiła mu, że gdyby na chybił trafił zaczął odsyłać klony z pokoju, to raczej nie skończyłoby się to szczęśliwie. W najlepszym wypadku, gdyby spróbował odesłać tego prawdziwego, nie rozpoznając go, Draco na pewno by go zabił. Albo, co gorsza, zerwał zaręczyny. Złoty Chłopiec wolałby umrzeć, niż żyć bez tego egocentrycznego Ślizgona. Blondyn uważał się za pępek świata i o ironio, był właśnie nim dla Gryfona. No dobrze. Trzeba spróbować. Nerwowy dreszcz przebiegł mu po ciele, gdy wiszący nad kominkiem zegar zadźwięczał raz, informując, że jest wpół do trzynastej. A skoro mieli mieć trzy godziny czasu od chwili wejścia do labiryntu, to oznaczało, że zostało mu jedynie marne trzydzieści minut. A przed nim stało trzynaście klonów. Muszę się pośpieszyć. Przyjrzał się pierwszemu z brzegu. Idealne oczy, patrzyły na niego z wyczekiwaniem. Nienaganne rysy twarzy. Platynowe włosy… Stop. - Nie jesteś moim Draco – powiedział. – Twoje włosy… – Właściwie nie wiedział, co mu w nich nie pasuje. Ten kolor był jakby jaśniejszy, a może ciemniejszy. W każdym razie inny. Klon uśmiechnął się ze zrozumieniem i zniknął. Dwanaście. Kolejny miał za duże uszy. Inny lekko obniżał łopatki, nieznacznie się garbiąc. Usta następnego nie były tak idealne jak te, należące do Ślizgona. Odsyłał ich po kolei, patrząc na zmniejszającą się ilość mężczyzn w pokoju. Z niepokojem spoglądał na zegar, który po odesłaniu zaledwie czterech nieznajomych, wskazywał, że upłynęło już piętnaście minut. Muszę się pośpieszyć – powtórzył w myślach, jak mantrę. Kolejnych dwóch odesłał za jednym zamachem, kiedy jeden okazał się za gruby, a drugi zbyt kościsty. Perfekcyjne ubrania, nie leżały na nich tak jak powinny. Dziesięć minut później stał przed dwójką, jego zdaniem idealnych Draco. Zostały zaledwie trzy minuty, a on nie mógł dopatrzyć się żadnego szczegółu, który by ich różnił. Mężczyźni uparcie milczeli, a Harry wierzył, że oberwie mu się za te chwile wahania. Musiał przyznać sam przed sobą, że Malfoy na jego miejscu, spisałby się o wiele lepiej. On zawsze dostrzegał nawet najmniejsze szczegóły. Całą długą minutę później uznał, że jedyne, co może ich różnić to nieznaczna różnica wzrostu, najwyżej cal. A Złoty Chłopiec nie mógł sobie przypomnieć, jak bardzo Draco był od niego wyższy. Zawsze różniło ich kilka centymetrów, tak, że musiał lekko podnosić się na palcach by go pocałować. Pomyślał, że mógłby przeprowadzić teraz taką próbę, którego łatwiej mu się pocałuje, ale szybko odrzucił tą myśl. Prawdziwy Draco by go zabił. Choć możliwe, że i tak zaraz spotka go ten los, gdy w przeciągu kilkunastu następnych sekund nic nie wymyśli. Może gdyby miał lepszy węch to mógłby coś poczuć – absurdalna myśl w jego głowie sprawiła, że wpadł na pomysł. Skupił się i chwilę później na jego miejscu stał czarny, duży kot. Od razu uderzyła go różnica w zapachu obu mężczyzn. I Draco wcale nie musiał zmieniać się we fretkę, by Potter zyskał pewność, kto jest kim. Mimo to Ślizgon jednak to zrobił i Harry z rozbawieniem słuchał tyrady, prowadzonej w zwierzęcym języku i wypominającej mu długi czas, który zajął mu na wpadnięcie na ten banalny pomysł z animagią. Wrócili do swoich normalnych postaci. - Przecież sam mogłeś to wcześniej zrobić – odpowiedział mu w końcu, gdy Malfoy przerwał na chwilę swój wykład, w celu zaczerpnięcia powietrza. - Ale wtedy nie dowiedziałbym się, czy mnie w końcu rozpoznasz! Nie mogę zrozumieć, jak mogłeś wcześniej nie zauważyć tych kolosalnych różnic między mną a tymi marnymi imitacjami mojej osoby! Harry pokręcił głową. Zegar na ścianie wybił pierwszą po południu. - Nie jesteś moim Draco – powiedział do stojącego obok nich mężczyzny, który przyglądał się narzeczonym ze spokojem. Malfoy jakby przypomniał sobie, gdzie się właśnie znajdują, urwał potok słów, wydobywający się z jego gardła i patrzył jak ostatnia osoba teleportuje się z pomieszczenia. I wtedy, jakby wraz z ostatnim, podszywającym się pod Ślizgona mężczyzną, zniknęła magia, która ich otaczała. Jednocześnie wróciła więź, łącząca go z narzeczonym. Do ich uszu dobiegł radosny śmiech i aplauz braw, pochodzący od tłoczących się wokół nich ludzi. Zanim zdążył coś powiedzieć, rozpoznać kogokolwiek ze zgromadzonych osób, poczuł, że jest porywany przez silny chwyt, i choć nie opierał się, ze smutkiem patrzył na, po raz kolejny, oddalającego się od niego Draco. Wolfram ciągnął brata, do osobnego pomieszczenia, a blondyn patrzył na Gryfona z taką samą tęsknotą, jak brunet na niego. Jakby ostatnie minuty, jednostronnej kłótni były jedynie złudzeniem. - Pośpiesz się Harry. – Usłyszał głos Nevilla. Ron podtrzymywał go za rękę i ciągnął do murowanego pomieszczenia, które zapewne było tym pokojem, w którym znalazł się za pierwszym razem. Nie widział go wcześniej z zewnątrz, przez opaskę na oczach, ale gdy już znalazł się w środku, został upewniony, że nie mylił się. OOO - Co teraz? – zapytał Harry, nie kryjąc swojego zdenerwowania. – Jakieś kolejne zadanie? Mam dość już tego ciągnięcia mnie i zmuszania do kolejnych rzeczy. A może mam teraz wejść na Mont Everest bez użycia magii? Albo nie, lepiej niech moi szanowni teściowie każą mi stoczyć walkę z rozszalałym hipogryfem! – krzyknął, oddychając ciężko. Przyjaciele stali przed nim i czekali aż się uspokoi. - Skończyłeś już? – zapytał Neville po minucie. Złoty Chłopiec skinął głową, bojąc się, że jeżeli użyje słów, to jego głos zabrzmi groźniej niżby tego chciał. - To dobrze, bo zostało ci jakieś dwadzieścia pięć minut na przygotowanie się do ślubu. To była ostatnia, trzecia przeszkoda. Aha, zdejmij medalion jaki otrzymałeś od Draco, od dzisiaj nie będzie ci już potrzebny – poinformował Ron. OOO Ciekawe po co kazali mi wcześniej się tak elegancko ubrać, skoro teraz musiałem przebrać się w garnitur – myślał Harry, po raz kolejny dzisiejszego dnia oglądając się w lustrze. – Jeszcze dziesięciokrotne przebieranie się w ciągu dnia wejdzie mi w nawyk! Oto, co się dzieje, jak człowiek przebywa w towarzystwie Malfoya… I dlaczego ten garnitur jest biały, a nie czarny… - Harry! Chodź, zaraz się zacznie – pośpieszył go Neville. - Beze mnie raczej nie zaczną – zadrwił Harry, wywołując śmiech u przyjaciół. - Masz obrączkę? – zapytał Ron. Gryfon odruchowo chwycił się za szatę na klatce piersiowej, pod której materiałem znajdowała się kieszeń. Wyczuł twardą powierzchnię pudełeczka. - Tak, mam – odpowiedział, nie rozumiejąc skąd nagle u niego takie nerwy. Przez więź czuł, że Draco również nie jest spokojny. - No to idziemy – powiedział Neville. - Czy powinienem jeszcze o czymś wiedzieć? – zapytał zaniepokojony, świadom, że po swoich teściach, którzy byli organizatorami wesela, może spodziewać się wszystkiego. - Nie byłem nigdy na ślubie, podczas którego małżonkowie mieli zamiar połączyć moc – odpowiedział Ron – mama odpowiadała mi, że za każdym razem wygląda to inaczej. Nie musisz się bać, że coś pójdzie nie tak, bo wasze sygnatury same, jeśli będą tego chciały, połączą się ze sobą. - Będą chciały? – Spanikował brunet. – A jak nie zechcą? Będziemy stali przed gronem ludzi, jak takich dwóch kretynów, czekając na coś, co może się nie wydarzyć? Rudzielec stanął naprzeciwko niego i położył mu rękę na ramieniu. - Stary, nie ma takiej opcji, by coś poszło nie tak. Pomyślnie przeszliście test, a co najistotniejsze, można powiedzieć, że wasze moce już w jakiś sposób ze sobą współgrają, a telepatia jest tego namacalnym efektem. - No właśnie. Draco coś się nie odzywa . - Musi się przygotować, Harry. Te wszystkie odżywki, kremy, balsamy… Widziałem ile ma tego Wolfram w szafce. Złoty Chłopiec zachichotał mimowolnie. - No dobrze. Idziemy. OOO Ogród wyglądał wspaniale. Zniknął gdzieś labirynt, zastąpiony przez niezliczoną ilośc stolików, teren wyznaczony jako miejsce do tańczenia i podium dla orkiestry. Ale to nie były rzeczy, które zainteresowały Harry’ego. Szedł między Nevillem i Ronem, w kierunku miejsca, gdzie znajdowały się szeregi ławek z oparciami, zapełnione po brzegi gośćmi. Wielu z nich poznawał, a niektórzy byli mu zupełnie obcy. Jedynie platyna włosów wyróżniała dalszych krewnych jego narzeczonego. Gdy przeniósł wzrok na pierwsze rzędy, zobaczył tam całą rodzinę Weasleyów , którzy uśmiechali się do niego szeroko, a matka Rona, chlipała cicho w chusteczkę, zapewne ze wzruszenia. Obok tej rodziny, siedział Tom, razem z Hermioną, Luna i Jean. Ławkę dalej dostrzegł ministra i wiceministra we własnej osobie, którzy uśmiechali się do niego promiennie. Poczuł się speszony. Czwartą ławkę zajmowała, ku zdziwieniu Gryfona, profesor McGonagall. Hagrid, którego nie można było przegapić, siedział obok niej, również chlipiąc w jakiś olbrzymi materiał, który w jego mniemaniu na pewno miał być chusteczką. Pomachał mu, a olbrzym odpowiedział uśmiechem. Pierwszą ławkę po tej stronie zajmował nienaturalnie wyprostowany Snape, ukazujący wszystkim swoje nienaganne zachowanie. Zmierzył Złotego Chłopca przenikliwym wzrokiem, po czym skinął głową, jakby w geście aprobaty. Czuł się jakoś nie na miejscu, stojąc na samym końcu weselnego placu i obserwując gości. Biały strój, jaki miał na sobie, nierozerwalnie kojarzył mu się z panną młodą. Nie dość, że dostał taki kolor ubrań, to jeszcze od niego wymagano, aby to on zrobił uroczyste przejście obok ławek. Tak poinformował go Ron, szepcząc mu do ucha instrukcje, po czym sam przeszedł na przód, aby zając miejsce odpowiednie dla światka. Neville podążył za nim by dotrzymać towarzystwa Jean. Nie wiedział czy dostanie jakiś znak, jak na przykład marsz weselny, czy może po prostu ma podejść do urzędnika ministerstwa, który stał przy bramce ślubnej, takiej jak Harry widział jedynie na filmach. Podniósł wzrok, chcąc lepiej widzieć co dzieje się w centralnym miejscu przyjęcia i dopiero wtedy go dostrzegł. Przy samej bramie ślubnej czekał na niego młody bóg. Ubrany był w białą szatę, podkreślającą alabastrowy odcień jego skóry. Platynowe włosy opadały miękko na twarz i ramiona, lekko rozwiewane przez wiatr. Niebieskie, błyszczące oczy utkwione były w jego osobie i choć Harry nie mógł dojrzeć tego ze swojego miejsca, to był pewny, że płoną one w tej chwili takim samym pożądaniem, jak jego oczy. Lekki uśmiech na twarzy, był skierowany wyłącznie do niego. Poczuł jakby nogi same niosły go do Draco. Był tak wpatrzony w blondyna, że nie usłyszał nawet dźwięków muzyki, które zaczęły rozbrzmiewać dookoła nich, grane przez orkiestrę. Nie widział również powstających z miejsc gości. Jego spojrzenie utkwione było jedynie w Ślizgonie, który ruszył w jego kierunku. Malfoy podszedł do niego i podał mu rękę. Muzyka zagrała głośniej, ale oni tego nie dostrzegli, upojeni własną obecnością. Ręka w rękę dotarli do urzędnika, który miał udzielić im ślubu. - Nieczęsto mamy okazję być świadkami zawarcia związku między małżonkami, który pragną ze sobą połączyć swoje moce. Wiąże się to z niebezpieczeństwem. Gdyby wasze sygnatury nie chciały się połączyć, możecie na zawsze zostać charłakami. Czy jesteście pewni, że zostaną one przyjęte? Charłakami? – jęknął w myślach Harry. Gryfiaku, jestem pewien, że nasze moce się nie odrzucą. My już jesteśmy połączeni. To tylko kwestia symboliczna. Ufam ci, Draco. Wiem, a ja nie zamierzam cię zawieść. - Tak, jestem świadomy – powtórzyli po kolei, a przez tłum gości przeszedł pomruk napięcia. - W takim razie wyjmijcie swoje obrączki. – Gdy już to zrobili dokończył. – Powtórzycie zaraz za mną słowa pradawnej małżeńskiej przysięgi, po czym dla jej potwierdzenia nałożycie sobie obrączki. – Skinęli głowami, a urzędnik zwrócił się do blondyna. – Ja, Draco Aleksander Malfoy… uroczyście przysięgam dzielić swoje życie, dom, radość i smutek z Harrym Jamesem Potterem… Pragnę również, aby według tradycji zapieczętowanej przez naszych ojców, nasza moc została połączona i stała się jednością… Niech tak się stanie. – Blondyn wsunął Gryfonowi na palec obrączkę. - Ja, Harry James Potter… uroczyście przysięgam dzielić swoje życie, dom, radość i smutek z Draco Aleksandrem Malfoyem… Pragnę również, aby według tradycji zapieczętowanej przez naszych ojców, nasza moc została połączona i stała się jednością… Niech tak się stanie. – Złoty Chłopiec powtórzył gest Ślizgona. Gdy ostatnie dźwięki słów Wybrańca wybrzmiały, ogarnęła go jakaś wewnętrzna siła. Porównać ją można było do tej, jaką czuł podczas swoich wybuchów złości. Teraz był jednak daleko od takich uczuć. Magia zbierała się sama w sobie, po czym poczuł, że go opuszcza. Nie rozniosła się jednak po jego ciele. Srebrna mgła wyszła z niego i kątem oka dostrzegł, że Draco przeżywa podobne doświadczenie. Poświata zaczęła przybierać znajomy kształt, a po chwili stał przed nim jego materialny obraz patronusa, w postaci jelenia. Rogacz skłonił nisko głowę przed nim i zwrócił się w kierunku blondyna. Przed Ślizgonem znajdował się srebrny wąż, wielkością porównywalny do Nagini. Podpełzł do jelenia i zaczął się wokół niego owijać. Kiedy ich pyski były na wyrównanym poziomie, Harry miał wrażenie jakby materialne formy ich magii spojrzały sobie głęboko w oczy, po czym się rozpłynęły. Złoty Chłopiec został uderzony przez uwalniającą się z postaci magię. Skrzywił się lekko, pod wpływem siły z jaką w niego weszła i zaobserwował podobny ruch u blondyna. Wypełniało go coś, co znał, a jednocześnie było zupełnie obce. Jakby miał w sobie prawdziwą cząstkę swojego męża. Również odczucia Draco, myśli i wspomnienia nie były nigdy tak dostępne dla Harry’ego. Czuł się jakby nigdy nie miał być sam. Ich magia wymieszała się i teraz żaden nie będzie mógł żyć bez drugiego. Są od siebie zależni i należą tylko do siebie. - Dobrze się czujesz? – zapytał Ślizgon. - Tak – odpowiedział niepewnie. – Jest inaczej – dodał, a Draco kiwnął głową. - Udało się – stwierdził fakt Malfoy, a w jego oczach malowała się ulga. - A miałeś jakieś wątpliwości? – zapytał zdumiony. - Niewielkie – mruknął, a Harry przewrócił oczami. - Ogłaszam was mężem i mężem. – Zabrzmiał nad ich głowami głos urzędnika, a oni powrócili do rzeczywistości. Przez chwilę zapomnieli gdzie się znajdują i kto ich obserwuje. Obrócili się w kierunku znajomych, na których twarzach malował się szok albo podziw. - Możecie się pocałować – zachęcił mężczyzna. Nie musiał powtarzać dwa razy. OOO Kilkanaście godzin później siedzieli we dwójkę na dużej sofie w pokoju Draco w Smoczym Grodzie. Przyjęcie było niezwykle udane, ale teraz czuli się zmęczeni. - To wszystko to dla nas? – zapytał zdumiony Harry, patrząc na piętrzący się przed nimi ogromny stos prezentów. – Przecież ja nawet nie znam tylu ludzi. No chyba, że każdy uczeń Hogwartu by coś przysłał – zażartował. - Każdy może nie, ale większa połowa na pewno – stwierdził Draco, nie przejmując się głupim wyrazem twarzy męża, powstałym w wyniku usłyszenia jego słów. – Ale mnie w tej chwili interesują jedynie trzy sprawy. Pierwsza to obrączki. Z trudem powstrzymałem się, aby wcześniej nie zajrzeć, ale postanowiłem to zrobić razem z tobą. Harry kompletnie zapomniał o tym, że mieli przed ceremonią umieścić na nich swój własny grawer. Poczuł się podekscytowany i bardzo ciekawy tego, co blondyn mógł tam napisać. Zdjęli je z palców. - Ja na twojej – zaczął Ślizgon – umieściłem pewną metaforę: „Zaprzeczalna gorycz kłamstw”. Gorycz jest przeciwieństwem słodyczy, a kłamstwo szczerości. Czyli biorąc pod uwagę zaprzeczenie, napis można również rozumieć jako słodycz szczerości, oznaczający, że uczucia są czyste i prawdziwe. Złoty Chłopiec patrzył na niego zdumiony. - Chyba coś się popsuło – wyjąkał. - Nie rozumiem. – Draco podniósł pytająco brew. - Zobacz na swoją obrączkę. – Malfoy przeczytał napis, który był dokładnie takiej samej treści, jaka znajdowała się na pierścieniu, który podarował swojemu mężowy. - To naprawdę dziwne – powiedział wolno. – Jak na to wpadłeś? - Nie wiem, podobne rozważania przyszły mi do głowy, jak próbowałem coś wymyślić. Może odczytałem je od ciebie przez więź, a potem myślałem, że należą do mnie. - Po pierwsze jestem pewien, że moja obrona jest perfekcyjna, a po drugie, to wiedziałbyś, że te myśli nie są twoje. Zawsze to rozpoznajemy. - W takim razie nie wiem. I na pewno nie zamierzam zwalać winy na przeznaczenie, czy tego typu sprawy. Malfoy zachichotał. - Musiałbym wziąć z tobą rozwód gdybyś spróbował o tym mówić. A wiesz, że nie skończyłoby się to dobrze. To teraz ta równie ciekawa część. Prezenty. Jestem ciekawy tylko kilku. Dwie osoby poprosiły mnie, abym otworzył je z tobą jeszcze dzisiaj. Lupin i twoi uroczy teściowie. Harry z zaciekawieniem patrzył jak blondyn przemierza pokój, a później przywołuje dwie paczki ze stosu innych. Jedna była niewielka, a druga długa i szeroka, ale wąska. - Która pierwsza? - Może ta od twoich rodziców. – Draco skinął głową i zaczął rozpakowywać. Po chwili miał w dłoniach dwie złożone ze sobą kartki papieru. - Chyba będziemy musieli wziąć urlop od szkoły. - Słucham? - To bilety na podróż poślubną. Miesiąc miodowy. I nazwa nie jest tutaj tylko ozdobnikiem. - Naprawdę mamy gdzieś wyjechać na miesiąc? – zapytał Harry. - Tak. I to nie byle gdzie. To bilety na Osakę. To japońska wyspa – dodał, widząc, że jego mąż nie ma pojęcia gdzie znajduje się to miejsce. – I rozumiem już dlaczego kazali nam otworzyć dzisiaj ten prezent. Nasza podróż rozpoczyna się za dwie godziny. Świstoklik został zaprogramowany tak, byśmy jeszcze dzisiaj tam dotarli. - Wspaniale – odpowiedział, nie będąc pewny, czy naprawdę podoba mu się ten pomysł. – To może sprawdźmy skąd ten pośpiech u Lupina. Zręczne palce Draco szybko uporały się z otwarciem kolejnej paczki. - To medalion – stwierdził Harry, gdy brunet pokazał mu zawartość pudełeczka. – Czujesz? – Mruknął po chwili. - Tak, to magia ochronna. Ale nie tylko. Zobacz. Malfoy podał Złotemu Chłopcu kartkę, na której równym i idealnie wykaligrafowanym pismem było napisane : Harry, przepraszam, że nie dałem ci tego wcześniej. Nie mogłem się z tym rozstać, pomimo tego, że wiedziałem iż postępuje samolubnie. Jednak najwyższy czas, byś otrzymał ten przedmiot. Życzę szczęścia Tobie i Draco. Twój przyjaciel, Lunatyk. - Zobacz co jest w środku – zachęcił Ślizgon i brunet otworzył medalion. Jego usta rozchyliły się w geście zdumienia, zmieszanego z radością. - Witaj Harry – powiedział do niego przystojny mężczyzna, siedzący na krześle znajdującym się na niewielkim obrazie, umieszczonym wewnątrz medalionu. - Syriusz…
Posted on: Tue, 20 Aug 2013 12:16:03 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015