Rozdział 28 Rozproszenie Posted on Maj 9, 2012 Harry szedł w - TopicsExpress



          

Rozdział 28 Rozproszenie Posted on Maj 9, 2012 Harry szedł w towarzystwie Malfoyów na pierwszą, OWTMową lekcję, gdy poczuł ostre pieczenie z tyłu głowy. Zdezorientowany rozejrzał się myśląc, że może ktoś rzucił na niego zaklęcie, ale korytarz był pusty. - Coś się stało? – zapytał Draco, idąc w ślady bruneta i również się rozglądając, nieco zdezorientowany. - Nie, nic – odpowiedział brunet, przełykając ciężko ślinę. – Chodźmy, musiało mi się coś przewidzieć – skłamał, próbując ukryć swój dyskomfort i sam nie wiedząc, dlaczego właściwie to robi. Może nie chciał wydać się mięczakiem, który z byle głupiego bólu głowy robi zamieszanie? Byłoby to jednak usprawiedliwione, gdyby przeklęte klucie zaczynało ustępować, a nie rosnąć z każdą minutą na sile. Przez całą lekcję nie doszło do jego świadomości, ani jedno słowo z wykładu Flitwicka. Nie bardzo udało mu się zorientować w liczbie uczniów w sali, których było naprawdę wielu, ani nawet zrozumieć tematu, jaki przeprowadzał profesor. Miał nadzieję, że była to jedynie lekcja organizacyjna. Z niewyobrażalną ulgą powitał dzwonek. Zabrał swoje rzeczy i wyszedł z klasy nie zważając na wołania blondyna, który ponownie próbował zapytać, co mu się stało. Wibrowanie w głowie doprowadzało go do szału, a nie chciał przez swoje opryskliwe zachowanie, które zapewne byłoby wynikiem bólu, doprowadzić do kłótni. Poszedł się przejść po błoniach, zamierzając spędzić czas lunchu, daleko od zamkowych korytarzy. Wątpił, aby ktokolwiek go tu szukał, zważywszy na to, że padał deszcz. Jednak on był w takim nastroju, że praktycznie nie zauważył, spadających na niego zimnych kropli. Chciałby móc teraz polatać na miotle, ale powrót po nią do dormitorium, wiązał się z natknięciem się na któregoś ze Ślizgonów, a to było ostatnią rzeczą na jaką miał teraz ochotę. OOO Cieszył się, że przynajmniej nie mają dzisiaj w planie eliksirów, bo spotkanie z kipiącym kociołkiem niechybnie doprowadziłoby do wybuchu. Na Historii Magii było zaledwie czterech Ślizgonów, w tym on, dwójka Malfoyów i Zambini; poza tym Hermiona i trójka Krukonów. Nikt z Puchonów, ani Gryfonów nie zdecydował się na kontynuacje tych zajęć, co wcale nie było czymś niezwykłym zważając na to, że większość uczniów zazwyczaj na tych zajęciach spała, albo odrabiała zaległe zadania. Ignorując Draco, zajął miejsce koło Hermiony, która naprawdę ucieszyła się na jego widok. Profesor Binns zaczął jak zwykłe odczytywanie swoich notatek monotonnym tonem, a do świadomości Harry’ego dolatywało jedynie co piąte słowo. Jak przez mgłę uświadomił sobie, jaki w ogóle mają dzisiaj temat. Ich nowe podręczniki zostały dostarczone dzisiejszego ranka do pokojów wszystkich szóstoklasistów, ponieważ nie mieli możliwości kupienia ich wcześniej na ulicy Pokątnej. McGonagall musiała sama zatroszczyć się o tą część ich edukacji. Cieszyło go to, że nie będzie musiał sam przeznaczyć większość część popołudnia na wycieczkę do księgarni, znajdującej się w Hogsmade i postanowił, że jeszcze dziś wieczorem przyswoi sobie temat, jaki powinien poznać na lekcji. Naprawdę próbował myśleć o czymś poza własną, rosnącą frustracją. Przecież obiecywał sobie, że tym razem skupi się na nauce. Nie musiał już udawać Wybrańca, ani martwić się o bezpieczeństwa swoich przyjaciół. Powinien pomyśleć o przyszłości, skoro widocznie miał jakąś mieć. A od egzaminów miało wiele zależeć. Hermiona byłaby ze mnie dumna – pomyślał zgorzkniale. Uparcie patrzył na lewitującego za katedrą ducha i próbując poskładać wypowiadane przez nauczyciela słowa w jakoś logiczną całość. Pewnie by mu się to udało, gdyby nie ten przeklęty ból głowy. OOO Syriusz wracał w towarzystwie Remusa, z ich ostatnich lekcji. Do tej pory uśmiechał się lekko na myśl o drugoklasistce, która zamiast stworzyć wokół siebie tarcze, przemieniła ubranie jego przyjaciela w kanarkowo żółty surdut. Kto by pomyślał, że tak niewielki błąd w inkantacji zaklęcia może doprowadzić do czegoś takiego. Lupin skomentował całe zajście słowami: „zawsze wiedziałem, że nie do twarzy mi w tym kolorze. Dziękuję panno Schwartz za udowodnienie mojej teorii.” Black uwielbiał łagodność swojego przyjaciela. - Może wpadniesz na herbatę? – zapytał, gdy zbliżali się do korytarza, prowadzącego do komnat Łapy. Ostatnio nie mieli za wiele czasu na spotkania, poza czasem lekcyjnym. Remus spojrzał trochę nerwowo na zegarek, ale potem uśmiechnął się do Syriusza. - Z największą przyjemnością. Myślę, że papierkowa robota będzie musiała na mnie trochę poczekać. Nigdy bym nie przypuszczał, że posada wicedyrektora może być tak zajmująca. Jeszcze trochę i zapomnę jak pachnie świeże powietrze. - I tak wiem, że to kochasz – Remus potwierdził jego domysły skinieniem głowy w chwili, gdy Syriusz wpuszczał go do swoich prywatnych komnat. – Ale skoro wspominałeś coś o braku świeżego powietrza, to może… miałbyś ochotę na wieczorny spacer? – zapytał trochę nieśmiało. Ta emocja w głosie Blacka była niezwykle rzadko rozpoznawana, dlatego przykuła uwagę Remusa. – Powinieneś częściej robić sobie przerwy – dodał szybko, usilnie patrząc wszędzie, byle nie na przyjaciela. - Syriuszu… – powiedział zaczepnie Lupin przeciągając imię przyjaciela. – Czy ty mi może proponujesz randkę? Black podniósł gwałtownie głowę, a jego oczy błyszczały łobuzersko, co zdecydowanie nie pasowało do lekko rumianych policzków. - A zgodziłbyś się? - Może udałoby mi się znaleźć jakąś lukę w moim napiętym terminarzu. Ale nic nie obiecuje. - Remi, no weź… Nie bądź potworem – nalegał Syriusz. - Zapomniałeś, że jestem wilkołakiem? Uważa się nas za bestię. - Oswojonym wilkołakiem – poprawił Syriusz. – To masz może czas dzisiaj po kolacji? Teraz lekki rumieniec pokrył policzki Lupina, gdy niepewnie skinął głową. Black położył swoją dłoń na jego ręce i uśmiechnął się. - Herbaty? Mam również w zapasie trochę Ognistej Whiskey, idealna na odprężenie. - Wydaje mi się, że nie potrzebujemy już żadnych rozluźniaczy, Syriuszu. A poza tym mój dzień pracy jeszcze się nie skończył. A skoro mam zrobić sobie wolne po kolacji, będę musiał załatwić wszystkie pilne sprawy w dużo szybszym tempie, niż wcześniej to przewidywałem. - Wymyślisz coś. Wierzę w twoje organizacyjne zdolności – powiedział pochlebnie Black, zajmując miejsce na kanapie obok przyjaciela i podając mu kubek gorącej herbaty. Lupin wziął łyk napoju i pokiwał głową z rozbawienia. Zdecydowanie została „doprawiona”. - Syriuszu Black, alkohol nie pomoże ci w uwiedzeniu mnie – oświadczył. - Ale nie zaprzeczasz, że istnieją na to jakieś sposoby? – zapytał Łapa, przysuwając się jeszcze bliżej i uśmiechając się przebiegle. - Nie powinieneś mnie całować przed pierwszą randką – powiedział Lupin doskonale odczytując zamiary przyjaciela. - Lunio, obydwoje dobrze wiemy, że to nie byłaby nasza pierwsza randka – Syriusz dotknął delikatnie jego ust swoimi, a gdy nie napotkał żadnego oporu, pogłębił pocałunek. Obydwu zajętym mężczyznom umknęło nieśmiałe pukanie do drzwi, nawet wtedy, gdy zostało ponowione. Chwilę później drzwi otwarły się. - Ups… przepraszam – wyjąkał Harry, który wszedł do komnaty. – Ja… miałem hasło, a kazałeś mi poczekać jakby cię nie było, pukałem, ale nikt nie otwierał… Ja przepraszam – zaczął się szybko tłumaczyć. Mężczyźni mieli niewielkie wypieki na twarzy, a Remus miał na tyle poczucia wstydu, by odwrócić się od wpatrującego się w nich młodzieńca, lekko zawstydzony tym, w jakiej dał się przyłapać sytuacji. - Harry? Czy to – Syriusz zatoczył ręką koło, obejmujące jego osobę i Lupina – ci przeszkadza? – zapytał łagodnie, podchodząc do chrześniaka i obejmując go ramieniem. - Nie, skąd – odpowiedział szybko i zgodnie z prawdą. Właściwie to się ucieszył widząc, że przyjaciele jego rodziców są szczęśliwi. To zdecydowanie była najradośniejsza wiadomość dzisiejszego dnia. – Tylko byłem zaskoczony. Złoty Chłopiec zauważył, że Remus przygląda mu się badawczo. - Harry, dobrze się czujesz? – zapytał w końcu mężczyzna. – Jakoś blado wyglądasz. Chłopiec, poprowadzony przez Syriusza zajął miejsce między nimi na kanapie. - Trochę boli mnie głowa – powiedział. – Właściwie to nawet bardzo i od samego rana. - Byłeś u pielęgniarki? – zapytał Syriusz. - Nie. Nie chcę, aby znowu nafaszerowała mnie jakimiś okropnymi eliksirami i zapakowała do łóżka. Mam wrażenie, że jest bliska płaczu za każdym razem jak mnie tylko widzi. Samo na pewno przejdzie. Łapa skinął głową, ale widać było, że nie jest przekonany. - To może zrobiłbym ci słodkiej herbaty? Wiem, że nie lubisz dodatku cukru, ale czasami pomaga. - Chętnie, dziękuję – chłopak rozsiadł się wygodniej i patrzył jak Lupin wstaje by pomóc przyjacielowi w przygotowaniach napoju. Harry nigdy nie pomyślałby, że ta czynność może wymagać udziału dwóch osób, ale mężczyźni zdawali się cieszyć nawet tak nikłą okazją na wspólne działanie. Mimo to, Złoty Chłopiec nie poczuł się w komnacie jak intruz. Chwilę później został postawiony przed nim kubek z gorącym trunkiem i talerz herbatników. Wbrew sobie poczuł się trochę rozluźniony. - Więc od kiedy się spotykacie? – zapytał, pakując szybko do swoich ust ciastko, by ukryć śmiech, kiedy jego dwóch profesorów popatrzyło na siebie z dziwnym błyskiem w oku. - Właściwie to zaczęliśmy jeszcze w szkole… – powiedział wolno Syriusz, a Harry przygotował się na dłuższą historię. OOO Zielone światło rozbłyskujące w komnacie i odbijające się w każdym kawałku lakierowanego parkietu. Ściany pełne wizerunków węży, które poruszały swoimi językami, szepcząc do jego uszu straszliwe groźby. Próbował się odsunąć, ale ściany zdawały się zamykać wokół niego, a całe pomieszczenie napełniło się ochrypłym śmiechem, przyprawiającym go o mdłości. - Jesteś tchórzem, Harry Potterze – szeptała ciemna postać. – Nie jesteś w stanie mnie zabić. Miotał się w różnych kierunkach, próbując określić skąd napływa głos, lecz nie był w stanie tego zrobić. Frustracja ogarnęła jego umysł, a głowa zdawała się pękać z bólu. - Harry! Złoty Chłopiec otrząsnął się z resztek snu, mając nadzieję, że wraz z nocnymi koszmarami odejdzie również ból. - Wszystko w porządku? – zapytał siedzący obok niego Draco. Dopiero teraz brunet był na tyle przytomny by zarejestrować, że znajdują się w jednej z sypialni, któregoś z ich dormitorium. – Krzyczałeś. Znów męczą cię koszmary? - Tak… to był tylko koszmar – powiedział słabo, nie mogąc sobie przypomnieć, czego właściwie dotyczył oprócz klasycznych elementów jak śmiech Gada i znajomy kolor zaklęcia. Chwycił się za głowę i przytulił bardziej do ciepłego ciała blondyna, które stanowiło dla niego ogromne ukojenie. Czułby się wspaniale, gdyby nie ten ból. Chwilę później zapadł w kolejne, niespokojne sny. OOO Kolejne kilka dni stanowiło dla Harry’ego dziwną plamę. Niby zachowywał się w miarę normalnie, ale czuł, ze jego świadomość nie była do końca przytomna. Ból zaczął się zmniejszać, ale mogło to być jedynie rezultatem powolnego przyzwyczajania się do niego. Nie mógł być tego pewien. Trudniej było mu jednak ukryć brat apetytu, a raczej odruchy wymiotne, na zapach niektórych potraw. Właściwie opróżniał swój niespokojny żołądek nad muszlą klozetową częściej, niż kiedykolwiek w życiu. Jak przez mgłę rejestrował niektóre zdarzenia, którym był pozornym uczestnikiem. Widział rosnące uczucie między chrzestnym i Lupinem, a Syriuszowi zdawała się nie przeszkadzać obecność Harry’ego, gdy w bezwstydny sposób flirtował z wilkołakiem. Chłopak, odwiedzający chrzestnego niemal codziennie, zauważył również, że coraz częściej wpada na Remusa, odwiedzającego prywatne komnaty przyjaciela. Dla własnego zdrowia psychicznego Harry postanowił nie używać już więcej hasła, o ile nie będzie to absolutnie konieczne. Z przyjemnością spoglądał również na rozkwitającą z dnia na dzień Hermionę. Jej związek z Cedrikiem był niemal pewny, choć oboje wydawali się zbyt nieśmiali, aby publicznie się do tego przyznać. Dziewczyna jednak, stawała się coraz odważniejsza pod czujnym okiem Pansy, która zdawała się poważnie wziąć sobie do serca możliwość zaprzyjaźnienia się z dawną Trójcą Gryffindoru. Hermiona musiała również dostrzec, że jest młodą kobietą i choć Harry nie umiał określić, co właściwie się w niej zmieniło, wyglądała inaczej. Jego teorię potwierdzały liczne męskie i zupełnie nieskrępowane spojrzenia skierowane ku pannie prefekt Ravenclawu. Ciekawiło go, jaki wpływ na metamorfozę dziewczyny, miała właśnie Parkinson. Na szczęście podwójne eliksiry miał dopiero pod koniec tygodnia, kiedy jego umysł zdawał się wracać do normalności. Głowa wciąż go bolała, a dodatkowo zaczął mieć trudności z miarkowaniem ilości magii, jaką wkładał w zaklęcie, co często kończyło się tym, że jego klątwy były zbyt silne, ale powoli zaczynał sobie z tym radzić. Koszmary wciąż nie dawały mu spać, ale łapał się na tym, że zwykle nie pamięta ich treści. Pierwsze zajęcia prowadzone były przez Snape, a eliksir, jaki przygotowali wymagał całkowitej precyzji. Harry nie miał pojęcia jak udało mu się dotrwać do końca zajęć bez wysadzenia kociołka, ale mikstura została oceniona na ocenę zadowalającą, co w ustach Mistrza Eliksirów było niemal pochwałą. Snape… Czarodziej przyjął Złotego Chłopca na zajęcia, ale widać było, że nie jest zadowolony z tego powodu. Harry nie zdziwiłby się, gdyby otrzymał odgórne polecenie McGonagall względem tej kwestii. Jego usta wykrzywiały się, w szyderczym uśmiechu za każdym razem, gdy patrzył na bruneta, a oczy rzucały iskrami, gdy Harry umiał odpowiedzieć na jego trudne pytania. Najwidoczniej Snape starał się udowodnić, że Potter nie zasługuje na miejsce w jego klasie, ale chłopak nie zamierzał się poddawać, co doprowadzało Mistrza Eliksirów do frustracji. Kolejne, piątkowe zajęcia w całości prowadził młody asystent Snape’a, który nie był może łagodniejszy, ale na pewno bardziej sprawiedliwy. Hiszpan, z wprawą wieloletniego nauczyciela, zapoznawał ich ze skomplikowaną procedurą ważenia niestabilnego eliksiru leczącego skutki poparzenia. Niby pozornie wszystko było w porządku. Uczył się, spędzał czas z przyjaciółmi, wykonywał swoje nowe obowiązki prefekta, a młodzi Ślizgoni zaczynali go nawet szanować. Widocznie bliski związek z Draco, wpłynął na postrzeganie jego osoby w oczach innych uczniów. Przełomowym momentem był piątkowy wieczór, kiedy Danny, drugoroczny chłopiec o pyzowatej twarzy i nieposkromionym charakterze, poprosił go o pomoc w dokończeniu wypracowania. Harry, nawet pomimo dziwnego samopoczucia, nie mógł nie dostąpić ukłucia dumy. Stanął niemal na głowie, aby jak najlepiej wytłumaczyć Danny’emu burzliwy okres III w. kiedy czarodzieje pertraktowali z olbrzymami i wychwycić wszystkie skutki, jakie miały one na późniejsze dzieje czarodziejskiej historii. Zaraz po tym wydarzaniu, poniosła się po Pokoju Wspólnym plotka o jego zaangażowaniu i teraz musiał ująć w swoim grafiku pomoc młodszym uczniom. Ze smutkiem wspominał jednak fakt, że w Gryffindorze prefekci nigdy nie troszczyli się tak o swoich kolegów. Najtrudniejsze były dla niego obecnie treningi quidditcha. Draco w czasie dwóch tygodni zorganizował zaledwie cztery, co było konsekwencją wciąż zmieniającej się pogody. Jego próby złapania znicza były raczej apatyczne, co nie uszło uwadze blondyna, który coraz bardziej się o niego martwił. Nie wystarczyły mu już ciągłe zapewnienia Harry’ego, że wszystko jest w porządku. Nie naciskał jednak na Złotego Chłopca w celu wymuszenia na nim zwierzeń, lecz uważnie obserwował. Brunet starał się uspokoić go i spędzać z blondynem jak najwięcej czasu. Można powiedzieć, że praktycznie się nie rozstawali. Taki sam plan zajęć, uwzględniający jedynie dodatkową numerologię Draco, umożliwiał im takie zachowanie. Malfoy przystał nawet na towarzystwo Granger, Diggory’ego i Weasleya przy stole Slytherinu, tak pożądane przez Harry’ego i jeszcze dwójkę innych Ślizgonów. Noce spędzali wspólnie, w którymś z ich dormitorium, traktując obie komnaty niemal jak całość ich pokoi. Niejednokrotnie zdarzało się im przesiadywać do późna z Wolframem i Ronem, który zdawał się przywykać do zielonego koloru ślizgońskich sypialni. Harry miał nawet wrażenie, że Weasley woli spędzać czas w Gnieździe Węży, jak często nazywał ich dormitorium, niż w pokojach Puchonów. Zazwyczaj było zbyt późno, aby rudzielec wracał do siebie i wtedy Harry przenosił się do sypialni Draco (jakby nie robił tego również w czasie, gdy oba dormitoria były wolne), a Ron zajmował pokój Złotego Chłopca. Wolfram wracał do siebie lub przynajmniej taką wersję wydarzeń znał Złoty Chłopiec. Jakoś nie miał ochoty dociekać prawdy. Jakoś w połowie października, Pansy udało się namówić Hermionę, aby dołączyli do chłopaków. Kiedy dziewczyna pojawiła się w Pokoju Wspólnym, Harry’emu wydawało się, że jest bliska załamania nerwowego, a jej twarz była zupełnie różna od zwycięskiego oblicza mopsicy. Brunet nie mógł się nie uśmiechnąć na ten widok. Rzucił porozumiewawcze spojrzenie Ronowi, który stał się już tak częstym widokiem w Pokoju Wspólnym Slytherinu, że jego obecność nie dziwiła już nikogo. Obaj chłopcy podeszli do przyjaciółki, wzięli ją pod ramię i zaprowadzili na najbliższą kanapę. - Cześć – jęknęła Hermiono, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. – Nie powinno nas tu być – poinformowała rudzielca z wyrzutem, który jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się z zadowoleniem. – Nie powinno mnie tu być – powtórzyła z naciskiem – jestem prefektem, powinnam dawać przykład, a nie… - I dajesz, Herm – rzekł Harry z uśmiechem – przykład wspaniałej, między domowej integracji. Ślizgoni zachichotali widząc skrzywioną minę dziewczyny. - Ale… – próbowała zacząć, ale Wolfram jej przerwał. - Hermiono, nie robimy przecież nic złego, prawda? Czytałem Historię Hogwartu i tak naprawdę nie ma w niej wzmianki o tym, że Pokoje Wspólne są niedostępne dla uczniów spoza Domów. Oczywiście stanowią swego rodzaju azyl, ale nie ma nigdzie w regulaminie, że nie wolno zapraszać do nich przyjaciół. - Naprawdę czytałeś Historię Hogwartu? – mina dziewczyny trochę złagodniała, gdy szatyn kiwnął głową. Wydawało się jakby się również trochę odprężyła. Jej wizyty może nie były tak częste jak Rona, ale dawała się na nie od czasu do czasu namówić. Przy trzeciej z kolei, zabrała ze sobą Cedrika, który początkowo był tak samo krytycznie nastawiony względem pomysłu jak ona, ale po przeniesieniu do dormitorium prefekta i postawionych przez Draco, dwóch butelkach Ognistej Whiskey, zaczął się dobrze bawić. OOO Pierwszy mecz quidditcha wypadł w tym roku w ostatnim tygodniu października. Slytherin miał zmierzyć się z Krukonami, którzy mieli być w tym roku ich jedynymi realnymi przeciwnikami. Powodem takich przypuszczeć było odejście z Gryffindoru gwiazdy drużyny – Harry’ego, jak i najwspanialszych pałkarzy i dwójki ścigających, którzy ukończyli w tym roku Hogwart. Nowa drużyna Lwów nie zapowiadała się już tak spektakularnie jak lata wcześniej. W tygodniu, w którym miał się odbyć mecz, Harry nie czuł się najlepiej. Ból głowy, który towarzyszył mu nieprzerwanie od tygodni, zdawał się zwiększać, kiedy stresował się wynikiem meczu. Wciąż jednak uparcie twierdził, że nic mu nie jest i odmawiał pójścia do pielęgniarki. Jeszcze brakowało, aby matrona zabroniła mu grać! Obiecał sobie jednak, że jeśli nie przejdzie mu do końca tygodnia będzie musiał się przemóc i zażyć jeden z okropnych eliksirów Snape’a. W dniu rozpoczęcia rozgrywek Harry czuł stres porównywalny z tym, jaki odczuwał przed swoim pierwszym wyjściem na boisko. Jedyną rzeczą, która sprowadzała go na ziemię, była wciąż powtarzana przez Malfoyów rewelacja, co by na wczorajszej lekcji nawet Snape spojrzał przychylnie na Harry’ego i mniej kąśliwie komentował jego „prawie nadający się do użycia” eliksir. Draco sugerował, że Mistrz Eliksirów zrozumiał, że pobyt Złotego Chłopca w jego Domu, może doprowadzić do powrotu złotego pucharu quidditcha na biurko opiekuna. Dopiero co jedli śniadanie, gdy chwilę potem Malfoy zaganiał wszystkich zawodników do szatni. aby udzielić im ostatnich instrukcji, a teraz Harry stał czekając na otwarcie drzwiczek zawodników z Błyskawicą w ręku. Serce waliło w jego piersi, gdy postawił swoją stopę na boisku. Czuł mdłości i wypieki na twarzy. Ból głowy zdawał się promieniować w dół jego kręgosłupa, a on starał się wytrzymać jeszcze kilka godzin, a potem będzie mógł spokojnie oddać się w ręce matrony. Najważniejszy był teraz mecz. Gwizdek pani Hooch ogłosił rozpoczęcie rozgrywek. Harry wzleciał wysoko i poczuł się trochę lepiej. Lot zawsze sprawiał, że czuł się wolny. Wzbił się ponad tłum i poczuł się trochę dziwnie. Nigdzie nie dostrzegł złotych transparentów, ponieważ ich miejsce zastąpiła zieleń. To nie McGonagall śledziła go wzrokiem, lecz Snape obdarzał co jakiś czas, przenikliwym spojrzeniem. Teraz walczył dla drużyny, którą zawsze chciał pokonać. I co dziwniejsze wcale nie czuł się z tym źle. Determinacja znów wrzała w jego żyłach, gdy okrążał boisko w poszukiwaniu złotego błysku znicza. Lecz dlaczego wraz z tym ponownie odkrytym w sobie uczuciem, pojawił się jeszcze większy ból?
Posted on: Thu, 29 Aug 2013 10:09:11 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015