SPOD PIÓR(K)A Wiocha w każdym mieście Piątek wieczór. - TopicsExpress



          

SPOD PIÓR(K)A Wiocha w każdym mieście Piątek wieczór. Biorę gazetę z programem telewizyjnym. Skoki narciarskie. Czyżby letnie powtórki dotyczyły nawet zawodów zimowych? Ups, to transmisja na żywo z Wisły. Nie pasjonuję się sportem, więc nie pomyślałam, że zimą też skaczą. Tu serial – nie. Tu fajny film, ale kilka razy widziany. Zresztą nie mam nastroju na dramat. O! Na TVP Kultura koncert inauguracyjny festiwalu Transatlantyk. Rozciągam się na kanapie. Posłucham i popatrzę sobie na Jana A.P. Kaczmarka. Nie dość, że „koniniak” i nawet do nas trochę tego Transatlantyku przyciągnął (jak obiecał, chwali mu się), to jeszcze wygląda na miłego faceta, nie scelebryciał. Chyba… Po wprowadzeniu przez dziennikarkę i przyjęciu urodzinowych życzeń przejmuje mikrofon. Zgrabnie kręci się po scenie poznańskiej filharmonii i bez zbędnego wymieniania dziękuje sponsorom. To chyba nowość, bo dotychczas niewymienienie dobroczyńców było strasznym „fo pa”. W końcu zapowiada pierwszych wykonawców i utwór. Ja to mam szczęście! II koncert fortepianowy Rachmaninowa. Kto się trochę zna na tzw. muzyce poważnej, wie, że to jeden z piękniejszych i trudniejszych technicznie i interpretacyjnie koncertów. Wie też, że koncert w tym przypadku nie oznacza, tylko tego, co zwykle rozumie się pod tym pojęciem, czyli piosenkarskich popisów z chwytliwymi refrenami, ale utwór instrumentalny, a raczej wieloinstrumentowy. Bo na przedzie solista, za nim mnóstwo skrzypiec w różnych rozmiarach, dziwnych trąb i trąbek, a zupełnie z tyłu gość z pałeczkami, których używa raz na 10 minut. Albo i rzadziej; coś tam walnie ze trzy razy w kotły i zastyga. Dla większości taka muzyka jest nudna i napuszona, do tego niemożliwie długa, bywa że półgodzinna! I jeszcze (na ogół) trzyczęściowa. Kto nie jest melomanem, może ten utwór znać z niezłego filmu „Shine”. Opowiada prawdziwe losy, niezwykle pokręcone, australijskiego pianisty (polsko-żydowskiego pochodzenia) Davida Helfgotta. Rolę dorosłego Helfgotta odtwarza Geoffrey Rush, aktor tak wyśmienity jak piękny inaczej (grał też doradcę Walsinghama w „Elżbiecie” i logopedę Logue’a w „Jak zostać królem”). Rozpisałam o tych sprawach, jakby ubocznych dla tego, o czym chciałam w istocie, ale w końcu mam możliwość nieść bardziej zaawansowaną wiedzę muzyczną i pochwalić się pokończonymi szkołami muzycznymi i kilkunastoletnią nauką gry na fortepianie, choć już od dawna swoje pianino dotykam tylko kiedy je odkurzam, bo wstydzę się grać, nawet „Wlazł kotek…” przy kimś. Przy sobie zresztą też. Jak dla mnie – ten koncert Rachmaninowa jest bardzo „męski”. Nie ma się co dziwić, bo jego twórca był wysokim kościstym facetem z wielkimi i mocnymi dłońmi. Do tego świetnym pianistą. Otóż ten męski trzyczęściowy utwór mają wykonać dwie kobiety, tzn. przy fortepianie bardzo ładna i życzliwie przez Kaczmarka zapowiadana pianistka, za pulpitem dyrygenckim, co prawda w smokingu, ale też kobieta. Plus orkiestra z Gorzowa – tu kolejne zaskoczenie. Nie pomyślałabym, że Gorzów ma swoją orkiestrę symfoniczną. No, tak, jest miastem wojewódzkim, to ma filharmonię, a Konin jako województwo poległ podczas reformy w ’99, więc melomani mogą zapomnieć o takich fanaberiach. Co prawda rok wcześniej, jakby na pocieszenie za tę degradację, ruszyła u nas państwowa szkoła wyższa, ale uruchomiony niedawno na niej kierunek muzyczny długo, niestety, nie pociągnął. Powody pominę. Dlatego wyższa edukacja muzyczna (mimo starań prezesa Konińskiego Towarzystwa Muzycznego i jego, tzn. prezesa żony) nie zagości szeroko w konińskim społeczeństwie nawet w stopniu dostatecznym. I dalej będą oklaski między częściami jednego utworu, jak już zawita do nas obca filharmonia albo "swój", co karierę w wielkim świecie zrobił. Te parę sekund ciszy jest po to, by muzycy, podobnie jak słuchacze, mogli się „przestroić”, czyli wczuć w inne tempo i nastrój kolejnej, najczęściej kontrastującej z poprzednią, części, np. rzeczonego koncertu Rachmaninowa. Oczywiście, takie rwące się z serca oklaski są miłe i świadczą, że się podoba, ale też świadczą o braku obycia… Ale, ale! Włoska pianistka z gorzowskimi symfonikami kończą pierwszą część dzieła rosyjskiego neoromantyka. Moim zdaniem wykonanie jest średnie (mimo wstępnych pochwał Kaczmarka, że będzie cudo, dupy, przynajmniej mnie, nie urywa). A tu wyrobiona, jak chciałam uważać, poznańska śmietanka tak tłumnie przybyła na TAKI koncert, bo na widowni i prezydent z małżonką, i kupa innych notabli, i wszyscy gromko klaszczą… (nie, żebym uważała, że nic się muzykom za to wykonanie nie należy). Dobrze, że druga część Rachmaninowa przechodzi płynnie w trzecią. Tych, co przysnęli ani donośne oklaski, ani nagła cisza nie obudziły. Tak bywa, kiedy na sali więcej jest tych, co powinni lub muszą się pokazać, niż tych, co by chcieli posłuchać…
Posted on: Sun, 04 Aug 2013 15:14:18 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015