STREFA EJLAT (13) Rozdział 1: - TopicsExpress



          

STREFA EJLAT (13) Rozdział 1: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/527834,strefa-ejlat-1 Rozdział 2: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/531080,strefa-ejlat-2 Rozdział 3: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/532261,strefa-ejlat-3 Rozdział 4: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/533914,strefa-ejlat-4 Rozdział 5: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/535329,strefa-ejlat-5 Rozdział 6: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/537104,strefa-ejlat-6 Rozdział 7: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/538705,strefa-ejlat-7 Rozdział 8: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/540450,strefa-ejlat-8 Rozdział 9: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/542102,strefa-ejlat-9 Rozdział 10: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/543649,strefa-ejlat-10 Rozdział 11:prawdalezynawierzchu.salon24.pl/545467,strefa-ejlat-11 Rozdział 12: prawdalezynawierzchu.salon24.pl/547001,strefa-ejlat-12 (13) No więc potem gdzieś nad ranem egipska telewizja w knajpach „starego centrum” reklamowała piramidy w Gizie (czynne dla zwiedzających od 8-16) i zobaczyłem paru harleyowców ze ześwirowanymi oczkami pod rozświetlonym kioskiem Abu-Humus; mieli na łbach czarne opalizujące kaski i wyglądali jak falanga kosmitów z gier komputerowych. Podjechał odkryty sportowy samochód smagając ostrym heavymetalem i jakiś przyćpany Murzyn z rudą grzywą - w porywie afirmacji świata - podrygiwał w rytm tej muzyczki na tle chropowatej odrapanej ściany z neonem. Sztywni z przerąbania travellersi obściskiwali się z dziewczynami na schodach zastawionych butelkami po piwie. Szwedzka kelnerka z blond pasmami we włosach rozmawiała przez komórę, ocierając się ramieniem o stalowy filar przed knajpą z high-techowym wystrojem, koło zatłoczonego ogródka Stelli Maris. Przerwała nagle rozmowę wpół słowa i zaraz potem znowu zadzwoniła; dlaczego zadajesz mi pytania, które wprawiają mnie w zakłopotanie, po tym co się stało sama już nie wiem – powiedziała głośniej po angielsku, tupiąc nogami jak mała dziewczynka. Latarnie zgasły i pojawiły się pierwsze błyski słońca; zobaczyłem Maksa z tym jego przekręconym nosem w ogródku Stelli Maris z kwartetem grającym utwory Johna Coltrane’a; mały perkusista, dwumetrowy basista – fantastyczne brzmienia Alabamy - łysy saksofonista w hawajskiej koszulce jakby fruwał wykrzykując coś w zadymionym powietrzu. Perkusista popijał wodę mineralną, odstawiając butelkę na okrągły futerał od bębna, gdzie miał też zapasowe pałeczki i wiskacza w dużej plastikowej butelce. Wszędzie kłębił się niedopity tłum; ciasno jak kiedyś w autobusach w Warszawie, a śmierdzi jeszcze gorzej - powiedział Szulc i z połowa knajpy była zastawiona transporterami po piwie. W telewizorni grupy europejskich porąbańców - antyglobalistów z plecaczkami i arafatkami zwiniętymi na szyjach, spokojnie spaliły flagę USA z trupimi główkami i swastyczkami zamiast gwiazdek. Jakieś klipy z Murzynami w damskich pelisach pod starym kredensem z neonami i reflektory z wieży ratuszowej prześwietlały czerwone sztandary nad pogrążonym w ciemności tłumem. Przed wejściem sterany anioł na szczudłach, z białymi skrzydłami złożonymi na piersiach, nastroszył swoje postrzępione piórka i rozdawał ulotki z rozpędzoną ruletą, reklamujące pływające kasyna gry poza wodami terytorialnymi Izraela. Wyżelowany grubas z Głosu M. Czerwonego w koszulce z powiększonym jakby exlibrisem - orzeł spijający nektar z kielicha w ręku nimfy - tłumaczył coś szwedzkiej kelnerce, która posypywała trocinami podłogę i potem przysiadła na moment na stołku, machając nogami w postrzępionych, panterkowych nogawkach. Lenonki z odblaskowymi żółtymi szkiełkami; słonce już grzało; przenoszone dziecię-kwiat jechało z dechą do surfingu na górskim rowerze z butlą wody mineralnej zamiast bidonu i miało kosmyki podobne do pejsów założone za uszy i związane błyszczącym sznurkiem z tyłu głowy, że tworzyły wyleniałą siwą kitkę. Sprzedawca balonów zapalał starą vespę z zamszowymi hipisowskimi frędzlami na kierownicy (rękę dziewczyny na jego udzie zobaczyłem w bocznym lusterku) i potem ruszył ciągnąc za sobą pióropusz balonów podobnych do rozłożonego pawiego ogona. No więc potem przy barze Stelli Maris piłem znowu bardzo dobrze schłodzonego, beczkowego Guinnessa z łagodną jak aksamit pianką i za każdym razem, gdy skandynawska kelnerka z naprawdę dobrą dupą i cycem i z mordą selekcjonera piłkarskiego (łapczywa na ostry grupowy seks - powtarzał Szulc) sięgała szybko po podświetlone butelki na półce nad barem, odsłaniał się jej na brzuchu tatuaż z krogulcem lub misiem coala; w pewnym momencie zobaczyła, że na nią patrzymy i zaczęła poruszać się całym ciałem w rytm muzyki z lat 60. (Love Me Do – Beatlesów). - Też bym coś sczyścił - powiedział Maksio podchodząc do baru i między stolikami w ogródku knajpy pod prześwietloną słońcem zieloną markizą sunęła drobiąc bosymi nóżkami chuda travellerka z nieruchomą twarzą i włosami zaplecionymi w długie czarne warkocze, i próbowała wciskać ludziom jakieś kwiatki spryskane wodą, i miała przyczepione do tych nóżek jakby skrzydełka Hermesa; my Latynosi wolimy, jak one są carnosas - powiedział Lejbo, który właśnie przyjechał z cmentarza miejskiego, gdzie łyknął koniaku V.S.O.P. nad grobem Rafi Nelsona. No więc zobaczyłem, że Szulc z Maksem dorwali skądś pęk kolorowych balonów, które musiały się zerwać sprzedawcy na skuterze i zwiało je do ogródka Stelli Maris i koledzy z Polandu przepalali je petami trzymanymi w kącikach ust. No i te baloniki pękały z trzaskiem, a z tych, co były bardziej klapnięte Szulc z Maksem wdychali hel, i potem na przemian skrzeczeli cienkimi głosikami „hej sokoły”. No i przez moment to było nawet zabawne i chciałem już chyba przyłączyć się do nich, gdy zobaczyłem Izę z tą jej cholernie piękną, seksowną i sympatyczną twarzą. - Obejmij człowieka! - powiedziała przysiadając się do mnie i jaskrawo czerwony neon z reklamy Coli odbijał się w mokrej podłodze, no i twarz dziewczyny przez moment była niewidoczna w zadymionym półmroku. Więc znowu przez moment było świetnie, i patrzyłem tylko na jej cholernie piękną i seksowną twarz, a ona opowiadała, jak z 10 lat temu w Berlinie szli między pochodniami na demonstracji przeciw skinom, podpalającym domy z tureckimi emigrantami i leciało jakieś techno na żywo. Szli dużymi grupami przez miasto, zbierając podpisy na wielkich arkuszach brystolu i było po deszczu: stare plakaty przebijały spod nowych; zamazane krwią szyby karetek i kosze na śmieci wypchane ulotkami, że nie było gdzie wcisnąć peta; ludzie w żółtych sztormiakach z kolorowymi damskimi parasolkami, pokazujący palcami znaczek „V” - lewica yuppiesowa i sprayowcy z deskorolkami – nagły odblask słońca pod drzewami, a ona szła spokojnie miedzy tymi ludźmi, paląc papierosy i stukając wysokimi obcasami, i koło twarzy przelatywały jej gołębie i żółte liście. - To były całkiem inne czasy - powiedział Szulc i zaraz zrobiło się trochę ciszej przy barze, i potem usłyszałem, jak Szulc mówi, że ciekawe, czy gdybyśmy mogli nagle spotkać samych siebie sprzed lat - no tych facetów, którymi byliśmy kiedyś w Warszawie lat 60. - to moglibyśmy spokojnie ze sobą rozmawiać. No i powiedziałem, że jak przyjechałem do Warszawy po 20 latach przerwy wiosną 88. roku - to była naprawdę jakby podróż w czasie, bo wszyscy znajomi byli już całkiem innymi ludźmi, jak gdyby też dawno stamtąd wyjechali, ale na mieście mało co się zmieniło. - Aż mi się zimno zrobiło - powiedziała Iza. - Powiało świeżością - powiedział Szulc. - Nie oszukujmy się - powiedział Maksio. - Chciałbym to zobaczyć - powiedział Szulc. - Chyba też tak myślę - powiedziała Iza. - To naprawdę były całkiem inne czasy - powiedział Szulc i znowu leciał Bruce Spreenfield, w którym była całkiem zdrowa dawka energii, przypominająca jakby niektóre utwory z lat 60. No i potem usłyszałem, jak Lejbo tłumaczy Szulcowi, że szlak niektórych travellersów biegnie przez Izrael, gdzie zaliczają przeważnie jakiś kibuc i potem w hostelu w Tel Awiwie ktoś kradnie im ostatnie pieniądze i zawsze w końcu lądują w Ejlacie, i przez te wszystkie lata parunastu zmarło mu w kuchni - jeden nazwiskiem Morrison zasnął oparty o lodówkę, i więcej się nie obudził. - Odpowiedzi szukajmy w internesiu - powiedział Szulc. - W literaturze sf nie było internetu - powiedział Lejbowicz. - Stella Maris powinna mieć portal w sieci – powiedziałem. - Pogadajmy o science-fiction w necie - powiedział Szulc. - Stella Maris na mapie drogowej Orientu - powiedziałem. - Każdy ma swojego Che - powiedział nagle Lejbo, przysuwając nam wielką kamionkową michę z fistaszkami, których łupiny mieszały się z wiórami na podłodze. No i potem opowiedział, jak będąc kiedyś w Stanach dał się zwerbować do pracy w Boliwii, bo całkiem nieźle płacili i wylądował w obozie szkoleniowym partyzantów Che Guevary. No i spodobał mu się nawet pomysł z rewolucją latynoską - zrobili kiedyś napad w biały dzień na kasyno w La Paz, żeby kasę rozdać biedocie, i co pewien czas nawiedzali ich obozowisko jacyś doradcy sowieccy. Przyjeżdżał też do nich Che Guevara, któremu towarzyszyła zawsze Rosjanka imieniem Tania, która potem zginęła razem z nim, gdy do walki z partyzantami włączyli się Amerykanie. Grupa Lejba została rozbita, a on sam z pięcioma kolegami zdołał uciec zaśnieżonymi szczytami gór do Chile, ale odmroził sobie nogi i potem leżał z trzy miesiące w szpitalu w Santiago, i to nie był najlepszy czas w jego życiu. W końcu podczas przesłuchań wytłumaczył facetom z CIA, że poza argentyńskim ma też obywatelstwo izraelskie, i udało mu się jakoś stamtąd wyrwać. No więc Lejbo był jeszcze potem rewolucjonistą w Buenos Aires i mało go nie wykopali z helikoptera do Atlantyku, ale o tym nie lubił rozmawiać nawet z najlepszymi kumplami. No i usłyszałem, jak Lejbo teraz tłumaczy Szulcowi, że jego najnowszym pomysłem jest założenie „wioski rybackiej” w zatoczce z rafą koralową na egipskim Synaju - i ma już nawet dobraną ekipę Beduinów z plemienia Terabin, i przy sprzyjającym wietrze można tam złapać zasięg komórką. - Umów się z nim, niech ci opowie o tej Rosjance od El comandante Che Guevary - powiedziałem do Szulca. Przysiadł się do nas palestyński reporter Abu-Hassan, pracujący dla francuskiej TV5 i powiedział, że ostatnio w Hebronie wpadł w oko cyklonu: islamiści obrzucali kamieniami Izraelczyków, którzy odpowiadali kauczukowymi kulami, odbijającymi się od chodników, i najgorsze były właśnie te rykoszety. No więc powiedziałem, że Palestyńczycy zaczęli robić masowo za reporterów dopiero po wybuchu drugiej intifady i Szulc powiedział, że podobnie było kiedyś w Sarajewie, gdy ludzie mediów woleli drinkować przy nieźle zaopatrzonym barze w hotelu Holiday Inn, a obrazki z trupami w Aleji Snajperów kręcili dla nich miejscowi Bośniacy. No i potem Szulc zaczął opowiadać, jak kiedyś w Sarajewie było zaciemnienie, bo ciągle walili snajperzy, i zagraniczni korespondenci urzędowali w hotelu Holiday Inn, czekając aż Serbowie zejdą ze strategicznych gór Igman i Bjelasznica. No i kiedyś uwalony ostro podszedł w nocy do otwartego okna, żeby się przewietrzyć i zaczął wyć na operatora, bo jakieś światełko latało po pokoju, i myślał, że tamten szuka petów ze ślepą latarka, ale nagle zrozumiał, że to świetlna plamka z laserowego celownika serbskiego snajpera, spaceruje mu spokojnie jak aureola wokół głowy. - Klin is the best way! - powiedział Lejbo i zaczął walić w wiszący na belce dzwon ze starego kutra patrolowego typu Dabur, który pilnował kiedyś zatoki ejlackiej. No i powiedziałem kolegom z Polandu, że zaraz po tym, jak palestyński skurwiel wysadził się ostatnio w przegubowcu w Jerozolimie, zaczęły nagle dzwonić komórki (Marsylianka, huk pędzącego pociągu) między zweglonymi trupami na siedzeniach, bo krewni dowiedzieli się z mediów o zamachu, i chcieli zbadać, czy ich bliskim nic się nie stało. - W tej bajce nikt nic nie mówi - powiedział Szulc. - Tak źle jeszcze nigdy nie było - powiedział Max. - Polska i Izrael głównymi beneficjantami operacji Iracka Wolność - powiedział jakiś czas potem Lejbowicz, gdy wciąż jeszcze wszyscy siedzieliśmy przy barze i było bardzo przyjemnie. - Amerykanom nie uda się zrobić z Iraku nowoczesnego państwa, które promieniowałoby demokracją na inne kraje arabskie - powiedział Lejbo w następnej chwili. - Mister Lejbo, coś się pomyliło od rana - powiedział Max. - Musimy nad tym popracować - powiedział kolega Szulc. - Nadszedł czas, by powiedzieć prawdę - powiedział Max. - Czy wy wszyscy już macie wódę z mózgu? - spytała Iza. - Edelman był za wojną w Iraku - powiedział Szulc. - Gazetka też optowała za wojną - powiedział Max. - Kogo popiera gazetka, ten daje dupy - powiedział Szulc. - To są trywialne uproszczenia - powiedziała Iza. - Skąd wiesz, że Edelman był za wojną? - spytałem. - Wypowiadał się w mediach - powiedział Szulc. - Wszędzie tylko sataniści, skiny i pedofilstwo - narzekał teraz przy barze niewyspany punkowiec w reporterskiej kamizelce z wypchanymi kieszonkami, pod którą miał koszulkę z dwugłowym szczurem zżerającym owoc granatu. No więc wytłumaczyłem o co mu chodzi kolegom z Polandu; niech to pozostanie tajemnicą poliszynela - powiedział Szulc; ja tam jestem anonimowy pojebaniec - powiedział Max i zobaczyłem w telewizorze powtórki z George Bushem Jr., który ze łzami w oczach patrzył, jak jego żona składa czerwoną różę przed ceglastym piecem w Auschwitz. No i potem na szczycie G8 Bush z Chirakiem uścisnęli sobie ręce, patrząc każdy w inną stronę i przed odlotem z Evian Bush powiedział dziennikarzom, że postara się doprowadzić do pokoju na Bliskim Wschodzie. Czerwcowe szczyty pokojowe w Szarm-el-Szejk i w Akabie; zawieszenie broni tzw. hudna - przerwane 19 sierpnia, gdy skurwiel palestyński wysadził się w zatłoczonym przegubowcu w Jerozolimie, zabijając 23 ludzi; opowiedz im lepiej, jak wlazłeś na piętę Chirakowi - powiedział Szulc. - To było wtedy, jak zabili Icchaka Rabina w Tel Awiwied - powiedziałem. - Byłem akurat w Warszawie i załapałem się na samolot z Oleksym, lecącym na pogrzeb do Izraela. Rządowy Tupolew, pijemy wódkę z kanapkami z łososiem – Oleksy ściska rączki ludziom mediów; żurnalistka z twarzą starej cioty pyta, czy Rabina spalą na stosie. Potem na lotnisku stanęliśmy między samolotami Clintona i Czernomyrdina i przechodząc ze wszystkimi przez salkę VIP-ów, chciałem się dopchać do automatów telefonicznych, i wlazłem na piętę jakiemuś facetowi przede mną, patrzę - a to Jacques Chirac. - Bardzo piękna historia - powiedziała Iza. - Warto by dokopać temu Chirakowi - powiedział Max. - Liczę na was chłopcy - powiedziała dziewczyna. - W Petersburgu na obchodach 300-lecia nie chciał wyjść z Bursztynowej Komnaty – powiedziałem. - Chcieć, to on może - powiedział kolega Szulc. - Trzeba go było tam zostawić - powiedział Max. - Dawno by już robił za stonogę – powiedziałem. Radyjko czerwonomorskie radowało się, że jakaś sieć handlowa w sprowadziła grę według Orwella - gdzie świnie zdobywają władze, ale ze strachu przed ortodoksyjnymi Żydami wyrzucili wszystkie figurki wieprzy; Ejlat nazywał się kiedyś po arabsku Um Raszrasz i był tu tylko posterunek brytyjskiej policji mandatowej - powiedziałem; powtórz to jeszcze raz - powiedział Szulc; nie zebraliśmy się tu dla przyjemności - powiedziałem. - Trochę jestem nieprzygotowana do tej rozmowy - powiedziała. - Zobaczymy, co powiesz po powrocie z Babilonu – powiedziałem. - Będę dzwoniącą na ten sam telefon - powiedziała i w lusterku vespy ustawionej przed barem odbijał się bladoczerwony w słońcu neon Stelli Maris; gazetkę wkurwiał termin Afera Rywina/Agory - powiedział Szulc; a mnie wkurwiało, jak pisali o Izraelu „Tel-Awiw” - powiedziałem; wytłumacz człowiekowi, bo ma proste pytanie, jak to było z tymi „schulzianami” - powiedział Max; to była akcja gazetki w obronie polskiej spuścizny kulturowej, wtenczas jak wysłannicy Jad Waszem zdarli tapety z malunkami Schulza w dawnej willi gestapowca w Drohobyczu – powiedziałem. - Tapety mogą pomóc w zrozumieniu twórczości Schulza; księżniczka na tych freskach ma mordę gestapowskiej kurwy - powiedział Szulc. - Jad Waszem lubi takie rysuneczki – powiedziałem. - Nie może być inaczej - powiedziała dziewczyna. - Okej - powiedziałem. - Izraelski astronauta, który 1 lutego rozwalił się z Columbią nad Texasem, miał ze sobą otrzymany z Jad Waszem rysunek zrobiony w Oświęcimiu przez żydowskiego chłopca, który potem został zagazowany: białawą kulą ziemską widzianą jakby z księżyca. - A wiesz, że okrutnie kocham się w tobie- powiedziała. - Oni zbierają takie różne obrazki - powiedziałem. - Ciągle mam wrażenie, że coś jest nie tak – powiedziała. - Niech nam się uda to zrobić - powiedziałem. - Chciałabym, żebyś kochał się ze mną – powiedziała. - Jak cię zaraz nie zerżnę, to zdechnę – powiedziałem. - To właśnie chciałam usłyszeć - powiedziała Iza. - Patrzę sobie ja na to wszystko - powiedział kolega Szulc. - Ja bym jeszcze usłyszała coś o miłości - powiedziała Iza. - Zaraz z lekka przedstawię ci sytuację – powiedziałem. - Zupełnie nie mogę zdążyć z życiem - powiedziała Iza. - Z tym nie jest prosta sprawa – powiedziałem. - Nie czuję się fajnie w tej chwili - powiedziała dziewczyna. - Tego by nawet Lepper nie wymyślił - powiedział Maksio. - Zapomniałam sobie - powiedziała dziewczyna. - Wskazuje wszystko na to, że - powiedział Max. - Co robić teraz, to nie wiem - powiedziała dziewczyna. - Przyjdzie się pożegnać - powiedział kolega Szulc. - To nie jest dla mnie dobre - powiedziała Iza. - Etos inteligencji polskiej, cholera - powiedział nagle Szulc. - W 1969 pierwszy raz „Ulisses” wyszedł po polsku i ktoś zamieścił ogłoszenie prasowe „Kupię Ulissesa i reflektor trabanta”. - Hej sokoły! - powiedział nagle Lejbo i zaczął pieprzyć, że wioska Nelsona była jedynym miejscem w Izraelu, gdzie zakodowały się jakieś klimaty z Sixties; no i na szczęście musiał gdzieś lecieć, bo naprawdę nie chciało mi się przerabiać tematu, że beduińskie plemiona Mezajna i Terabin z pustyni synajskiej dochodzącej do morza są bardziej wyluzowane niż z górskiego szczepu Dżabelija. CDN
Posted on: Sat, 16 Nov 2013 15:21:02 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015