We Francji więzienie za kręcenie licznika - czyli jak się - TopicsExpress



          

We Francji więzienie za kręcenie licznika - czyli jak się okazuje często najciemniej jest pod latarnią. wyborcza.biz/biznes/1,100896,14145757,Oszusci_przy_salonach__uciekajacy_handlarze__czyli.html Pani Julia opisuje, czym różni się kupowanie aut w Polsce i we Francji. Kilka lat temu mieszkała ze swym chłopakiem we Francji, ale planowali powrót do Polski, więc i tu chcieli kupić samochód. Upatrzyli sobie jeden z modeli Audi. Szukaliśmy głównie w internecie, gdzie komisy, handlarze mają sporo ofert. Któregoś dnia pojawiło się interesujące ogłoszenie, auto 2004 rocznik, dobrze wyposażone, 160 tys. przebiegu, sprowadzane z Belgii, bezwypadkowe. Pierwszą właścicielką w Polsce jest kobieta. Auto ciekawe, cena odpowiednia jak za ten model, niezaniżona. Chłopak podjechał, zobaczył auto, sprawdził to, co mógł sprawdzić na oko - opowiada kobieta. Wszystko wyglądało w porządku, ale poprosiła jeszcze mailowo o książeczkę serwisową i numer VIN. Tu pojawiły się problemy. Sprawdzamy samochód po numerze VIN, a tam: nie ta wersja wyposażenia, którą nam właścicielka przekazała, i - co najciekawsze - na zarchiwizowanych stronach widniało ogłoszenie tego samego auta z tym samym numerem, tylko z pochodzącym z Włoch, i właścicielem był tym razem mężczyzna - wspomina pani Julia. Kobieta, która chciała sprzedać to auto, zaczęła mieszać się w zeznaniach, zwalała winę na komis, któremu oddała samochód do sprzedaży, a na koniec stwierdziła, że nie zna się na samochodach i być może dlatego pomyliła wyposażenie. Pani Julia i jej chłopak zrezygnowali z tego egzemplarza. Potem znaleźli inne ogłoszenie, ale z Francji - różnica była duża... Auto z pełną książeczką serwisową, rachunkami za naprawy i nieprzekręcanym licznikiem (we Francji grozi za to kara więzienia lub wysoka grzywna). Co najdziwniejsze, kupiliśmy auto od Polki mieszkającej tam od paru lat i nie żałuję przepłacenia, bo wiem, że samochód jest w pełni sprawny, nie był bity (gdyby był, a właściciel sprzedałby mi jako bezwypadkowy, a potem podczas wypadku pojawiłyby się ofiary śmiertelne, były właściciel odpowiadałby przed sądem). Według pani Julii problem tkwi w przepisach. To kwestia odpowiedniej legislacji - wyższych kar dla takich oszustów przedstawionych w państwa artykule, łącznie z karą więzienia. Wiem, że nie stać nas na nowe auta z salonu. Ale używane też może być w pełni sprawne i wcale nie musimy się bać, że maska otworzy nam się przy 110km/h, co kilka dni temu przytrafiło się naszemu koledze - kończy kobieta. Handlarz uciekł bez słowa Inną historię, ale także zakończoną happy endem, miała pani Sylwia. W zeszłym roku wybrała się na giełdę samochodową do Gliwic, jak pisze, zaopatrzona w męską część doradczą mojej rodziny. Szukała dla siebie auta. Po jakimś czasie zorientowałam się, że statystyczny kierowca w Polsce to niepaląca kobieta, ksiądz lub emeryt - jeżdżący tylko do pobliskiego sklepu. Ale nie poddając się, znalazłam ślicznego nissana micrę. Pan sprzedający opowiadał historię, że autem jeździła jego córka - tylko na uczelnię - wspomina pani Sylwia. I wbrew oczekiwaniom handlarza postanowiła sprawdzić nissana nie na pobliskiej stacji diagnostycznej, lecz w autoryzowanym serwisie konkurencji - Fiata w Tychach. Dostałam takie wyniki (cztery ślady, kilka warstw lakieru itd.), że nawet pan sprzedający był zdziwiony - bez słowa odjechał po przeglądzie. To było najlepiej zainwestowane 96 zł w moim życiu - mówi z satysfakcją kobieta. W końcu kupiła inne auto kilka tygodni później, ale już od zaufanych znajomych. Używane i tak lepsze niż nowe Niestety, realia polskie i miłość Polaków do luksusu sprawiają, że większość z nich woli kupić używany luksusowy samochód z klasy premium niż za tą samą cenę klasę kompakt i to z biednym wyposażeniem - diagnozuje pan Hubert. I przyznaje, że sam jest takim typowym Polakiem i woli kupić używane auto. Tak to argumentuje: Kupując nowy samochód, na dzień dobry tracimy z 30 proc. wartości za nic. Ja jako tradycyjny Polak zdecydowałem się na kupno używanego, oczywiście w super, igła, nówka sztuka stanie BMW E39 540i. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, że taki samochód to skarbonka, ale... mniejsza niż nówka. Nówka to: obowiązkowe przeglądy (żeby zachować gwarancje) za jakieś bajońskie sumy, koszty kredytu, koszty napraw pozagwarancyjnych, koszty AC itd. W ostateczności, owszem, spłacam to BMW w postaci częstych napraw, ale i tak w sumie jest to sporo mniej niż koszty samochodu nowego. Byłem tym BMW w Chorwacji, we Włoszech i różnych innych krajach. I nigdy nic się nie zepsuło, bo przed każdym wyjazdem robię przegląd i ewentualną wymianę części podejrzanych w zaprzyjaźnionym warsztacie. Dla porównania, teść rocznym samochodem stanął w Austrii, bo padł mu immobiliser. Koszt sprowadzenia samochodu i naprawy doszedł prawie do 5 tys. zł, bo salon nie uznał gwarancji. No cóż. Ja za tę cenę wymieniłem u siebie całe zawieszenie na nowe. Oszustwo w przysalonowym komisie Pan Mateusz przysłał nam historię o tym, jak oszukano go w przysalonowym komisie w województwie świętokrzyskim. Auto kupił tam w styczniu tego roku. Pan, który mi je sprzedawał (właściciel firmy), zapewniał mnie, że auto jest bezwypadkowe, w 100 proc. sprawne, serwisowane tylko w ASO, z półroczną gwarancją... Oczywiście kupiłem, bo cena była w miarę atrakcyjna. Co więcej, podczas zakupu sprzedawca zabrał go do stacji obsługi na podnośnik, gdzie mechanik powiedział, że wszystko jest w porządku. A sprzedawca stwierdził, że poprzedni właściciel musiał go sprzedać, bo mu firma nie szła i musiał się pozbyć części floty. Na podnośniku moim laickim okiem, jak spojrzałem, faktycznie było wszystko OK, po podłączeniu komputera też nic nie wykazało - opowiada mężczyzna. Przy pierwszej wizycie w serwisie okazało się jednak zupełnie co innego: w samochodzie jest dużo części nieoryginalnych, auto było bite z przodu od strony pasażera i ma przecięty przewód paliwowy. Pan Mateusz postanowił zasięgnąć jeszcze opinii u rzeczoznawcy z PZM-otu. I rzeczywiście - auto było bite tak, że nawet podłużnica była prostowana. I coś szurało pod maską. Dodatkowo był tam włożony bardzo głośny kompresor i nieoryginalne przewody klimatyzacji. Później sprawdziłem w systemie ubezpieczeniowym i faktycznie na to auto była wypłata z AC rzędu 10-20 tys. zł, a także druga - mniejsza. Nasz czytelnik postanowił wybrać się do handlarza, u którego auto kupił. Nie wyparł się, że sprzedał mi auto powypadkowe (cytuję, co powiedział: Przecież oglądał pan auto, tyle czasu panu poświęciłem). Zaproponował mi tylko kasę za przewód klimatyzacji (bez wymiany i bez kompresora). Odmówiłem. Pojechałem od razu na policję i policjant od przestępstw gospodarczych powiedział mi, że sprawa jest do wygrania. Aktualnie zbieram całą dokumentację i zgłaszam sprawę do sądu. Może uda mi się wyplewić przynajmniej jeden przypadek oszustwa - podsumowuje mężczyzna.
Posted on: Tue, 26 Nov 2013 09:27:51 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015