Władca Gniewu Jak myślisz, co sprawia, że jesteś - TopicsExpress



          

Władca Gniewu Jak myślisz, co sprawia, że jesteś rozgniewany? – spytał mój nowomianowany terapeuta Dr. Theo Goldman. Pałętał się wokół swojego biurka,poprawiał papiery, dostosowując do kąta nachylenia pióra, najwyraźniej nie zwracajączbytniej uwagi na odpowiedź. Nie dałem się zwieść. Prawdą było, że Theo Goldman słuchał uważniekażde… słowo, pauzę, sposób w jaki oddychałem. Zmysły wampirów były sukami.Goldman prawdopodobnie też słuchał rytmu mojego serca. I dlaczego ja tutaj znowu przychodzę? Cóż, nie miałem naprawdę dużegowyboru. Poruszyłem się niespokojnie na kanapie, zatrzymałem się i nie ruszałemsię, jakby to miało mi jakoś pomóc. Goldman spojrzał na mnie przelotnie iuśmiechnął się. Nie był złym facetem, jako wampir; rodzaj roztrzepanego, otrochę antycznym wyglądzie i nigdy nie wydawał się, że chce rozerwać mojegardło na przekąskę. Claire ufała mu i jeśli moja dziewczyna tak powiedziała,to prawdopodobnie dużo o tym myślała. - Rozgniewany – powtórzyłem, żebyzyskać na czasie. Moje gardło było suche i zaciśnięte, myślałem o prośbie owodę, ale wydawałoby się to dziwne. –Chcesz tą listę alfabetycznie? - Miałem na myśli całe twoje życie,rozgniewany – powiedział Goldman. – Pierwsza rzecz, która przychodzi ci dogłowy. - Jest wiele do wyboru. - Jestem pewien, że coś się wyróżnia. - Nie sądzę, ja… - Dawaj. Nagły i ostry ton głosu uderzył mnie jak igły i wypaliłem: - Claire! – natychmiast poczułem sięchory. Nie miałem zamiaru iść tą drogą, ale po prostu tak… wyszło. W ciszy, która nastąpiła, Theo Goldman usiadł na krześle i spojrzał namnie spokojnymi i nieczytelnymi oczami. - Mów dalej. – powiedział w końcu. –Co z Claire? Co to było, co cholery, to co powiedziałem? To nie była prawda; wcalenie. Nie miałem tego na myśli. Gapiłem się twardo na moje buty, które byłypoobijane i stare, dobre do kopnięcia wampira w zęby. W Morganville, w Teksasiemasz buty do biegania albo buty do kopania w zęby. A ja nie miałem zbyt wiele zbiegacza. - Nic – powiedziałem. – Tak po prostuwyszło, to wszystko. Claire jest najlepszą rzeczą jaka mi się przydarzyła. Niejestem zły na nią. Ja nawet nie wiem, dlaczego tak powiedziałem. – to byłodobre to, że był spokojny i otwarty; sprawdziłem godzinę na zegarku. Byłemdopiero tutaj piętnaście minut, w tym miłym biurze z panelami, siedząc na tejwygodnej sofie? – Słuchaj, to wszystko jest świetne, ale ja naprawdępowinienem… - Dlaczego, więc Claire przyszła cido głowy, z tych wszystkich strasznych rzeczy, a wiem, że masz doświadczenia? –spytał. – Masz kolejne trzydzieści minut, mamy mnóstwo czasu. Panie Collins,zrelaksuj się. Obiecuję, że chcę tylko pomóc. - Pomoc. Taa, wampiry są znane z tychwszystkich niesamowitych umiejętności doradczych. - Przeszkadza ci fakt, że jestemwampirem? - Oczywiście, że mi to przeszkadza!Dorastałem w Morganville, to rodzaj dużej umowy, w której siadasz i grasz miłoz jednym z was. Uśmiech Goldmana był smutny i upiorny. - Zdajesz sobie sprawę, że tak jakwszyscy ludzie są różni to wszystkie wampiry są różne? Najgorsi mordercy,jakich kiedykolwiek spotkałem w swoim długim życiu zabijają nie dla pożywienia,ale dla sportu. Albo, co gorsza, dla przekonania. - Nie przypuszczaj, że możemy się ztym zgodzić; jestem popieprzony i czy możemy już na dziś skończyć? Spojrzał na mnie z doświadczeniem, rodzajem intensywności, że czułem sięnieswojo, a potem powiedział: - Jest zaskakująca liczba ludzi,których obchodzi to, co się obie stało. Fakt, że tu jesteś, a nie w więzieniumoże wydawać się wskazówką, tak myślę. Racja? Wzruszyłem ramionami. Wiedziałem, że wyglądało to jakbym był typowym,gburowatym nastolatkiem, ale i tak nie obchodziło mnie co myśli o mnie wampir.Więc obstawiałem na swoim, tym razem. Zachowałem to dla siebie głęboko… głębiejniż to wyglądało. Przedtem, kiedy pozwolili mi żyć, bo byłem uzależnionymdzieckiem, a potem dlatego, że udało mi się stanąć po dobrej stronie (z ichdefinicji) problemu, nawet wbrew mojemu tacie. Ale tym razem nie miałem ochrony. Chciałem dobrowolnie brać udział w nielegalnymklubie walki na siłowni; pozwoliłem się odurzyć i utknąłem w klatach zwampirami. Dla pieniędzy. W Internecie. To była ostatnia część najmocniejszego naruszenia wszystkich zasad…łamanie całej ściany sekretów o Morganville. Oczywiście, nikt w Internecie niebrał tego na poważnie; to wszystko to były triki, efekty specjalne, a poza tymdla przeciętnego użytkownika, który chciał się rozejrzeć to było nudne,naciągane miasto w Ameryce. To nie znaczyło, że nie ryzykowałem swojej anonimowości – bezpieczeństwaprzed wampirami. Miałem szczęście, że nie zostałem cicho zamurowany gdzieś lubzakopany w ładnym, głębokim grobie gdzieś w ciemności. Jedyny powód, dlaczegonie zostałem zabity, było to, że moja dziewczyna miała trochę wpływów uwampirów i walczyła o mnie. Ciężko. Była powodem dla którego byłem tutaj, zamiast zajmować miejsce wmiejscowej kostnicy. Więc dlaczego powiedziałem jej imię, kiedy on spytał mnieo bycie rozgniewanym. Nie odpowiedziałem, nawet cisza była marna, więc Dr. Goldman odchyliłsię w fotelu i postukał piórem w swoje usta i powiedział: - Jak myślisz co powoduje, żewalczysz, Shane? Roześmiałem się głośno. Brzmiało to dziko i niekontrolowanie, nawet jakna mnie. - Nie mówisz poważnie z tym pytaniem,prawda? - Nie mam na myśli walki, kiedy twojeżycie jest w niebezpieczeństwie, to jest rozsądne i logiczne, reakcja nazachowanie własnego bezpieczeństwa. Jak wynika z dokumentacji, omówiłem to,jednakże to wydaje się szukać fizycznej konfrontacji, a nie czeka na to, żebyprzyjść do ciebie. Zaczęło się w szkole, wydaje się… chociaż nigdy nie byłeśklasyfikowany jako tyran, wydajesz się szczególnie ostrożny, kiedy odszukujesztamtych, którzy byli źli dla innych – jakby to powiedzieć? – dajesz im nauczkę.Jesteś obrońcą słabszych i dajesz reprymendę. Dlaczego tak jest? - Ktoś musi to robić. - Twój ojciec, Frank Collins… - Nie. – przerwałem mu stanowczo. –Trzymaj się, do cholery, tematu, okej? Nie rozmawiamy o moim cholernym,oczywistym tacie ani o mojej matce, ani o śmierci Alyssy i czy coś z tegogówna. Skończyłem z tym. Uniósł brwi, wystarczy, jeśli powie mi co o tym myśli. - Więc będziemy dyskutować o Claire? - Nie. – powiedziałem, ale moje sercesię nie zgadzało. Dziwne. Musiał to wyczuć, bo powiedział tonem spokojnym i łagodnym. - Dlaczego mi nie opowiesz o niej? - Dlaczego powinienem? Znasz ją. - Chcę wiedzieć jak ty ją widzisz. - Jest piękna – powiedziałem i miałemto na myśli. – Nie wie tego, ale jest piękna. Jest taka… - krucha. Wrażliwa. –Uparta. Nie wie, kiedy ma się poddać. - Wydaje się, że macie wielewspólnego. Mieliśmy wiele wspólnego, może wydawać się to dziwne; ona była wychowanapod kloszem, w chronionym miejscu, w rodzinie, która ją kochała, z ojcem, którynigdy jej nie zawiódł, ale jakoś dał jej niezachwianą wiarę, że może przetrwaćwszystko. Miałem to samo, ale przyszło to z przeciwnego kierunku; wiedziałemjak to jest stracić wszystko, wszystkich i wiedziałem, że to tylko było wbrewciemności. Ale to było coś więcej. To skomplikowane co do niej czuję. I nie chciałem przyglądać się temu za blisko. - Staram się dbać o nią. –powiedziałem. To miało oznaczać koniec, ale Goldman wydawał się bardziej tymzainteresowany niż przypuszczałem. - Czy ona potrzebuje opieki, jakmyślisz? - Chyba wszyscy potrzebują? - A twoja praca, praca jako chłopakto chronienie jej – powiedział. To prawie zabrzmiało jak mój głos, w mojejgłowie. – To jest to w co wierzysz? - Tak – zgodziłem się. Nie dopomyślenia. - Jak myślisz co powiedziałaby Claire,gdyby to usłyszała? Nie mogłem powstrzymać się od małego uśmiechu. - Pacnęłaby mnie. – powiedziałem. –Ona sądzi, że nie potrzebuje ochroniarza, zawsze mi to powtarza. Uśmiech zniknął szybko, ponieważ kaskada obrazów wlała się do mojegomózgu, niekontrolowanie i gwałtownie: Claire uśmiechająca się do mnie. Claireuśmiechająca się do Myrnina. Myrnin obracał się w szaleństwie. A Claire poprostu… akceptowała to. Ponownie. Blizny na szyi, blade i małe, ale dla mnie oczywiste. - A jednak jesteś zły na nią. –powiedział Goldman. - A ugryź mnie – warknąłem. Presja wmojej głowie chciała, abym wstał, poruszył się, pochodził po pokoju. Moja pięśćchciała w coś uderzyć; dzika energia we mnie nie miała wyjścia jak tylkobezpośrednio przejść przez ciało i kości i przez ból. – Musisz przestaćprzyciskać mnie, facet, mówię poważnie. Nie chcę płacić za remont tegopomieszczenia. Goldman był niewzruszony. Usiadł wygodnie i patrzył jak chodziłem popokoju. Jeśli bał się, że rzucę się na niego to nie wyglądał na wystraszonego. - Jesteś zły, ponieważ dokonałemobserwacji czy ze względu na to kim jestem? - Jedno i drugie – powiedziałem. –Cholera, nie wiem. Słuchaj, możemy już z tym skończyć? Powiedzmy, że minęłagodzina i wypuść mnie stąd. - Możesz wyjść, kiedy tylko chcesz,Shane, nie zatrzymuję cię. Ale leczenie jest nakazane przez Założycielkę. Jeślizdecydujesz się na niezrealizowanie swoich zobowiązań, ona w ramach prawaodwoła zwolnienie warunkowe i umieści cię w więzieniu. - To nie będzie pierwszy raz. - Wiem – powiedział. Były na świeciespośród dobroci dwa słowa i to było jak wykolejony pociąg, gniewny pociąg natorach. Nie chciałem w niego uderzyć, ale nie chciałem mu odpowiadać. Miałrację, nie mogłem tak sobie wyjść stąd, nie bez konsekwencji… więzienie nieprzerażało mnie tak bardzo, ale była rzecz, która przerażała: utrata Claire.Pójście do więzienia oznaczało nie widzenie jej, a właśnie teraz była jedynymświatłem na świecie w ciemności, w której żyłem. Nawet, jeśli czasami nienawidziłem tego co widziałem w odbiciu tegoświatła. Trzymałem rękę na klamce. Pokój nie był zablokowany; mogłem po prostuprzekręcić nadgarstek, przekroczyć próg i żyć z tym. Przekręciłem mój nadgarstek i pociągnąłem drzwi, które się otworzyły. Nazewnątrz biura było trochę chłodniej, zamknąłem moje oczy, kiedy miękki wiatrprzeszedł po mojej twarzy. Jeden krok. Tylko tyle to zajmie. Jeden krok. Powoli zamknąłem drzwi i oparłem się plecami o nie. - Nie jestem tchórzem. - Myślę, że to nie podlega dyskusji.– odparł. – Ale fizyczna odwaga to jedno. Emocjonalna odwaga to spojrzenie wgłąb siebie, jest wielu, którzy nie posiadają tego rodzaju woli. Posiadasz? - Nie. Moi przyjaciele to mają. Janie posiadam. – powiedziałem. Pomyślałem o Michaelu, wiszący spokojnie, samjako duch w domu, jego rodzinnym domu. Posępnie próbując przetrwać jako półwampir, ukrywając prawdę przed nami, nigdy nie pozwolił mi zobaczyć swojegolęku lub wściekłości. Eve zawsze pełna kwasu i zabawy z całym tym terroryzmempod delikatnością; nigdy nie pozwoli, aby Morganville wygrało, choć codzienniebudzi się wiedząc, że to może być jej ostatni dzień. Claire pewna i stabilna ispokojna, która jakoś dołączyła do naszej małej wspólnoty, która wszystkozawala i czyni wszystko na swój sposób. Bez niej nigdy nie miałbym odwagiprzeciwstawić się ojcu i stanąć po stronie Michaela. Claire była odważna. - Myślę, że jesteś silniejszy niżmyślisz – powiedział Goldman i pochylił się, patrzył na mnie uważnie, kiedysiadałem z powrotem na kanapie. – I o wiele mądrzejszy niż ktokolwiek tak uzna.Możemy się umówić. Możemy siedzieć resztę godziny w milczeniu, jeśli chcesz, aja powiem, że są postępy w leczeniu. Albo możesz porozmawiać. To twój wybór.Nie będę pytał się jeszcze raz. Minęło dziesięć minut zanim w końcu powiedziałem, popychając słowaprzeciwko przeważającej masie. - Chodzi o to jak ona patrzy naniego. - Na kogo? - Na swojego szefa. Szalonego dupkaMyrnina. Widziałem jak patrzyła na niego, a on na nią i to było… - potrząsnąłemgłową. – Nic, to było nic. – Nie to nie była prawda, kłamałem głośno. Gorzej,starałem się okłamać. – Ona go lubi. Może nawet go kocha, jak szalonego wujka,czy coś w tym rodzaju. - Myślisz, że ona cię nie kocha? - To nie o to chodzi. Ona nie możekochać go. - Ponieważ on jest wampirem? - Tak! - Powiedziałeś wcześniej, że kocha gojak wujka. Wierzysz, że to może być coś więcej? - Nie dla niej – powiedziałem. – Dlaniego… taa, możliwe. - Jak się czujesz wiedząc o tym? Co za terapeutyczne pytanie. - Zagubiony – powiedziałem. To mniezaskoczyło, ale to była prawda. – Czuję się zagubiony. I zły. - Na Claire. Nie odpowiedziałem na to, było to zbyt przerażające. Nie mogę być zły naClaire, po prostu nie mogłem. To nie była jej wina, nic z tego, była kochającąosobą i to była część, którą kochałem. Więc dlaczego bolało myślenie o tym, że może się do Myrnina uśmiecha,może go nawet kocha trochę? Ponieważ on jest wampirem. Nie, ponieważ chcesz ją całą dla siebie. - Czy możesz uznać – powiedział Goldman.– że przekonaniem wampirzycy Gloriany było znalezienie łatwego powodu, któryuwolni w tobie gniew i sprawi, że zaczniesz walczyć, bez konfrontacji? - Co to, do cholery znaczy, to jakiśterapeutyczny kod, żeby krzyczeć i łamać rzeczy i zachowywać się jak facet owielkim mniemaniu? Bo mam to już za sobą – częściej niż podobałoby mi się to. –Rozmawiam z tobą. - Tak – powiedział i uśmiechnął się.To sprawiło, że wyglądał na uprzejmego i sympatycznego, co było do dupy, bowampiry nie mogą wyglądać w ten sposób. – Z całą pewnością to zachowanie ma złekorzyści. Ale rozmawiałeś szczerze z Claire? Zrobiłeś to? Czy rozmawiałem? Rozmawiałem z nią na pewno – każdego dnia. I czasemrozmawialiśmy o tym co oboje czujemy, ale to było powierzchowne, nawet jeśli tobyła prawda. - Nie – powiedziałem. Napięcie wemnie rozświetlało mnie, dziwnie wystarczająco. Nie chciałem już w nic uderzyć isię tego pozbyć. – To znaczy, ona wie, że ja nie lubię tego faceta. - Powiedziałeś jej wprost jak widziszjej związek z Myrninem i jak się z tym czujesz? To było proste. - Nie – Do diabła nie. Nadal się uśmiechał jak dziadek, lekko rozbawiony. - Ponieważ silni mężczyźni nierozmawiają o takich rzeczach? Nie, Sherlocku. - Co jeśli powiem ci, że bycieszczerym z nią, mocno szczerym sprawi, że jeszcze mocniej cię pokocha? To była zupełna bzdura. Jeśli Claire zna mnie, naprawdę zna mnie,wiedziała o tym całym toksycznym syfie jaki ściekał we mnie… nie musiała pytaćo to. Pokręciłem głową. Goldman westchnął. - Bardzo dobrze – powiedział – Robiszdziecięce kroki. Przynajmniej wpuściłeś mnie do siebie. Spędzimy ze sobąprzynajmniej dwa kolejne miesiące. Uważam to za bardzo dobry start. – spojrzałna zegarek. – I wierzę, że nadszedł czas na moją kolejną wizytę. Bardzo dobrarobota, panie Collins. Wystrzeliłem z kanapy jak katapulta i już miałem rękę na klamce, kiedypowiedział: - Jeszcze jedno, jeśli nie masz nicprzeciwko: chciałbym zadać ci pracę domową. - Taa, na to nigdy nie jest się zastarym – powiedziałem, ale byłem gotowy pogodzić się ze zrobieniem moralnejinwentaryzacji, czy jakieś inne psycho gówno, już wyciągnął coś ze swojejzakurzonej torby, nieśmiertelne triki. Zaskoczył mnie. - Chciałbym, żebyś spróbował przeznastępne dwadzieścia cztery godziny, każdy problem, który się pojawi rozwiązał,nie pozwalając na swój gniew. Jeśli będzie okazja na walkę, chciałbym, żebyśsię z niej wycofał. Jeśli ktoś będzie zaczepiać cię, rozładuj sytuację. Jeślibędziesz obrażony, przespaceruj się. Tylko dwadzieścia cztery godziny. Potemmożesz angażować się w rękoczyny do syta. Odwróciłem się i spojrzałem na niego. - Wiesz, że czasami potrafię przeżyćcały dzień bez bicia? Czasem nawet dwa dni. - Tak, ale skieruj swój gniew na innądrogę. Może myśląc ciężko o tym zdasz sobie sprawę na jak wiele sobie pozwalaszi jak to kształtuje świat wokół ciebie. – skinął głową. – To wszystko. Wzruszyłem ramionami i otworzyłem drzwi. - Jasne, doktorze. Nie ma problemu. *** Nawet nie sądziłem, że wychodząc z tego budynku dostanę pierwszewyzwanie. Duże. Fizycznie Monica Morrell była ładną dziewczyną – nie tak ładną jak onamyślała, że jest, ale w skali do dziesięciu była siódemką i to, kiedy się niestarała. Dzisiaj definitywnie zapracowała na ósemkę. Miała krótką, różowąsukienką i wyglądała… lśniąco, tak myślę. Dziewczyny prawdopodobnie byłby wstanie wymienić wszystkie jej detale, ale koniec końców ona odwróciła głowę. Moim pierwszym impulsem było uderzyć ją prosto w różowy błyszczyk. To było takie znajome, że szczerze mnie zaskoczyło, kiedy to rozważałemprzypomniałem sobie o przydzielonej pracy domowej Goldmana. Jeszcze nawet niezobaczyła mnie, nie uśmiechnęła się ironicznie ani nie złapała mnie w sidła,ani nie rzuciła zimnego komentarza; nie przypominała mi o mojej zmarłejrodzinie czy o tym jak obraża moją dziewczynę lub o innych tysiącach złychrzeczach, ona ot tak po prostu wyciągnęła zawleczkę z mojego granatu. To był poprostu odruch, że chcę ją skrzywdzić i byłem pewien, że większość ludzi nie matakiego „okablowania”. Wziąłem głęboki wdech i kiedy ona spojrzała w górę, zobaczyła mnie,wysiadającego z windy i przytrzymującego przed nią drzwi. Nie uśmiechając się –prawdopodobnie wyglądało to tak jakbym chciał ją ugryźć – ale skinąłem grzeczniegłową i powiedziałem: - Dzień dobry – tak jakby byłaprawdziwą osobą, a nie wstrętną suką morderczynią, która nie zasługuje naoddychanie. Zachwiała się, leciutko dziwnie drgnęła, jakby nie potrafiła zrozumieć wco ja gram z nią. Jeślibym nie zwrócił uwagi na nią, nigdy bym nie zobaczyłdziwnego wyrażenia, które przemknęło po jej twarzy i nawet zajęło mi kilkasekund uświadomienie sobie co to znaczy. Bała się. Błysk strachu zniknął, odrzuciła swoje lśniące włosy do tyłu i przeszłaobok mnie do windy. - Collins – powiedziała. – Więc, w cosię wyposażyłeś, żeby coś eksplodowało? – powiedziała to tak, jakby była podwrażeniem i przycisnęła swoim wypielęgnowanym palcem jeden z przycisków. – Czymoże, kiedy drzwi się zamknął spadnie na mnie wiadro z farbą? Chciałem powiedzieć jej wiele rzeczy – może o tym, że zasługuje naśmierć w ogniu – ale puściłem drzwi, cofnąłem się i powiedziałem: - Miłego dnia, Monica. Ona ciągle gapiła się na mnie ze zdezorientowaniem, kiedy odwróciłem sięi odeszłam z rękami w kieszeniach. Frustrujące? Taa, trochę. Ale dziwnie zabawne. Przynajmniej mogęzostawić jej zagadkę, pomyślałem. I czułem się jak mały zwycięzca, ale tylkodlatego, że nie zrobiłem rzeczy, która pierwsza wpadła mi do głowy. Idąc w kierunku domu, skinąłem głową do ludzi, których znałem, czyliprawie do wszystkich. Nie uderzyłem nikogo. Nie powiedziałem do nikogo nicuszczypliwego. To był rodzaj cudu. Postanowiłem trochę przetestować moje szczęście i zatrzymałem się wCommon Grounds. Jeśli wcześniej byłem stosunkowo niepopularny w Morganville, to terazprzeskoczyłem na kolejny poziom. Niższy poziom. Wszedłem do kawiarni jakbymwcześniej robił to już tysiąc razy, ale tym razem prawie wszystkie rozmowyzamarły. Studenci ignorowali mnie jak zawsze; byłem mieszczuchem, nieważny wtym małym odizolowanym świecie; w Moragnville byli tubylcy, którzy reagowali namnie jak na Typhoid Mary (Typhoid Mary - osoba, która bezwiednie rozsiewa chorobę zakaźną - wyrażenie pochodzi od Mary Mailon, która na początku XX wieku w Nowym Jorku, pracując w kuchni i będąc nieświadomą nosicielką zarazków duru brzusznego zaraziła wiele osób), który właśnie wpłyną przez drzwi. Niektórzy dostalinaprawdę interesujące latte i mokki; inni szeptali, inni rzucali mi spojrzenia. Mówi się, że jestem na okresie próbnym u Założycielki. Gdzieś, jakiśprzedsiębiorczy, młody samiec brał zakłady czy uda mi się przeżyć tydzień, amoje szanse nie pójdą na moją korzyść. Moja współlokatorka Eve stała za ladą, pochyliła się nad nią i pomachałami. Umieściła w swoich kruczoczarnych włosach tymczasowo niebieskie pasma,które dodawały jej ciekawego stylu, szczególnie w połączeniu z sinym cieniem podniebieskimi oczami i w dopasowanej, bardzo lśniącej koszuli. Na jej stroju,który był chyba bardziej niż zwykle stuknięty, była ubrana w farbowany fartuchCommon Grounds. - Hej, słońce. – powiedziała. – Jakajest twoja trucizna? Znając Eve dosłownie miała to na myśli. - Kawa – powiedziałem. – Po prostunic z tych słodkich rzeczy. Rozszerzyła oczy i scenicznym szeptem powiedziała: - Szczerze mówiąc ludzie czasamidodają śmietankę do swojej kawy. Widziałam to w wiadomościach. Spróbuj lattekiedyś, nie Mart się nie zmniejszy to twojego testosteronu czy coś. - A… - chciałem automatyczniepowiedzieć: a ugryź mnie, co byłby słuszne, właściwe i wygodne między nami; tonie była złośliwa odpowiedź, to byłaby zwykła rzecz, którą mówię, kiedy Evemnie podpuszcza. Kocham ją, ale właśnie tak rozmawialiśmy. Prawdopodobnie tegonie obejmowały zasady Goldmana, ale myślałem, że może spróbuję to zmienić –Okej. – powiedziałem. Obdarzyła mnie pustym spojrzeniem. - Słucham? - Okej – powtórzyłem. – Spróbuję latte,jeśli sądzisz, że jest dobre. - Ty… - Eve powoli przechyliła głowę,jej krzywo ścięte włosy opadły na ramię. – Czekaj, czy ty właśnie chcesz, żebymzrobiła ci napój, którego nie piją kierowcy tirów? - Czy to problem? - Nie. Nie, w ogóle – powiedziała,ale lekko zmarszczyła brwi. – Czujesz się dobrze? - Taa, w porządku – powiedziałem. –Po prostu chcę spróbować dziś coś innego. - Huh – Eve przyglądała mi się przezkilka sekund, a potem się uśmiechnęła. – Jest to swego rodzaju dobra praca dlaciebie, chłopcze. – mrugnęła do mnie i zaczęła robić skomplikowane rzeczy wekspresie i mleko na parze, spojrzałem na tłum siedzący przy stolikach. Kilkalokalnych biznesmenów, chcących być choć kilka minut poza biurem; dzieciaki zcollege z plecakami, słuchawkami i stosami podręczników; kilka bladych,anemicznych ludzi siedzących w ciemniejszej części pokoju, z dala od okien. Jeden z nich wstał i podszedł do mnie. Oliver, właściciel tego miejsca,który zmienił definicję terminu „Fanatyk Hipis”… związał swoje długiej,siwiejące włosy w kucyk i był ubrany w fartuch Common Grounds, który sprawiał,że wyglądał na uprzejmego i milutkiego. Wcale taki nie był, a ja byłem jednym ztych, którzy wiedzieli jak bardzo niebezpieczny był. On również nie był moim największym fanem. Nigdy nie był, a wszczególności teraz. - Collins – przywitał mnie, niezabrzmiał jakby był podekscytowany biorąc ode mnie pieniądze. – Myślałem, żejesteś na terapii. – Nie zawracał sobie głowy, żeby mówić trochę ciszej iwidziałem Eve, która podsłuchuje, krzywi się i skupia się na utrzymaniu uwagiwyłącznie na napoju, który właśnie robi. - Niedawno byłem – powiedziałem. Niezabrzmiałem radośnie, ale też nie jakbym był zły. Osiągnięcie. – Możeszsprawdzić u doktora, jeśli chcesz? - Och, sprawdzę – powiedział. – Niemuszę mówić, że ta jałmużna to nie mój pomysł i jeśli nie uda ci się spełnićwarunków swojego zwolnienia warunkowego… - Będę w więzieniu – powiedziałem. Oliver uśmiechnął się i to było przerażające. - Być może – powiedział. – Ale ja nieliczyłbym na to. Miałeś zbyt wiele szans. Cierpliwość Amelie może byćnieograniczona, ale obiecuję wam, moja nie jest. - Odwal… - … się, facet, nie jestempod wrażeniem twojej wielkości… Taa, to nie było zagranie według zasad Theo.Ugryzłem się w język, poczułem krew i naprawdę chciałem posłać w jego kierunkukilka pocisków. Zamiast tego wziąłem głęboki oddech, policzyłem do pięciu ipowiedziałem – Wiem, że nie zasługuję na przerwę. Zrobię wszystko, aby na tozasłużyć. Ostro uniósł brwi, ale jego oczy pozostały zimne. - To były tylko moje zarzuty. Znów.Nie musisz marnować swojej zmiany na lepsze na mnie. Cóż, będę próbował. Eve chrząknęła głośno i pchnęła w moją stronę napój. - Tutaj – powiedziała. – Hej,widziałeś się z Claire? - Nie, jest na lekcjach. Dzięki za to– dałem jej piątaka, a ona je rozmieniła. Oliver przyglądał się transakcji bezkomentarza, na szczęście; zużyłem cały mój zapas uprzejmości „wampir iodpowiednia rozmowa”. Zaniosłem napój na wolny stolik i usiadłem. Miałem dobry widok na ulicę,więc oglądałem ludzi i surfowałem po telefonie. Latte, o dziwo, nie było złe.Widziałem Eve, która mnie obserwowała, pokazałem jej uniesione kciuki. Wydałacichy okrzyk radości. Wynik jak do tej pory: Shane trzy, temperament zero,pomyślałem i poczułem się zadowolony z siebie, kiedy cień padł na mnie.Spojrzałem w górę i zobaczyłem trzech mięśniaków z Texas Praire University –którzy nie mówili wiele w wielkim sportowym świecie – pochylali się nade mną.To byli duzi kolesie, ale nie tak wielcy jak ja. Automatycznie obliczyłem…trzech na jednego, koleś w środku był przywódcą i miał średni wygląd. Pierwszytowarzysz był przystojny o pustym spojrzeniu, ale miał złamany nos. Drugi jegotowarzysz był bez skazy, co oznaczało, że nie był wojownikiem albo byłśmieszny. Eh, będę miał dużo gorsze dopasowanie. Przynajmniej żaden z nich niemiał kieł. - Zająłeś nasz stolik – powiedziałten, który stał pośrodku. Był ubrany w opinającą koszulkę Morganville High, zeszkolną maskotką – postacią żmii. Był rodowitym synem, który zaczynał zdobywaćreputację jako niezły lineman ( w futbolu amerykańskim: gracz specjalizującysię w grze na linii wznowienia gry) przed tym jak opuściłem miasto. Był takżetyranem. – Ruszaj się, frajerze. - O, cześć, Billy, jak leci? –spytałem, nie poruszając się o cal. – Nie widziałem cię w pobliżu. Nie był przygotowany na pogaduszki, a ja posłałem mu puste spojrzenie, anastępnie grymas. - Słyszysz mnie, Collins? Ruszaj się.Nie będę powtarzał. - Nie? – spojrzałem na niego,popijając moją latte. – Common Grounds, stary. Naprawdę chcesz zaczynać tutajjakieś gówno, kiedy on patrzy prosto na nas? – skinąłem głową w stronę Olivera,który miał ręce skrzyżowane i obserwował nas z taką intensywnością, że byłemzaskoczony, że któryś z nas się nie zapalił. Popijałem moją latte i czekałem.Ten brak przemocy jest rodzajem zabawy, ponieważ mogłem zobaczyć jak Billyskręcał się z nerwów. Jedynym problemem było to, że Billy nie był tak mądry i uderzył mnie wtwarz. Tak, po prostu, uderzył mnie w szczękę. Rzuciłem moją latte i wstałem z krzesła zaciskając pięść jeszcze przeduderzeniem bólu jak młotem w mój mózg. Kontratak był instynktowny i konieczny,ponieważ nikt, nikt nie może uderzyć mnie ot tak, bez konsekwencji. Hamowałem się pred prawdziwym, poważnym ciosem, kiedy usłyszałem głosTheo Goldmana, który mówił wyraźnie jak dzwon, dwadzieścia cztery godziny. Piekło. Przełknąłem mój gniew, otworzyłem pięść i zablokowałem następny ciosBilly’ego. - Wisisz mi latte – powiedziałem, cobyło czymś czego nie miałem dokładnie powiedzieć nigdy. Stół był zabałaganiony,rozlana kawa i mleko spływały po krawędzi. Moje serce waliło i chciałem uderzyćtych wszystkich facetów, dopóki nie zmądrzeją, żeby się ruszyć. Tym razem,powstrzymując się nie czułem się dobrze; czułem się przegrany. Czułem się jaktchórz. Nienawidziłem tego. Ale odpuściłem i odszedłem. Stół był ich. Teraz musieli wyczyścić swójbałagan. Na zewnątrz powietrze było ostre i surowe dla mojej skóry, a ja oparłemsię o cegły i oddychałem głęboko, do czasu, aż czerwone zamglenie zaczęło sięrozjaśniać. Moja walka czy reakcja ucieczki miała jedno nastawienie, zacząłemzdawać sobie sprawę; to nie było mądre. To było zabawne, ale nie było mądre. Eve wybiegła na zewnątrz, jeszcze w swoim fartuchu. Widziała mniestojącego tam i próbującego wyhamować. - Hej! – wyrwało się jej. – Wszystkow porządku? - W porządku – powiedziałem. – Onjest za słaby, żeby złamać coś poza swoją ręką. - Nie, to znaczy – Jezu, Shane, ty poprostu… - Eve gapiła się na mnie przez chwilę, a ja myślałem, że powie coś, cosprawi, że poczuję się cholernie dużo gorzej, ale potem rzuciła się mi na szyjęi przytuliła mnie mocno. – Ty po prostu zrobiłeś coś zupełnie z klasą. Dobrze dlaciebie. Huh. Odeszła zanim zdążyłem wyjaśnić, że to nie był naprawdę mój wybór. Z klasą? Dziewczyny są dziwne. Nie ma nic klasycznego w odepchnięciufrajera i odejściu. Ale myślę, że dziś była walka z sobą i Bóg mi pomógł, zostałem zwycięzcą. *** Późnym popołudniem miałem zabrać Claire z kampusu do domu; tak naprawdęnie potrzebowała eskorty, ale byłem zadowolony udawaniem, że potrzebuje ispędzanie z nią czasu to zawsze plus. Miałem dużo do nadrobienia z Claire;okłamywałem ją, kiedy pojawiły się we mnie ciemne rzeczy, gdy dołączyłem doklubu walki. Ona nie zasługuje na to czy którąkolwiek straszną rzecz, którąpowiedziałem lub pomyślałem. Musiałem włożyć prawdziwy wysiłek, aby wrócić domiejsca, gdzie byliśmy, ale byłem zdeterminowany, aby tak się stało. Normalnie, nie mieszam się, ale mijając pusty dom na Fox Street zwyrwanym pierwszym od zakrętu oknem i starą łuszczącą się farbą, usłyszałemcoś, co brzmiało jak stłumiony, gorączkowy płacz. To kot, pomyślałem sobie.Miejsce było martwym wrakiem, a dziedziniec był tak zarośnięty, że po prostudostanie się do frontowych drzwi byłoby pełnowymiarową podróżą z dodatkiemciernistych chwastów, węży i jadowitych pająków i kto-wie-z-jeszcze-czym.Czułbym się naprawdę, cholernie głupio, gdybym skończył z ugryzieniem ratująckota, który nie był w wielkich kłopotach. Ale to naprawdę nie brzmiało jak kot. W Morganville główną zasadą przeżycia to stale iść, ale ja nigdy nieprzestrzegałem tego; trzeba mieć duszę do dupy, żeby widząc ludzi w potrzebienie pomóc im. Goldman miał rację, miałem kompleks zbawiciela, ale do cholery, wMorganville ludzie czasami potrzebują ochrony. Jak zapewne obecnie. Westchnąłem i zacząłem przepychać się przez plątaninę rośli w stronędomu. Przednie drzwi były w nienaruszonym stanie; mogłem zobaczyć, że kłódkabyła nienaruszona. Ktokolwiek znalazł sposób, zrobił to z ukrycia. Okna były nadal pełne potłuczonego szkła, więc nawet jeśli ktoś tamtędywszedł, ja nie zamierzałem – i wcale nie musiałem, ponieważ tylne drzwi stałyotworem, niezbyt zachęcający prostokąt ciemności. Teraz usłyszałem bójkę, a płacz stał się głośniejszy. Zdecydowaniezostał przytłumiony. To pochodzi z piętra, dochodziły stamtąd grzmoty, brzmiałojakby trwała tam bójka. Schody skrzypiały i trzaskały, nie alarmując nikogo, kto zwracałbynajmniejszą uwagę, na to, że jestem w drodze i nie byłem zaskoczony, kiedyczternastoletnia dziewczyna pojawiła się na szczycie schodów, dysząc iszlochając i nagle przebiegła obok mnie w kierunku wyjścia. Wyglądała dośćdobrze jak na będącą w panice. Chłopcy – dwójka z nich – na szczycie schodów nie byli dużo starsi odniej. Szesnaście, może siedemnaście. Miejscowe dzieciaki, ale nikogo z nich niemiałem na swoim radarze. Wyglądali na naprawdę zaskoczonych widząc mnie. - Hej – powiedziałem i zatrzymałemsię w połowie drogi, blokując drogę w dół. – Chcesz wyjaśnić, co tu sięniedawno wydarzyło? Jeden z nich wybrał zuchwalstwo. Nie wyglądało to dobrze dla niego. - Nie twój interes, dupku. –powiedział. – Nic nie robimy. - Masz na myśli teraz – powiedziałem.– Słyszałem, dzieciaki jak tutaj płakała dziewczyna. – Byłem teraz zły,bardziej zły niż, kiedy debil Billy uderzył mnie. To byłaby bezsensu walka. Taz kolei miałaby jakiś sens. – Wiesz kim ja jestem? Jeden z nich miał przynajmmniej rozum, skinął głową. - Collins – powiedział i pociągnąłprzyjaciela za ramię. – Stary, odpuść sobie. Kumpel nie był tak samo mądry. - Nie możesz udowodnić niczego –odwrócił się ode mnie. Wzruszyłem ramionami. - Taa, mógłbym naprawdę zadbać o to,jeśli byłbym gliną, ale nie jestem. Jestem tylko gościem, który jest bardzowkurwiony. Więc umowa jest taka. Mam zamiar dać ci jeszcze jedną szansę,obiecaj mi, że będziesz w porządku. Zrób to i możesz się wynosić – mój głoszimno przeszedł do następnej części. – Złamiesz obietnicę, dotkniesz jeszczeraz jakąś dziewczynę w tym mieście, która szczerze o to nie poprosi, wyrwę ciwszystkie części ciała, które zwisają, rozumiesz mnie? - Kto umarł i uczynił cię Batmanem,palancie? – zapytał większy. - Dla celów tej dyskusji, powiedzmy,że mój tata – powiedziałem. – Ponieważ on już opuścił ci temperaturę pokojowąna piętrze. Jestem jego łagodniejszą wersją – nie do końca prawda; mój tata nieposiadał żadnego kompasu moralnego. Jeśli ci głupcy byliby wampirami, onskończyłby z nimi, ale z ludzkimi idiotami? Wzruszyłby ramionami i odszedł. Nie musieli tego wiedzieć, pomyślałem. - Koleś, po prostu pozwól mi odejść!– powiedział Niższy Arogant i nie czekając na swojego kumpla, aby dokończyćswój plan; uniósł obie dłonie w geście kapitulacji i poirytowany przeszedł obokmnie po schodach. Kiedy był na parterze, szybko uciekł. Pozostały facet sięgnął do kieszeni i wyjął poważnie wyglądający nóż.Ceniłem noże. To sprawiło, że był bardziej niebezpieczny, choć jeszcze nawetnie zerwał skórki z pomarańczy. - Zły pomysł – powiedziałem mu izacząłem się spinać po schodach do niego. – Naprawdę, naprawdę zły pomysł. Zaczął się cofać, wyraźnie wystraszony; myślał, że mając nóż już wygrał.Dotarłem na górę i skoczyłem wytrącając z mu z dłoni nóż, który złapałemobracający się w powietrzu, zanim uderzył w podłogę. Potem położyłem przedramię na jego piersi, popchnąłem go na ścianę ipokazałem nóż. - Zły pomysł – powtórzyłem ipoprowadziłem nóż po ścianie obok jego głowy, na tyle blisko, aby poczuł go.Zbladł, jakby rzeczywiście go już pchnął. - Właśnie zostałeś nagrodzony. Niepuszczę cię za nic, ośle, musisz się postarać. I lepiej, żeby to było coś, cochciałbym obejrzeć, łapiesz? Żadnych płaczących dziewczyn, nawet jeśli tobędzie przez smutny film inaczej zakończymy to w sposób, na którym nienajlepiej wyjdziesz. Chciałem uderzyć małego drania, ale tego nie zrobiłem. Po prostu gapiłem się na niego przez kilka długich sekund, a następniezabrałem scyzoryk, złożyłem go i umieściłem we własnej kieszeni. Potempozwoliłem mu odejść. - Zwiewaj – powiedziałem. – Daję cidziesięć sekund. Skorzystał z tego. Usiadłem na schodach, bawiąc się nożem, który zostawił. Nie straciłemmojego temperamentu, ale tak właściwie nie byłem całkowicie bez-przemocy.Nazwałem to remisem. Nie słyszałem go, ale patrząc w mrok nagle zdałem sobie sprawę, że ktośbył na dole schodów. Blada skóra, kręcone, dzikie włosy, niemodne męskieubrania. Małe druciane okulary zepchnięte na czubek nosa. Dr. Theo Goldman. - Śledziłeś mnie? – spytałem. Czułemsię zaskakująco spokojnie. - Tak – powiedział. – Byłem ciekawyjak wielki wysiłek w to włożysz. Jestem mile zaskoczony. Wskazałem na nóż. - Więc, jak to się liczy? Uśmiechnął się troszkę. - Nigdy naprawdę nie byłem fanemnauczania tego, że powinieneś nadstawiać drugi policzek – powiedział. – Złomusi być zwalczane, czy to ma znaczenie, że jesteśmy dobrzy? – wzruszył ramionami.– Nazwijmy to remisem. Mógłbym z tym żyć. - Miałeś rację – powiedziałem. – Tonie musi być ciągła walka. Ale tęsknię za tym. Trochę mocno. - Och – powiedział wesoło. – Jestempewien, że będzie jeszcze dużo szans na to. To ciągle Moragnville. Dozobaczenia jutro. Nie było go, gdy zamrugałem. Pokręciłem głową i włożyłem nóż dokieszeni. - Zostaw to – jego głos płyną z dołu.– Ufam ci bardziej, kiedy nie jesteś uzbrojony. Uśmiechnąłem się tym razem i rzuciłem nóż w szparę między deskami. Zostałwchłonięty przez dom. Nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny,ale jakoś czułem się, jakby mogło prawdopodobnie udać mi się dotrwać do końca drogi. Prawdopodobnie.
Posted on: Mon, 19 Aug 2013 07:14:08 +0000

Trending Topics



a>
What happened last night is exactly why I do not like Cena. Yes
Yesterday, Mwenya members organised a show for the families of our
Our Lord! Give us in this world that which is good and in the
Caught in conflict Penny Vinden When we last wrote about the
CFO Marianne Lake said she sees high single-digit growth in
Opella 14177.045 Round Lavatory Sink, Polished Stainless
A reminder that applications are due by 18th August for the
I alwyx behold d cocoa tree wey i plantd som yrs ago cos as d tree

Recently Viewed Topics




© 2015