Zanim podzielę się kilkoma spostrzeżeniami nt sytuacji - TopicsExpress



          

Zanim podzielę się kilkoma spostrzeżeniami nt sytuacji związanej z wycofaniem się Ukrainy z podpisania Umowy Stowarzyszeniowej pragnę zaznaczyć, że w mojej ocenie Wschód tym się różni od Zachodu, że koniec negocjacji nie jest tam nigdy końcem, a – przeciwnie – zawsze początkiem (kolejnego ich etapu). Do szczytu Partnerstwa Wschodniego zostało jeszcze kilka dni – kto wie co nas jeszcze czeka? Tymczasem trzeba jednak założyć, że Ukraina nie podpisze Umowy Stowarzyszeniowej, co jest jednak, w mojej ocenie, zaledwie porażką, a nie klęską. Co więcej jest to porażka nie Aleksandra Kwaśniewskiego i nawet nie Polski, a całej Unii Europejskiej. Były prezydent RP negocjował bowiem z władzami w Kijowie w ramach mandatu sformułowanego w Brukseli. Postawienie sprawy uwolnienia Julii Tymoszenko jako warunku podpisania Umowy zapewne nie było szczęśliwą decyzją, ale nie to przekreśliło szanse na podpisanie Umowy. Czemu więc nie dojdzie do jej podpisania? W mojej ocenie są trzy podstawowe przyczyny: 1. Szanse na podpisanie umowy pogrzebała bezprecedensowa presja Moskwy, która de facto szantażowała Kijów wprowadzeniem sankcji, jeśli wręcz nie embarga w razie podpisania umowy. Z jednej strony nie ulega wątpliwości, że Moskwa jest zdolna do brutalnej gry – z drugiej jednak Kreml na pewno rozumie, że uciekając się do sankcji ryzykowałaby zniechęcenie do siebie Ukraińców i mógłby na trwale przechylić szalę opinii publicznej na swoją niekorzyść. W mojej ocenie był to więc raczej jednak blef. Nikt rządzący żadnym państwem nie podejmie jednak ryzyka, nie mając pewności i nie mając też twardych gwarancji, że w razie czego uzyska jednoznaczne wsparcie ekonomiczne z drugiej strony. Mam wrażenie, że UE zabrakło wyobraźni i woli politycznej, by zaoferować Kijowowi odpowiednią poduszkę bezpieczeństwa. Brak podpisania US w Wilnie będzie więc porażką, a nie klęską UE również dlatego, że klęską byłby brak wsparcia ze strony UE w razie ew. rosyjskich działań wymierzonych w ukraińską gospodarkę. Moskwa pokazałby wszystkim w regionie, że poza umowami nie oferujemy niczego, a na wschodzie w takich sytuacjach liczą się konkretne, wymierne i szybko dostępne pieniądze. 2. Nie wykluczam, że Moskwa mogła używać argumentów finansowych, ale nie w odniesieniu do państwa ukraińskiego, ale w stosunku do jego władz. 3. Sondaże wskazują na wyjątkowo słabe notowania prezydenta Janukowycza. Nie wykluczam, że może on ulec pokusie sfałszowania następnych wyborów. Moskwie z pewnością nie będzie to przeszkadzać. My, z całą pewnością, protestowalibyśmy w imię zasad. Zapewne jestem cynikiem, ale podzielam opinię wyrażoną niegdyś w wywiadzie dla „Polityki” przez ówczesnego prezydenta A. Kwaśniewskiego, że „lepsza Rosja bez Ukrainy” i owszem, w imię tego, gotów byłbym na daleko nawet idący kompromis moralny. Skoro nie wyszedł „plan A” zapewne należałoby przejść do realizacji „planu B”. Obawiam się tylko, że takiego alternatywnego planu zwyczajnie nie ma. By go sformułować wróćmy więc do założeń wyjściowych. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że gdy jawnie deklarowanym celem Moskwy stała się reintegracja przestrzeni postsowieckiej należało temu przeciwdziałać. Pytanie tylko czy metodą przeciwdziałania ofensywie Moskwy winna była stać się walka o, w mojej ocenie od początku nierealny prozachodni kurs Kijowa i Mińska, czy też raczej o zachowanie ich niezależności i suwerenności pomiędzy UE, a Rosją, w ramach swego rodzaju strefy buforowej? W konkurencji z Rosją Unia Europejska jest oczywiście silniejszym graczem i teoretycznie miała (i zapewne nadal ma) większe szanse w walce o przyszłość Ukrainy i Białorusi, tyle, że Zachód tyleż więcej (niż Rosja) może, co i nie ma nawet połowy tych chęci, co Moskwa, czego chyba w Warszawie nie wzięliśmy pod uwagę. W mojej ocenie Zachód, poza kilkoma wyjątkami, nigdy nie był gotów do twardej gry o przyszłość Ukrainy i Białorusi głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę, że musiałoby to mieć miejsce kosztem zasadniczego pogorszenia relacji z Rosją. W Polsce często mówi się, że poszerzenie UE na Wschód nie tylko nie jest wymierzone w Rosję, ale jest wręcz zgodne z jej „prawdziwym” (alternatywnie: „obiektywnym”) interesem. W mojej ocenie takie konstrukcje myślowe, że oto odejście Kijowa na Zachód zmusi Moskwę do ostatecznego pożegnania się z neoimperialnymi resentymentami i stanowić będą jakiś przełom, po którym nagle Rosja zacznie się demokratyzować zawierają w sobie cztery podstawowe błędy: 1. zakładają, że istnieje coś takiego jako „prawdziwy interes” Moskwy – w mojej ocenie interesy każdego kraju są subiektywne, a interesy Rosji definiuje Kreml – jeśli definiuje je błędnie to tym gorzej dla Rosji, ale to nadal nie oznacza, że kiedykolwiek, kogokolwiek w Moskwie będzie interesować nasza ocena tego, co miałby być dobre dla Rosji, 2. o ile jeszcze znaleźć można w Moskwie polityków, którzy chcą Rosję demokratyzować to już dużo trudniej znaleźć takich, którzy chcieliby zarzucić marzenia o odbudowie imperium, 3. po stracie Kijowa doszłoby w Rosji do paroksyzmu nacjonalizmu – nie jestem wcale pewien czy siły demokratyczne nie musiałaby wówczas, by w ogóle się liczyć, również przyjąć nacjonalistycznego (czyli antypolskiego) programu politycznego, 4. zakładając, że się mylę i strata Kijowa spowodowałaby reformy wewnątrz Rosji zastanawiam się czy byłoby nam na rękę, by Moskwa stała się potęgą (a w scenariuszu realnych reform ma wszelkie dane by stać się potęgą)? Jestem zdania, że w naszego punktu widzenia już lepszy Putin niż Stołypin. Wracając jednak do gry o Ukrainę – ilekroć słyszymy o sukcesach Moskwy w Kijowie i Mińsku konstatujemy, że jest to niekorzystne dla nas. Przyznajmy więc uczciwie, że tak jak dla nas, „lepsza Rosja bez Ukrainy” tak i dla Rosji „lepszy Zachód bez Ukrainy”. W sprawie przyszłości Kijowa i Mińska mamy po prostu z Moskwą całkowicie sprzeczne i wzajemnie wykluczające się interesy i zaklinanie rzeczywistości niczego nie zmieni. Realistycznej do bólu Rosji nic i nikt nie przekona, że jest na odwrót, niż jest, a coś, co jest wbrew jej interesom jej służy. Skutkiem obocznym udawania, że tak naprawdę to przecież my tylko przyjaźnie konkurujemy jest to, że nawet u nas w Polsce zaczynają się podnosić głosy, że przecież nie ma niczego zdrożnego w tym, aby np. Rosja kupiła „Lotos”. Innymi słowy – Rosji nie uśpimy, ale siebie samych ( w każdym razie niektórych) – całkiem możliwe. Stan na dzień dzisiejszy jest taki, że wszystko wskazuje na to, że Ukraina nie podpisze Umowy Stowarzyszeniowej. Armenia wybrała Moskwę, w Gruzji na naszych oczach zwycięża kontrrewolucja a Białoruś coraz mocniej wpada w objęcia Rosji. Czas może zastanowić się co dalej? Nie można uciekać od pytania nie tyle o „strategię wyjścia”, co raczej o alternatywny scenariusz naszej polityki wschodniej. Moskwa jest na tle UE ekonomicznie słaba, ale zarazem ma tak ustawione priorytety, że na każde Euro wydane przez Zachód na Ukrainie, gotowa jest wydać kilka razy więcej. Dysponuje ponadto bogatszym instrumentarium, kanałami komunikacji z elitami (co jest kluczowe, gdy rozmawia się z systemem autorytarnym), siłą woli i zdecydowaniem. Kreml rozumie też, że dla wielu przywódców ich osobiste powodzenie jest kluczem do ich państw. My wolimy mówić o ideach, przy czym, co ciekawe, nasze moralne wzmożenie na wschodzie jest odwrotnie proporcjonalne do moralności w naszej własnej polityce. Moskwa ma jednak pewną słabość. Obiektywnie otóż, mając tak naprawdę niewiele do zaoferowania, musi sobie swoje wpływy kupować, co doskonale wszyscy rozumieją i każą sobie słono płacić za swoją „prorosyjskość”. W efekcie przeciwdziałanie geopolitycznemu przesuwaniu się Zachodu na wschód wiele Rosję kosztuje. Może więc postarajmy się, by te koszty rosły. To zresztą nihil novi – Ronald Reagan też nie pokonał (w dosłownym tego słowa znaczeniu) Związku Sowieckiego, tylko doprowadził go do tego, że ZSRR pokonał się sam. Zaoferujmy więc państwom na wschodzie realne możliwości robienia interesów. Zamiast dyskutować reformę prawa wyborczego rozmawiajmy o inwestycjach (warunkujmy normalizację relacji politycznych otwarciem drzwi dla naszego biznesu). Zamiast o Julii rozmawiajmy o zwrocie VAT’u dla naszych przedsiębiorców. Rosji póki co nie pokonamy, ale jeśli uczynimy pomysł rosyjskiej rekonkwisty nierealnym to już będzie to nasze zwycięstwo.
Posted on: Sun, 24 Nov 2013 15:13:13 +0000

Trending Topics



Recently Viewed Topics




© 2015